Może sobie Cezary Michalski wyrzucać potoki infantylnych szyderstw. Ale kłamać nie ma prawa. "Po prostu bredzi"

Kolejne wolty ideowo-towarzyskie Cezarego Michalskiego dawno odebrały mu wiarygodność. Strumienie wulgarnych określeń jakimi obrzuca polemistów, odebrały mu w ostatnich miesiącach resztki szacunku. Nie zajmujemy się więc zasadniczo Michalskim, bo z kimś kto jest tak niedojrzały emocjonalnie nie warto dyskutować.

Jak zawieje odpowiedni wiatr, może przyłączyć się do krisznowców, a jak inny - do neonazistów. To przecież jasne. Jego wybory są czysto użytkowe. Dziś finansowana przez Platformę Obywatelską "Krytyka Polityczna" ma luksusową jadłodajnię i górę forsy - to jest tam. Jutro lokal dostanie jakiś inny radykał - pójdzie do niego.

Jednak na jedno Michalskiemu pozwolić nie zamierzam - na kłamstwa. A właśnie je popełnił. I to takie, że powinien po prostu przeprosić i na długo zamilknąć. Oczywiście, gdyby był dziennikarzem to powinien się też długo czerwienić. Ale nie jest, więc nie będzie. Oto napisał na leninowskim portalu krytykapolityczna.pl:

Mogę Palikota za „współpracę z mordercami Jerzego Popiełuszki” skrytykować tylko w jednym wypadku, kiedy mój katolicki przyjaciel zagwarantuje mi, że przekona konkretnie i imiennie Michała Karnowskiego oraz Piotra Semkę, żeby za „współpracę z mordercami Jerzego Popiełuszki” skrytykowali polski episkopat, najlepiej na łamach „Rzeczpospolitej” i „Uważam Rze”. Jeśli Michał Karnowski i Piotr Semka skrytykują polskich biskupów, i to akurat tych z lubianej przez siebie konserwatywnej frakcji, za to, że przez przez całe lata zatrudniali Marka P. (oficer IV Departamentu MSW, instytucji, która Popiełuszkę zabiła) – ja skrytykuję Palikota. Przypomnijmy, jedną ręką ci biskupi wynieśli Jerzego Popiełuszkę na ołtarze, aby polskich katolików rzucić na kolana, a drugą ręką przez całe lata jawnie i świadomie używali Marka P., aby z naruszeniem prawa wydzierać polskim katolikom publiczną własność i publiczne pieniądze. Kiedy jakiś czas temu Marka P. aresztowano, a media dowiedziały się, kim on był i do czego go episkopat zatrudnił, kilku hierarchów oświadczyło, że nie miało pojęcia o wcześniejszym miejscu pracy Marka P. Owi hierarchowie kłamali, podobnie jak wcześniej kłamali w sprawie abp. Wielgusa, a jeszcze wcześniej w sprawie abp. Paetza.  (...)


To zabawne, że Michał Karnowski oraz Piotr Semka doskonale o tym wszystkim wiedzą, bo ich także biskupi wyrzucili wówczas z pracy w Radiu Plus, używając do tego celu kompetencji i zdolności Marka P. Jednak ani Karnowski, ani Semka nie powiedzą tego dzisiaj swemu prawicowemu ludowi (będą woleli jałowo i rytualnie pyskować na Palikota, Nergala i inne wygodne demony do bicia), bo uczestnictwo w wojnie kulturowej od dawna już oduczyło ich mówić i pisać prawdę. Szczególnie tę jej część, która byłaby niewygodna dla ich własnej armii. Oczywiście nie są jedynymi dziennikarzami, którzy ukrywają niewygodną dla siebie część prawdy. Wszyscy to robimy, kryjąc własne instytucje albo własne idee. Jednak w tej sytuacji ja również nie muszę być Buddą-Likwidatorem. Mogę być stronniczy, mogę stawiać warunki. I naprawdę skrytykuję Palikota za jego „pośrednią współpracę z mordercami Jerzego Popiełuszki” dopiero wówczas, kiedy Michał Karnowski i Piotr Semka za „pośrednią współpracę z mordercami Jerzego Popiełuszki” skrytykują paru najbardziej przez siebie lubianych biskupów. Mogą mieć co najwyżej taki kłopot, że porównanie ciężaru „przekroczeń” wypadnie w tym wypadku minimalnie na korzyść Palikota.

 

Przepraszam za zbyt długi cytat, ale to było konieczne. Bez tego nie zrozumiemy bowiem skali bezczelności, której dopuszcza się Michalski. Bo jaka jest prawda? Taka, że już w 2003 roku niżej podpisany, a więc Michał Karnowski, rozpoczął w ówczesnym "Newsweeku" (wraz z Markiem Kęskrawcem) dziennikarskie śledztwo w celu ustalenia skąd się bierze potęga Marka P. Nikt wtedy o sprawie nie wiedział.

To my właśnie ustaliliśmy, że Marek P. jest byłym esbekiem o czym dzisiaj Michalski pisze z taką pewnością, osobiście wydobywałem dokumenty na ten temat, ba - jeździłem za Markiem P. w jego rodzinne okolice. Rozmawialiśmy z dziesiątkami świadków i informatorów.  Szukaliśmy przyczyn jego pozycji w Kościele. Biliśmy na alarm. Jest tego, bo tekstów było w sumie kilka, gruba teczka. I trochę wiedzy. Na przykład takiej, że nie ma dowodów, że Marek P. był w IV departamencie SB zajmującym się Kościołem. Był w milicji i SB - ale znane dokumenty nic o IV departamencie nie mówią. Tu też, jak wcześniej, Michalski po prostu bredzi.

Wróćmy do tekstów. W pierwszym pt.  "Kościół omotany" (była to okładka "Newsweeka") napisaliśmy m.in, że "były funkcjonariusz SB Marek P. (wtedy jeszcze użyto w tekście pełnego nazwiska - red. wP.) jest dziś jednym z najbardziej wpływowych świeckich w Kościele katolickim w Polsce". I dalej:


Udało nam się ustalić, że obecny doradca biskupów w czerwcu 1966 r. został przyjęty do krakowskiej Milicji Obywatelskiej. W październiku 1968 r. na własną prośbę przeniósł się do Katowic, gdzie w 1970 r. został awansowany na stanowisko inspektora Wydziału Śledczego w pionie Służby Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej MO.
Ponad dwa lata później P. objął funkcję inspektora Wydziału II SB - czyli departamentu kontrwywiadowczego katowickiej komendy, zajmującego się poszukiwaniem zagranicznych szpiegów w PRL. P. zajmował się między innymi "kontrolą międzynarodowego ruchu osobowego", co w języku SB oznaczało po prostu śledzenie przybywających do Polski cudzoziemców i osób, z którymi się spotykali. Według naszych informacji, nadzorował też kilku tajnych współpracowników, czyli agentów Służby Bezpieczeństwa.

Byli katowiccy funkcjonariusze SB potwierdzili nam tożsamość Marka P. i rozpoznali w nim byłego kolegę z pracy. Do takich samych informacji dotarli też, niezależnie od siebie, dwaj historycy zajmujący się najnowszą historią Polski, a zwłaszcza dziejami SB. - W trakcie moich prac zetknąłem się z dokumentami potwierdzającymi pracę Marka P. w Służbie Bezpieczeństwa - powiedział "Newsweekowi" dr Jan Żaryn z Warszawy.
Jak ustaliliśmy, akta osobowe P. istnieją, ale z nieznanego powodu utajnił je Urząd Ochrony Państwa. - To dziwne, bo zwykle utajniane są materiały dotyczące agentów czynnych - mówi jeden z naszych rozmówców.
W 1975 r. Marek P.  rozpoczął pracę w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach, w Wydziale Spraw Wewnętrznych, skąd odszedł w lipcu 1976 r. Czy oznaczało to ostateczne zerwanie ze służbami specjalnymi? Późniejszy życiorys P. nie daje na to jednoznacznej odpowiedzi. Przypomina ser szwajcarski - pełno w nim niejasności, sprzeczności rodzących wiele podejrzeń i mogących potwierdzać plotki o dalszych związkach P. ze Służbą Bezpieczeństwa.

Mimo że P. kategorycznie odmówił rozmowy na temat swojej przeszłości, udało nam się odnaleźć ślady jego działalności w połowie lat 80. Wtedy to wraz ze Zbigniewem Jabłońskim prowadził sklep motoryzacyjny w Bielsku. Jak ustaliliśmy w policyjnych archiwach, P. był jedną z osób notowanych w związku z kradzieżą z fabryki części zamiennych do fiata 126p. Krótko po tej głośnej w regionie sprawie P. opuścił kraj. Wyjechał do Austrii, a stamtąd do Niemiec. Wrócił do Polski w 1990 r. jako przedstawiciel firmy Allianz. Z tamtego czasu pamięta go pochodząca z Bielska senator Grażyna Staniszewska. - Przedstawiono mi go jako prawnika, który wrócił z zagranicy - wspomina zdarzenia z 1990 r. senator Staniszewska. P. zorganizował jej wyjazd do Niemiec, gdzie zachęcała do inwestowania na Podbeskidziu. Były wojewoda bielski Mirosław Styczeń mówi wprost: - Jego życiorys był niejasny. Wolałem trzymać się od niego z daleka.
Wielokrotnie zwracaliśmy się do P. z prośbą o rozmowę. Bez skutku. Otrzymaliśmy tylko od jego pełnomocnika odpowiedź stwierdzającą, że P. nie był i nie jest funkcjonariuszem służb specjalnych.
Oświadczenie to ewidentnie kłóci się zarówno z dokumentami, do których udało się dotrzeć dziennikarzom "Newsweeka", jak i z wiedzą historyków, którzy widzieli akta Marka P.

 

Za ten materiał otrzymaliśmy nagrodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Wracałem do tematu także w "Dzienniku" i "Polsce". A na naszym portalu wielokrotnie o sprawie - niczego bynajmniej, jak zwykł robić Michalski, nie ukrywając - pisaliśmy. Choćby tak:

 

Te relacje  - podkreślmy - pojawiły się w roku 2003. Siedem lat temu. I nie gdzieś z boku - to był cover, okładka, najpotężniejszego wtedy tygodnika. Tekst dobrze udokumentowany, szeroko omawiany w mediach. I co? I nic. Marek P. dalej wyjadał państwowo-kościelne konfitury. Z taką przeszłością, z takimi wątpliwościami co do uczciwości. Wiadomo też, że wielu ludzi Kościoła, osób świeckich, ostrzegało wielokrotnie biskupów o szemranej przeszłości Marka P.

Esbecka przeszłość Marka Piotrowskiego znana jest kościelnym dostojnikom przynajmniej od trzech lat, gdy hierarchów poinformowali o niej zaufani historycy. A jednak biskupi dotychczas nie zrobili nic, by ograniczyć wpływy dawnego pracownika bezpieki.

Szkoda, że Ci, którzy zwracali na problem uwagę, nie zostali wtedy wysłuchani.  Płacony właśnie rachunek za tamto zaniechania będzie duży.

 

A także: Roman Graczyk o sprawie Marka P. "To jest smród SB-ecki”

Oraz: Dyskredytowanie osoby ujawniającej nieprawidłowości w komisji majątkowej?Zabrzmiało sensacyjnie, ale tak nie do końca jest

 

Powiem na koniec krótko - może sobie Cezary Michalski wyrzucać potoki infantylnych szyderstw. Więcej chyba już nie umie. Obrzuca wszystkich wokół złym słowem, ale tak naprawdę nigdy nie wie o czym pisze. Ale kłamać nie ma prawa.

A wspomnianego Palikota nie musi obrażać. Wiemy wszyscy, że to niemożliwe. Ich obu nie można obrazić.

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.