Sprawa Marka P. i komisji majątkowej - ostrzeżenia były. Już siedem lat temu!

Coraz głośniej o sprawie Marka P., byłego oficera milicji, człowieka związanego ze sprawami majątkowymi w Kościele, podejrzanego o wręczanie łapówek adwokatowi będącemu członkiem warszawskiej Komisji Majątkowej państwo-Kościół. Wczoraj P. został aresztowany przez sąd na trzy miesiące. Dzisiejsza "Gazeta Wyborcza" podaje:

Dla kilkudziesięciu parafii i zakonów Marek P. wywalczył zwrot za odebrany majątek wart setki milionów złotych. Gdy nie dało się go zwrócić, załatwiał odszkodowania od państwa lub mienie zamienne. Potem pośredniczył w sprzedaży gruntów.
- Jeśli się potwierdzi, że nieruchomości zostały odebrane miastu w drodze przestępstwa, powinniśmy je odzyskać w naturze bądź w formie odszkodowania - oświadczył wczoraj prezydent Krakowa Jacek Majchrowski.

To wszystko oznacza dla Kościoła poważny problem. Zapewne posłuży też jako punkt wyjścia do ataku na samą idęę zwracania majątku zrabowanego Kościołowi w PRL. Szkoda, bo już w 2003 roku Marek Kęskrawiec i Michał Karnowski w tekście "Kościół omotany" napisali, że "były funkcjonariusz SB Marek P. (wtedy jeszcze użyto w tekście pełnego nazwiska - red. wP.) jest dziś jednym z najbardziej wpływowych świeckich w Kościele katolickim w Polsce". I dalej:


Udało nam się ustalić, że obecny doradca biskupów w czerwcu 1966 r. został przyjęty do krakowskiej Milicji Obywatelskiej. W październiku 1968 r. na własną prośbę przeniósł się do Katowic, gdzie w 1970 r. został awansowany na stanowisko inspektora Wydziału Śledczego w pionie Służby Bezpieczeństwa Komendy Wojewódzkiej MO.
Ponad dwa lata później P. objął funkcję inspektora Wydziału II SB - czyli departamentu kontrwywiadowczego katowickiej komendy, zajmującego się poszukiwaniem zagranicznych szpiegów w PRL. P. zajmował się między innymi "kontrolą międzynarodowego ruchu osobowego", co w języku SB oznaczało po prostu śledzenie przybywających do Polski cudzoziemców i osób, z którymi się spotykali. Według naszych informacji, nadzorował też kilku tajnych współpracowników, czyli agentów Służby Bezpieczeństwa.

Byli katowiccy funkcjonariusze SB potwierdzili nam tożsamość Marka P. i rozpoznali w nim byłego kolegę z pracy. Do takich samych informacji dotarli też, niezależnie od siebie, dwaj historycy zajmujący się najnowszą historią Polski, a zwłaszcza dziejami SB. - W trakcie moich prac zetknąłem się z dokumentami potwierdzającymi pracę Marka P. w Służbie Bezpieczeństwa - powiedział "Newsweekowi" dr Jan Żaryn z Warszawy.
Jak ustaliliśmy, akta osobowe P. istnieją, ale z nieznanego powodu utajnił je Urząd Ochrony Państwa. - To dziwne, bo zwykle utajniane są materiały dotyczące agentów czynnych - mówi jeden z naszych rozmówców.
W 1975 r. Marek P.  rozpoczął pracę w Urzędzie Wojewódzkim w Katowicach, w Wydziale Spraw Wewnętrznych, skąd odszedł w lipcu 1976 r. Czy oznaczało to ostateczne zerwanie ze służbami specjalnymi? Późniejszy życiorys P. nie daje na to jednoznacznej odpowiedzi. Przypomina ser szwajcarski - pełno w nim niejasności, sprzeczności rodzących wiele podejrzeń i mogących potwierdzać plotki o dalszych związkach P. ze Służbą Bezpieczeństwa.

Mimo że P. kategorycznie odmówił rozmowy na temat swojej przeszłości, udało nam się odnaleźć ślady jego działalności w połowie lat 80. Wtedy to wraz ze Zbigniewem Jabłońskim prowadził sklep motoryzacyjny w Bielsku. Jak ustaliliśmy w policyjnych archiwach, P. był jedną z osób notowanych w związku z kradzieżą z fabryki części zamiennych do fiata 126p. Krótko po tej głośnej w regionie sprawie P. opuścił kraj. Wyjechał do Austrii, a stamtąd do Niemiec. Wrócił do Polski w 1990 r. jako przedstawiciel firmy Allianz. Z tamtego czasu pamięta go pochodząca z Bielska senator Grażyna Staniszewska. - Przedstawiono mi go jako prawnika, który wrócił z zagranicy - wspomina zdarzenia z 1990 r. senator Staniszewska. P. zorganizował jej wyjazd do Niemiec, gdzie zachęcała do inwestowania na Podbeskidziu. Były wojewoda bielski Mirosław Styczeń mówi wprost: - Jego życiorys był niejasny. Wolałem trzymać się od niego z daleka.
Wielokrotnie zwracaliśmy się do P. z prośbą o rozmowę. Bez skutku. Otrzymaliśmy tylko od jego pełnomocnika odpowiedź stwierdzającą, że P. nie był i nie jest funkcjonariuszem służb specjalnych.
Oświadczenie to ewidentnie kłóci się zarówno z dokumentami, do których udało się dotrzeć dziennikarzom "Newsweeka", jak i z wiedzą historyków, którzy widzieli akta Marka P.

Te relacje - podkreślmy - pojawiły się w roku 2003. Siedem lat temu. I nie gdzieś z boku - to był cover, okładka, najpotężniejszego wtedy tygodnika. Tekst dobrze udokumentowany, szeroko omawiany w mediach. I co? I nic. Marek P. dalej wyjadał państwowo-kościelne konfitury. Z taką przeszłością, z takimi wątpliwościami co do uczciwości. Wiadomo też, że wielu ludzi Kościoła, osób świeckich, ostrzegało wielokrotnie biskupów o szemranej przeszłości Marka P.

Esbecka przeszłość Marka Piotrowskiego znana jest kościelnym dostojnikom przynajmniej od trzech lat, gdy hierarchów poinformowali o niej zaufani historycy. A jednak biskupi dotychczas nie zrobili nic, by ograniczyć wpływy dawnego pracownika bezpieki.

Szkoda, że Ci, którzy zwracali na problem uwagę, nie zostali wtedy wysłuchani.  Płacony właśnie rachunek za tamto zaniechania będzie duży.

 

kam, źródło: www.newsweek.pl, inf. własne

Esbecka przeszłość Marka Piotrowskiego znana jest kościelnym dostojnikom przynajmniej od trzech lat, gdy hierarchów poinformowali o niej zaufani historycy. A jednak biskupi dotychczas nie zrobili nic, by ograniczyć wpływy dawnego pracownika bezpieki.

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.