Maj 2014.
Trzeba dużo cierpliwości, żeby z tym żyć…
— mówił ówczesny premier Donald Tusk, gdy po wyborach do Parlamentu Europejskiego część opozycji podnosiła problem przejrzystości głosowania i systemu liczenia głosów.
Według premiera, „jazgot, że wybory będą sfałszowane, towarzyszył do wyborów, (…) a później, gdy okazało się, że wygrała PO, wrócili do swojej starej melodii” - mówił Tusk.
Na szczęście mamy w Polsce procedury i instytucje. Ja nie organizuję wyborów, jestem ich uczestnikiem. Od tego mamy Państwową Komisję Wyborczą i sądy
— irytował się oburzony szef rządu.
Przywołuję tę scenkę z oczywistych przyczyn - gdyby wówczas rządzący, z Tuskiem na czele, poważnie potraktowali zastrzeżenia, jakie zgłaszała opozycja i wyborcy, gdyby wzięli na serio ostrzeżenia płynące z mediów, ABW, a nawet z samej PKW w sprawie systemu informatycznego, wreszcie - gdyby usiedli do stołu z opozycją i spróbowali ponadpartyjnie rozwiązać problem stetryczałej PKW, dziś nie byłoby tej powyborczej hucpy. Ważniejsza była jednak walka z PiS, co skutkuje dziś tym, co wszyscy widzimy.
Okazuje się, że podanie oficjalnych wyników wyborów przerasta możliwości polskiego państwa i przeciąga się w nieskończoność, a odpowiedzialni za nasz kraj śmieją się, śpiewając, że nic się nie stało. W najlepszym razie dołączają się do chóru oburzonych, jakby od siedmiu lat nie byli odpowiedzialni za instytucje państwowe, nawiasem mówiąc przejęte i upartyjnione do granic możliwości.
A wystarczy zwrócić uwagę na „rumuńskie standardy” w podobnej sprawie - tamtejszy szef dyplomacji podał się do dymisji po kłopotach z głosowaniem. A trzeba wiedzieć, że rzecz dotyczyła głównie problemów związanych z głosowaniem Rumunów poza granicami swojego kraju. Jak reaguje polska władza? Odpowiedzialni za bezpieczeństwo (także to cybernetyczne i informatyczne) szefowie MON, BBN i MSW milczą, a gdy wreszcie prezydent Komorowski pojawił się na konferencji, to rzucił coś o „odmętach szaleństwa” tych, którzy mają wątpliwości.
Panie prezydencie, jeśli ktoś wpadł w „odmęty szaleństwa”, to rządzący, zresztą z panem na czele. Aby to zdiagnozować, wystarczy przypomnieć pana stanowisko w sprawie przeciągających się wyborów na Ukrainie. Dziś nie ma pan wątpliwości.
Prawda jest taka, że jesteśmy o krok za Rumunią, o państwach Europy Zachodniej nie wspominając. Po raz kolejny potwierdza się teza Jarosława Kaczyńskiego, który zwraca uwagę, że Platformie - mimo górnolotnych deklaracji - daleko do miana partii z systemu zachodniego. Partia Tuska i Kopacz ciągnie nas w kierunku wschodnim. Do tej pory diagnoza dotyczyła dziesiątek afer, skrajnego braku odpowiedzialności i arogancji - dziś dochodzi tego zamieszanie wokół wyborów.
WIĘCEJ:
Trzeba powiedzieć sobie wyraźnie: za gigantyczny kryzys polskiego państwa spowodowany absurdalnie długim i niepoważnym systemem liczenia (i ogłaszania) wyników wyborów, jest odpowiedzialna ekipa Platformy Obywatelskiej. Oczywiście, winę można częściowo zrzucać na Krajowe Biuro Wyborcze, PKW, nieobecne służby specjalne (odpowiedzialne za bezpieczeństwo) czy nieodpowiednie prawo, ale to wtórne. To Platforma odpowiada za to, co dzieje się dziś w państwie. A fakty są takie, że nie potrafimy sobie poradzić z przeprowadzeniem wyborów. To ponury miernik tego, co udało się uzyskać w ciągu tych 25 lat demokracji.
Państwo polskie istnieje teoretycznie. Praktycznie nie istnieje, dlatego że działa poszczególnymi swoimi fragmentami, nie rozumiejąc, że państwo jest całością
— mówił w skądinąd celnej diagnozie Bartłomiej Sienkiewicz.
Dzisiejszy kryzys dopisuje kolejny rozdział do tych słów. Zresztą do cytatów z tamtej afery można odwoływać się w nieskończoność - „odseparowanie się” przez Tuska „od tego syfu” brzmi dziś jeszcze bardziej ponuro.
Patrząc na to, co się dzieje z instytucjami polskiego państwa, po raz kolejny wstyd mi za to, jak ono funkcjonuje. Bezradne, tekturowe, słabe do bólu. Czuję się trochę tak, jak wtedy gdy okazywało się, że odpowiedzialny za służby specjalne minister… został nagrany w restauracji, gdy po smoleńskiej tragedii zamiast dymisji - funkcjonariuszy BOR czekały awanse, gdy rządzący oddawali hołd Wojciechowi Jaruzelskiemu, zamiast zadośćuczynić ofiarom jego reżimu. Niby człowiek jest do tego przyzwyczajony, ale za każdym razem to po prostu boli.
Na koniec krótka replika do tekstów Piotra Skwiecińskiego i Łukasza Adamskiego, którzy zastanawiają się, co może wyniknąć z całej sprawy. Nie zgadzam się, że czeka nas efekt podobny do afery Rywina - ten moglibyśmy zaobserwować tylko wtedy, gdyby doszło do powtórzenia wyborów, co byłoby wydarzeniem bez precedensu, a na co się jednak nie zanosi. Uważam, że to Łukasz ma rację - część obywateli może się oburzy i obudzi (jak po aferze taśmowej, hazardowej, stoczniowej, 10/04, etc…), by po krótkiej chwili znów zapaść w wygodną drzemkę. Ale większość jeszcze bardziej zniechęci się do wszystkiego, co związane „z polityką”.
I ciężko się dziwić - bo skoro nawet wybory nie mogą być żadnym potwierdzeniem demokracji, to po co „zwykły obywatel” ma się w to wszystko bawić i tym przejmować? No, chyba że punkt krytyczny został przekroczony, a bez Tuska „ogarniającego” całość spraw wszystko się posypie. Czy tak się stanie? Pokażą najbliższe miesiące.
PS. Wszystkim bagatelizującym problem z PKW, zalecam mały eksperyment myślowy. 2007 rok, wybory, rządzi Prawo i Sprawiedliwość. Wyników nie ma od kilku dni, mamy mnóstwo sygnałów o nieprawidłowościach, exit poll dają wygraną PO, a z cząstkowych wyników wynika, że Samoobrona ma 50%. Czy i wtedy wzruszylibyście ramionami?
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/222643-panie-prezydencie-jesli-ktos-wpadl-w-odmety-szalenstwa-to-wlasnie-pana-oboz-sienkiewicz-mial-racje-panstwo-polskie-istnieje-tylko-teoretycznie