Wiele słów o wielkim sukcesie polskich służb przelało się przez media w ostatnich dniach. Złapanie osób podejrzanych o szpiegowanie na rzecz innego państwa kreuje się na wydarzenie medialne i wielki triumf polskiego państwa. W ciepełku sukcesu ogrzać się chciały najważniejsze postaci polskiego życia państwowego. To jeden z czynników, który wskazuje, że cała sprawa może być kompromitacją, a nie sukcesem. Jeden z wielu czynników…
Nad medialnym, na razie, sukcesem polskich służb wiszą do dziś kompromitacje z ostatnich lat. W podobnym, pełnym euforii stylu, polskie służby łapały, i „polskiego dżihadystę”, i polskiego „brunobombera”. W tych dwóch przypadkach w mediach również trwała feta i przekonywanie o wielkich triumfach polskich służb. Jednak dość szybko okazało się, że te dwie sprawy były kompromitacją. Artur Ł. zatrzymany niedługo przed rozpoczęciem Euro2012 okazał się być niepoczytalnym młodym człowiekiem, zapatrzonym wprawdzie w zbrodnicze ideologie wojen muzułmańskich, ale zupełnie niegroźnym. Ostatecznie zamiast do więzienia „polski dżihadysta” trafił na leczenie. Okazało się, że jego przypadek nie był terrorystą przygotowującym zamach w czasie ME 2012, ale chorym 21-latkiem. Sprawa rozdęta przez media po cichu została zakończona przez sąd, który zdecydował o leczeniu oskarżonego. Służby nie popisały się…
Podobny obraz towarzyszył od początku innej, niezwykle głośnej sprawie. Zatrzymanie Brunona K. stało się tak samo duży wydarzeniem medialnym, co obecnie zatrzymania szpiegów. Służby przekonywały, że udało się zatrzymać groźnego przestępce, który planował zamordowanie posłów, premiera, prezydenta i wielu urzędników. Miał działać z pobudek politycznych. Szybko okazało się, że w sprawie jest drugie dno, a cała historia może być wymysłem służb, które – czego nawet nie ukrywano – chciały walczyć o kompetencję w ramach prac nad nowymi rozwiązaniami prawnymi ich dotyczącymi. Dziś okazuje się, że K. nie miał broni, materiałów wybuchowych (ponoć je dopiero zamówił), ani transportera opancerzonego, który chciał ponoć postawić pod Sejmem. Co więcej, miał on być członkiem grupy spiskowców, którą stanowił jedynie on i rozpracowujący go funkcjonariusze ABW. Zgodnie z analizą przedstawioną w Sejmie przez płk. Andrzeja Kowalskiego cała akcja była prowadzona nie tylko nierzetelnie, ale i wbrew polskiemu prawu.
Już w czasie procesu okazało się natomiast, że świadkowie nie potwierdzają, by Brunon K. prezentował postawę antypaństwową, czy mówił o planach dotyczących zamachu. Jeden z ważnych świadków zmienił zeznania, wywracając całą narrację służb w tej sprawie.
CZYTAJ TAKŻE: Zwrot w procesie rzekomego zamachowca? Główny świadek zmienia zeznania
[CZYTAJ TAKŻE: Pęka bombka mydlana: kluczowy świadek w procesie „zamachowca” Brunona Kwietnia zmienia zeznania])(http://wpolityce.pl/polityka/206326-peka-bombka-mydlana-kluczowy-swiadek-w-procesie-zamachowca-brunona-kwietnia-zmienia-zeznania)
Z obecnej perspektywy jest coraz bardziej prawdopodobne, że sprawa Brunona K. była wytworzona, czy wspomagana przez służby, a sam naukowiec z Krakowa stał się ofiarą politycznych potrzeb ABW. W chwili prezentowania sensacyjnych newsów o zatrzymaniu „zamachowca” mówiono otwarcie, że jest to dowód na to, iż Agencja nie powinna tracić swoich uprawnień i kompetencji. Nad tą sprawą od początku ciążył cień podejrzeń o działania polityczne i walkę służb o swoje interesy.
Te dwie sprawy, które okazują się być kompromitacją a nie sukcesem służb, trzeba mieć w pamięci, gdy słyszy się obecnie o kolejnym sukcesie i triumfie. Wydaje się, że i w tym przypadku opinia publiczna może zostać wciągnięta w wir walk politycznych służb, a medialne sukcesy mogą okazać się podobnymi do wymienionych blamażami.
Sceptycyzm wobec obecnie podawanych wiadomości powiększa sama sprawa zatrzymania osób podejrzanych o szpiegostwo. Prokurator Seremet wskazywał, że podejrzani byli rozpracowywani przez polskie służby „raczej miesiące, niż lata”. Taki okres prowadzenia sprawy mocno dziwi. Wydaje się, że rzetelna analiza mechanizmów domniemanej współpracy osób podejrzanych o szpiegowanie powinna trwać znacznie dłużej. W ramach niej służby powinny ustalić metody pracy agentów, metody pracy z agentami, kanały komunikacji, możliwą siatkę agenturalną, której podejrzani mogli być częścią. Dopiero po ustaleniu tych wszystkich danych służby powinny przystąpić do neutralizacji całej sieci i wszelkich odnóg przestępczego procederu. Jednak ta praca powinna zająć znacznie więcej czasu niż miesiące, a ujęcie jedynie pojedynczych agentów może być działaniem połowicznym, które nie daje służbom odpowiedzi na wszelkie ważne w tej sprawie pytania i informacje. Zarówno dotyczące sieci polskich zdrajców, jak i rosyjskiego wywiadu, który prowadzić miał tych agentów. Bez tych wiadomości zagrożenia nie da się wyeliminować.
Informacja prokuratora generalnego, który mówił o miesiącach a nie latach operacji służb dziwi szczególnie, gdy przypomni się sprawę rozpracowywania gen. Skrzypczaka, wobec którego w 2013 roku SKW wysunęła poważne oskarżenia. Ostatecznie sprawa skończyła się poważnym konfliktem Skrzypczaka i szef SKW Janusza Noska, a potem dymisją obu panów.
Jednak z informacji medialnych, które w tej sprawie były ujawniane, wynikało jasno, że SKW sprawą Skrzypczaka zajmowała się ponad… dwa lata. Tyle czasu wojskowy kontrwywiad rozpracowywał ówczesnego wiceministra, który miał mieć podejrzane kontakty z izraelskimi firmami. Ostatecznie sprawa zakończyła się jedynie na szczeblu politycznym, a Skrzypczak stracił stanowisko, choć premier Tusk zapewniał, że ma do niego zaufanie. O żadnych konsekwencjach prawnych nie wiadomo do dziś.
Jak to możliwe, że gen. Skrzypczaka polskie służby rozpracowywały dwa lata, a obecnego szpiega dwa miesiące? Trudno dziś znaleźć wytłumaczenie na to pytanie. Być może oficer Wojska Polskiego, jak przekonuje część ekspertów, prowadził na tyle szkodliwą działalność, że każdy dzień jego działalności przynosił Polsce poważne straty i potęgował zagrożenie. Jednak w tej sytuacji należałoby tym bardziej oczekiwać od polskich służb rzetelnego zbadania całości mechanizmu szpiegowskiego, przy jednoczesnej neutralizacji zagrożenia przez dezinformowanie agenta i kraju, z którym współpracuje. Do zatrzymań powinno dojść dopiero, gdy służby poznałyby okoliczności pracy szpiegów. Dziś z kolei widzimy działanie na chybcika wraz z zaskakującymi deklaracjami, że rosyjscy dyplomaci, prowadzący agentów, zostaną wydaleni z kraju, czy zapowiedziami, że na dwóch zatrzymanych może się nie skończyć. To kolejny czynnik sugerujący, że mamy do czynienia z teatrem.
Do dziś nie ma potwierdzenia, jakoby zatrzymany oficer zajmował się czymś poważnym w Wojsku. Być może potwierdzą się przypuszczenia, że miał on związek z przetargami na modernizację wojska, choć dziś tę wiadomość należy traktować w formie raczej plotki. Podobnie nic nie wiadomo o prawniku, który został zatrzymany. Czym się zajmował, trudno powiedzieć. Jednak nawet, jeśli chodzi o sprawę związaną z profesjonalizacją, trudno uznać, by był to najważniejszy i najbardziej niebezpieczny obszar, w jakim działa rosyjska agentura w Polsce. Zestawienie zapalczywości służb w tym wypadku z zupełnym brakiem aktywności w innych obszarach zaskakuje. Wszak od kilku lat polskie służby specjalne donoszą o wzmożonej aktywności rosyjskiego wywiadu w Polsce.
W 2013 roku ABW podsumowując swoją działalność w poprzednim roku wskazywała, że Polska jest w stałym kręgu zainteresowań obcych służb wywiadowczych. Z kolei kilka miesięcy temu w związku z agresją Rosji na Ukrainę przedstawiciele polskich służb przekonywali, że widać w kraju znacznie większą aktywność Rosji.
Choć polskie służby od lat alarmują, że w Polsce działa bardzo aktywnie rosyjski wywiad, choć alarmują, że Polska jest penetrowana przez agenturę, nie widać było do tej pory szczególnej skuteczności służb na wschodnim kierunku. Media nie miały zdaje się możliwości informowania o sukcesach służb, bowiem ich zwyczajnie nie było. Widząc całą historię III RP należy uznać, że złapanie rosyjskiego szpiega jest w ogóle rzadkością. Dlaczego zatem w ostatniej sprawie doszło do zatrzymania?
Kolejny raz budzą się pytania o drugie dno. Szczególnie, że zatrzymanie zbiega się w czasie z dwoma wydarzeniami dotyczącymi służb. Nie jest wykluczone, że służby, czułe na życie polityczne, chciały się wykazać przed nową władzą i pokazać, że czuwają i zapewniają bezpieczeństwo, a zatem warto o nich pamiętać. Ten sygnał wysłany został niedługo po informacji rządu, że prace nad tzw. reformą zapowiedzianą przez Donalda Tuska jeszcze w 2012 roku będą kontynuowane. Oznacza to, że walka służb o korzystne dla nich rozwiązania jest tym, czego w najbliższym czasie należy się spodziewać. Nie ma również wątpliwości, że trwać może w tle docieranie się nowego mechanizmu nadzoru nad służbami, które znów wróciły pod rękę Jacka Cichockiego. Niewykluczone, że w tej sprawie – podobnie jak w przypadku Brunona K. - doszło do pośpiesznego podjęcia decyzji o finalizacji operacji, czy wręcz do wytworzenia tej operacji na potrzeby polityczne. Znając doświadczenia ostatnich lat nie tylko nie można tego wykluczyć, ale wręcz niestety można podejrzewać…
Widząc fetę, jaka przetacza się przez media, widząc, że o radości i sukcesach często w mediach mówią takie skompromitowane osoby, jak Marek Dukaczewski, czy Gromosław Czempiński, przekonujący od lat o braku zagrożeń wschodnich, nie sposób uciec od podejrzeń, że mamy do czynienia z działaniami nie profesjonalnymi, ale politycznymi. Na euforię i radość natomiast znacznie za wcześnie.
Szybko może się okazać, że u podstaw tego „sukcesu” nie leży sprawa bezpieczeństwa państwa i jego interesów, ale bezpieczeństwo i spokój obecnej władzy czy samych służb…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/218482-dzialania-profesjonalne-czy-polityczne-cien-kompromitacji-wisi-nad-tym-sukcesem