Monika Maron to złożona postać o równie złożonej biografii. Pisarkę ukształtowało doświadczenie enerdowskiej dyktatury, podczas której najpierw współpracowała ze Stasi a potem znalazła się na jej celowniku. Jej debiutancka powieść „Flugasche” z 1981 r. , o zanieczyszczeniu środowiska w NRD, nie przeszła przez cenzurę, i została wydana w Niemczech Zachodnich, przez renomowane wydawnictwo z Frankfurtu nad Menem S. Fischer. To zapoczątkowało ich prawie 40-letnią współpracę. Tę współpracę wydawnictwo teraz zakończyło, argumentując, że pisarka stała się „politycznie nieobliczalna”.
Ta polityczna nieobliczalność w przypadku Maron oznaczała, że była zbyt krytyczna wobec polityki migracyjnej rządu, islamu oraz piętnowała polityczną poprawność. Jej przedostatnia powieść, wydana w 2018 r. przez wydawnictwo S.Fischer „Munin, czyli chaos w głowie” dotyczyła masowej migracji, a jej ostatnia pdt. „Artur Lanz” wolności słowa, ideologii gender oraz społeczeństwa, w którym nie ma już mężczyzn oraz męskich bohaterów. Jedna z pojawiających się w książce postaci rezygnuje z pracy w instytucie badań nad klimatem bo nie godzi się na złożenie autokrytyki z powodu postu, który umieścił na Facebooku o nadchodzącej „Zielonej Rzeszy”. Inny jeździ po trasie narciarskiej rowerem. Tylko dlatego, że nie wolno. Opór wobec panującego porządku i „represyjnego klimatu debaty” w Niemczech oraz feministycznego terroru to główne tematy książki. Teraz Maron sama stała się ofiarą tego, co w niej (czysto fikcyjnie) opisuje.
Jak tłumaczy pisarka w rozmowie z „Welt am Sonntag” wydawnictwo zgłaszało już sporo zastrzeżeń do „Munina”. Wysłało jej wskazówki co zmienić w manuskrypcie „dla jej własnego dobra”. Gdy tego nie zrobiła, zdystansowało się od niej. Jej najnowszej powieści, w której opisuje jak zaadoptowała „grubego i brzydkiego” psa S. Fischer już nie chciało wydać. Maron twierdzi, że „straciła wydawniczy dom”, i czuje się odrzucona. Wydawnictwo wskazuje tymczasem na mały tomik esejów, który pisarka wydała na wiosnę, nie w S. Fischer, ale w małym wydawnictwie „Buchaus Loschwitz”, którego szefowa Susanne Dagen, laureatka Niemieckiej Nagrody Księgarzy w 2015 i 2016 r., ma być powiązana z Alternatywą dla Niemiec (AfD) oraz ruchem Pegida. W 2017 r. zbierała podpisy pod otwartym listem w obronie prawicowych wydawnictw, brutalnie atakowanych przez lewicowe bojówki na targach książki we Frankfurcie nad Menem.
Na dodatek dystrybucją książek wydawanych przez „Buchahus Loschwitz” zajmuje się inne wydawnictwo – Antaios, uchodzące za skrajnie prawicowe i będące pod obserwacją kontrwywiadu. Maron twierdzi, że nie wiedziała kto dystrybuuje jej tomik esejów. Można jej wierzyć lub nie. Kuriozalne jest coś innego: wydawnictwo S. Fischer – jak twierdzi „Frankfurter Allgemeine Zeitung” - utrzymuje, że z poglądami pisarki jest wszystko w porządku, są kontrowersyjne, ale przecież taka jest literatura. Problemem jest ten jeden tomik esejów wydany nie tam gdzie trzeba, jeszcze w serii noszącej tytuł „Wychodźstwo” (Exil). Jakby znów trzeba było z Niemiec uciekać. Nieważne, że Maron nie utrzymuje kontaktów z wydawnictwem Antaios, ani „nie podziela poglądów jego właściciela Götza Kubitscheka. Nie decydowała też o nazwie serii (pod którą ukazały się zresztą także książki innego wielokrotnie nagradzanego pisarza z byłego NRD – Uwe Tellkampa) . Jest winna przez asocjację.
Inni autorzy publikujący w S.Fischer bronią Maron. „To dostarcza argumentów tym, którzy uważają, że żyjemy w dyktaturze opinii. To kontrproduktywne” - powiedział poeta i eseista Durs Grünbein w rozmowie z tygodnikiem „ Die Zeit ”. „Musimy nauczyć się mówić o tekstach, a nie o postawach ”- dodał zdobywca literackiej nagrody Büchnera. Autorka i prowadząca program telewizji ZDF „Kwartet literacki” Thea Dorn, określiła decyzję wydawnictwa S. Fischer jako „próbę zastraszenia” autorów: „Biada wam, jeśli zabłądzicie! Biada, jeśli naruszycie prawo moralnej czystości!” „Jak w takim klimacie literatura i sztuka mogą się jeszcze rozwijać, jak powstrzymać coraz większą polaryzację społeczeństwa?” - pytała Dorn. „Cancel Culture” (kultura unieważnienia) oraz zasada „no platform” (nie udzielania platformy osobom o niewłaściwych poglądach) to oczywiście nic nowego na Zachodzie.
Za Oceanem toczy się w tej sprawie od lat zacięta debata. W lipcu b.r. prof. Mike Adams, kryminolog z Uniwersytetu Północnej Karoliny popełnił samobójstwo, po tym gdy stał się przedmiotem petycji w celu zwolnienia go z uczelni - za „homofobię, mizoginię, transfobię i ksenofobię”. 1 sierpnia miał odejść na przymusową emeryturę. Kilka dni wcześniej zastrzelił się w swoim domu. Czym zawinił prof. Adams? Napisał na Twitterze, że ludzie protestujący po śmierci czarnoskórego George’a Floyda w Minneapolis to „przestępcy, którzy wykorzystują sytuację by bezkarnie łamać prawo”. Jego własna uczelnia nazwała go „nienawistnikiem”, znajomi się od niego odwrócili. Stał się przedmiotem kampanii nienawiści w mediach społecznościowych. Można powiedzieć, że była ona skuteczna. Prof. Adams już żadnego „niewłaściwego” posta nie napisze. W Niemczech cancel culture także zbiera coraz większe żniwa, choć zdecydowanie mniej krwawe.
A trzeba naprawdę niewiele by zostać „unieważnionym”. W minionym roku władze kraju związkowego Hesji usunęli dyrektora miejscowego Instytutu Sztuki Filmowej (HessenFilm) Hansa-Joachima Mendiga ze stanowiska za toi, że zjadł „prywatnie” obiad z szefem Alternatywy dla Niemiec (AfD) Jörgem Meuthenem. Ponad 300 twórców filmowych zagroziło zerwaniem współpracy z instytutem. Meuthen zarzucił władzom Hesji korzystania z „metod przypominających Stasi”, a klimat polityczny w Niemczech określił mianem „zatrutego”. W czerwcu b.r. pod silną presja znalazł się młody polityk CDU Philipp Amthor, m.in. za to, że utrzymywał kontakty z byłym szefem kontrwywiadu Hansem-Georgiem Maaßenem, zmuszonym w 2018 r. do odejścia na emeryturę, bo krytykował „naiwną, lewicową” politykę migracyjną rządu. Zdaniem Moniki Maron obecny klimat polityczny w Niemczech wynika z powojennej historii Niemiec zachodnich.
„Ruch 68 to była bardzo silna opozycja. Wyobraź sobie, że ktoś by dziś tak otwarcie walczył z Angelą Merkel, jak oni wtedy walczyli ze Straussem, Schmidtem i Kohlem. Ruch 68 rozpoczął wtedy swój marsz przez instytucje i obecnie zajmuje ważne stanowiska w mediach, w szkołach, na uniwersytetach i do pewnego stopnia w polityce. Stali się establishmentem, ale nadal czują się opozycją. To oznacza, że atak na nich może być tylko reakcyjny. Oni są, będąc w zmowie z rządem, wciąż opozycją. Tylko przeciwko komu?” - pyta pisarka w rozmowie z „Welt am Sonntag”.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/523215-przypadek-moniki-maron-czyli-cancel-culture-po-niemiecku