W kuluarowych rozmowach niemieccy politycy nie mają wątpliwości, że „z moralnego punktu widzenia Polacy powinni odzyskać dawne prawa”. Problem w tym, że ponoć mogłoby to stać się przyczynkiem do wysuwania podobnych roszczeń przez Turków i innych narodowości. W kwestii formalnej, za mniejszości uznane są w RFN jedynie duńska, fryzyjska, serbołużycka, Sinti i Romów. Tym ostatnim, czyli historycznie rzecz biorąc, ludności, która przywędrowała do Niemiec z… Półwyspu Indochińskiego, prawa mniejszości przyznano dopiero w latach 90.
Argument „turecki” jest wręcz absurdalny, gdyż imigranci z kraju Atatürka, Bałkanów itd. nigdy nie mieli statusu mniejszości w Niemczech, na co mogą powołać się władze federalne przy naprawianiu krzywd wyrządzonych Polonii.
Skąd więc ten upór? Z obaw, że polska mniejszość mogłaby stanowić wpływową grupę, bynajmniej liczniejszą niż tzw. Związek Wypędzonych, w którym większość stanowią dziś tzw. późni przesiedleńcy ekonomiczni do Niemiec.
Jak do tej pory, sądy w RFN oddalały wszelkie pozwy składane przez członków organizacji polonijnych, prześladowanych przez władze faszystowskie. Także odwołania do wyższych instancji nie przyniosły żadnych rezultatów. Postulatów mniejszości nie uwzględniono również w ustawie z 1965 r. dotyczącej odszkodowań, choć nikt nie ma wątpliwości, że rozporządzenie z 1940 r. było absolutnym pogwałceniem prawa międzynarodowego i - jak twierdzą prawnicy - należy je uznać za nieważne ab initio.
Z prawnego punktu widzenia powinno zatem nastąpić automatyczne przywrócenie stanu poprzedzającego (restitutio in integrum). Tymczasem, mimo upływu ponad siedmiu dekad, Polacy w Niemczech wciąż pozostają ofiarami trzeciej kategorii, zakładnikami Göringa i wszystkich, powojennych rządów federalnych, od kanclerza Konrada Adenauera po kanclerz Angelę Merkel. Zaistniałe dysproporcje w traktowaniu Polaków w Niemczech i mniejszości niemieckiej w Polsce oraz ciągłe upominanie się polskich organizacji o należne im prawa zobligowało szefów dyplomacji RFN i RP do podjęcia rozmów na ten temat.
Co prawda były minister Guido Westerwelle przystał na „dokonanie analizy”, jednak - jak skwitował wówczas dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” - „przywrócenie Polakom praw mniejszości nie wchodzi w rachubę”.
Różnice w statusie niemieckiej mniejszości i Polaków Niemczech, a także wynikające stąd problemy Polonii w RFN dostrzegał też m.in. sekretarz stanu w berlińskim MSW Christoph Bergner, jednak i on ani myślał o przywróceniu „osobom polskiego pochodzenia” należnych im praw. Dla uspokojenia sytuacji zapowiadał jedynie gotowość do rozpatrzenia „ewentualnych skarg”, np. dotyczących nauki języka polskiego w RFN, asekurując się przy tym, że „nie będzie łatwo” spełnić tego życzenia, gdyż oświata pozostaje w gestii landów…
Niemcy od lat stosują tę samą taktykę: gdy sytuacja się zaognia, tu coś dosypią, tam dodadzą, to znów otworzą jakieś biuro dla którejś z faworyzowanych organizacji, co po prawdzie wprowadza jedynie ferment i wywołuje podziały, a nawet konflikty w środowiskach niemieckich Polaków.
Czy o to chodzi? Jak wiadomo, „niezgoda rujnuje”… Tej osobliwej grze sprzyjała postawa kolejnych polskich rządów. W czasach gabinetu PO-PSL, a imiennie ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego pojawił się nawet wewnętrzny okólnik, żeby ministerialni urzędnicy nie stosowali określenia „mniejszość polska” w stosunku do niemieckiej Polonii. Dla dobra polsko-niemieckich stosunków, ma się rozumieć.
Zrealizowany niedawno film dokumentalny z okazji 95 (sic!) rocznicy istnienia Związku Polaków w Niemczech o kultywowaniu polskości przez niemieckich Polaków widać w ramy tak obłudnie pojmowanego, „dobrego sąsiedztwa” się nie wpisuje. „Pokazuje historię i genezę organizacji, którą reprezentuję oraz to, w którym miejscu znajdujemy się teraz”, opowiedziała w programie „Minęła 8” w TVP Info wiceprezes ZPwN Anna Wawrzyszko, niestety, emisja tego obrazu została zablokowana przez niemieckie władze:
„Ten film pokazuje jedno: nie przyjechaliśmy tu wczoraj i przedwczoraj, jak próbuje się nas stygmatyzować. Jesteśmy związani z tą ziemią, chociażby z Zagłębiem Ruhry, od końca XVII wieku. Problemem okazało się, że pokazaliśmy prawdziwy status Polaków”.
Sedno sprawy rzeczywiście nie tkwi w filmie. Na marginesie trwającej od dziesięcioleci dyskusji o dysproporcjach w traktowaniu obu grup narodowościowych w Polsce i w Niemczech pojawiły się żądania, by w rewanżu obciąć dotacje i odebrać prawa mniejszości niemieckiej w naszym kraju. Byłoby to kardynalnym błędem: po pierwsze, nie należy przeciwstawiać sobie obu mniejszości, po drugie, polscy Niemcy są obywatelami RP, pozbawianie ich przyznanych przywilejów byłoby absurdem, a koniec z końcem nie chodzi o społecznie konfliktogenne równanie w dół, lecz o wyrównanie parytetów po obu stronach Odry.
Czy po latach lekceważenia i zaniedbań polscy parlamentarzyści i rząd RP zajmie wreszcie zdecydowaną i konsekwentną postawę wobec aktualnego do dziś rozporządzenia Göringa? Sprawa odzyskania statusu przez polską mniejszość nie może być przedmiotem międzypartyjnych rozgrywek. Jak podkreślił podczas wczorajszej debaty w Sejmie przewodniczący Polsko-Niemieckiej Grupy Parlamentarnej Szymon Szynkowski (PiS):
Wydaje się, że dzisiaj nie ma żadnego powodu, aby ten podnoszony od lat przez Związek postulat był ignorowany, wobec deklaracji, że łączy nas przyjazne sąsiedztwo.
No, chyba że maksyma Bismarcka, że powtórzę: „Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziego sprawiedliwości, tylko robienie polityki dla Niemiec”, obowiązuje w Berlinie do dziś…
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W kuluarowych rozmowach niemieccy politycy nie mają wątpliwości, że „z moralnego punktu widzenia Polacy powinni odzyskać dawne prawa”. Problem w tym, że ponoć mogłoby to stać się przyczynkiem do wysuwania podobnych roszczeń przez Turków i innych narodowości. W kwestii formalnej, za mniejszości uznane są w RFN jedynie duńska, fryzyjska, serbołużycka, Sinti i Romów. Tym ostatnim, czyli historycznie rzecz biorąc, ludności, która przywędrowała do Niemiec z… Półwyspu Indochińskiego, prawa mniejszości przyznano dopiero w latach 90.
Argument „turecki” jest wręcz absurdalny, gdyż imigranci z kraju Atatürka, Bałkanów itd. nigdy nie mieli statusu mniejszości w Niemczech, na co mogą powołać się władze federalne przy naprawianiu krzywd wyrządzonych Polonii.
Skąd więc ten upór? Z obaw, że polska mniejszość mogłaby stanowić wpływową grupę, bynajmniej liczniejszą niż tzw. Związek Wypędzonych, w którym większość stanowią dziś tzw. późni przesiedleńcy ekonomiczni do Niemiec.
Jak do tej pory, sądy w RFN oddalały wszelkie pozwy składane przez członków organizacji polonijnych, prześladowanych przez władze faszystowskie. Także odwołania do wyższych instancji nie przyniosły żadnych rezultatów. Postulatów mniejszości nie uwzględniono również w ustawie z 1965 r. dotyczącej odszkodowań, choć nikt nie ma wątpliwości, że rozporządzenie z 1940 r. było absolutnym pogwałceniem prawa międzynarodowego i - jak twierdzą prawnicy - należy je uznać za nieważne ab initio.
Z prawnego punktu widzenia powinno zatem nastąpić automatyczne przywrócenie stanu poprzedzającego (restitutio in integrum). Tymczasem, mimo upływu ponad siedmiu dekad, Polacy w Niemczech wciąż pozostają ofiarami trzeciej kategorii, zakładnikami Göringa i wszystkich, powojennych rządów federalnych, od kanclerza Konrada Adenauera po kanclerz Angelę Merkel. Zaistniałe dysproporcje w traktowaniu Polaków w Niemczech i mniejszości niemieckiej w Polsce oraz ciągłe upominanie się polskich organizacji o należne im prawa zobligowało szefów dyplomacji RFN i RP do podjęcia rozmów na ten temat.
Co prawda były minister Guido Westerwelle przystał na „dokonanie analizy”, jednak - jak skwitował wówczas dziennik „Frankfurter Allgemeine Zeitung” - „przywrócenie Polakom praw mniejszości nie wchodzi w rachubę”.
Różnice w statusie niemieckiej mniejszości i Polaków Niemczech, a także wynikające stąd problemy Polonii w RFN dostrzegał też m.in. sekretarz stanu w berlińskim MSW Christoph Bergner, jednak i on ani myślał o przywróceniu „osobom polskiego pochodzenia” należnych im praw. Dla uspokojenia sytuacji zapowiadał jedynie gotowość do rozpatrzenia „ewentualnych skarg”, np. dotyczących nauki języka polskiego w RFN, asekurując się przy tym, że „nie będzie łatwo” spełnić tego życzenia, gdyż oświata pozostaje w gestii landów…
Niemcy od lat stosują tę samą taktykę: gdy sytuacja się zaognia, tu coś dosypią, tam dodadzą, to znów otworzą jakieś biuro dla którejś z faworyzowanych organizacji, co po prawdzie wprowadza jedynie ferment i wywołuje podziały, a nawet konflikty w środowiskach niemieckich Polaków.
Czy o to chodzi? Jak wiadomo, „niezgoda rujnuje”… Tej osobliwej grze sprzyjała postawa kolejnych polskich rządów. W czasach gabinetu PO-PSL, a imiennie ministra spraw zagranicznych Radosława Sikorskiego pojawił się nawet wewnętrzny okólnik, żeby ministerialni urzędnicy nie stosowali określenia „mniejszość polska” w stosunku do niemieckiej Polonii. Dla dobra polsko-niemieckich stosunków, ma się rozumieć.
Zrealizowany niedawno film dokumentalny z okazji 95 (sic!) rocznicy istnienia Związku Polaków w Niemczech o kultywowaniu polskości przez niemieckich Polaków widać w ramy tak obłudnie pojmowanego, „dobrego sąsiedztwa” się nie wpisuje. „Pokazuje historię i genezę organizacji, którą reprezentuję oraz to, w którym miejscu znajdujemy się teraz”, opowiedziała w programie „Minęła 8” w TVP Info wiceprezes ZPwN Anna Wawrzyszko, niestety, emisja tego obrazu została zablokowana przez niemieckie władze:
„Ten film pokazuje jedno: nie przyjechaliśmy tu wczoraj i przedwczoraj, jak próbuje się nas stygmatyzować. Jesteśmy związani z tą ziemią, chociażby z Zagłębiem Ruhry, od końca XVII wieku. Problemem okazało się, że pokazaliśmy prawdziwy status Polaków”.
Sedno sprawy rzeczywiście nie tkwi w filmie. Na marginesie trwającej od dziesięcioleci dyskusji o dysproporcjach w traktowaniu obu grup narodowościowych w Polsce i w Niemczech pojawiły się żądania, by w rewanżu obciąć dotacje i odebrać prawa mniejszości niemieckiej w naszym kraju. Byłoby to kardynalnym błędem: po pierwsze, nie należy przeciwstawiać sobie obu mniejszości, po drugie, polscy Niemcy są obywatelami RP, pozbawianie ich przyznanych przywilejów byłoby absurdem, a koniec z końcem nie chodzi o społecznie konfliktogenne równanie w dół, lecz o wyrównanie parytetów po obu stronach Odry.
Czy po latach lekceważenia i zaniedbań polscy parlamentarzyści i rząd RP zajmie wreszcie zdecydowaną i konsekwentną postawę wobec aktualnego do dziś rozporządzenia Göringa? Sprawa odzyskania statusu przez polską mniejszość nie może być przedmiotem międzypartyjnych rozgrywek. Jak podkreślił podczas wczorajszej debaty w Sejmie przewodniczący Polsko-Niemieckiej Grupy Parlamentarnej Szymon Szynkowski (PiS):
Wydaje się, że dzisiaj nie ma żadnego powodu, aby ten podnoszony od lat przez Związek postulat był ignorowany, wobec deklaracji, że łączy nas przyjazne sąsiedztwo.
No, chyba że maksyma Bismarcka, że powtórzę: „Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziego sprawiedliwości, tylko robienie polityki dla Niemiec”, obowiązuje w Berlinie do dziś…
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/364365-bismarck-i-goring-wiecznie-zywi-czy-polacy-w-niemczech-odzyskaja-nalezne-im-prawa?strona=2