Już widzę ten medialny krzyk w Niemczech przeciw rządowi PiS, gdyby w Polsce zakazano wyświetlania filmu o mniejszości Niemieckiej… A tak właśnie się stało, tyle, że nie w Polsce lecz w Niemczech, że film nie dotyczy niemieckiej, lecz polskiej mniejszości, która niby jest, ale oficjalnie jej nie ma. A nie ma dokładnie od czasów III Rzeszy, od 1940 roku, gdy ją zdelegalizowano, zaś powojenna Republika Federalna podtrzymuje to faszystowskie rozporządzenie do dziś.
Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziego sprawiedliwości tylko robienie polityki dla Niemiec
— gdy niedawno przypomniałem tę maksymę żelaznego kanclerza von Bismarcka w kontekście walki niemieckich Polaków o odebrane im prawa mniejszości narodowej, pewien niemiecki internauta odpowiedział mi na Twitterze, że wprawdzie są dziś w Niemczech ulice Bismarcka, ale jego zasada w polityce dawno nie obowiązuje. Czyżby?
Właśnie sytuacja Polaków w RFN jest jaskrawym przykładem funkcjonowania niemieckiego państwa prawa w oparciu o bezprawie, postępowania będącego de facto prolongatą polityki zapoczątkowanej przez nazistów. Oto bowiem w powojennych, jakoby demokratycznych Niemczech nadal obowiązuje bezprawny akt z 1940 r., wydany przez feldmarszałka Hermanna Göringa, generalnego pełnomocnika administracji Rzeszy Wilhelma Fricka oraz szefa Kancelarii Rzeszy, ministra Hansa Lammersa. Na mocy tego właśnie rozporządzenia zdelegalizowano polskie stowarzyszenia. Władze III Rzeszy zarządziły konfiskatę wszystkich nieruchomości i bankowych depozytów należących do polskiej mniejszości, a około 2 tys. działaczy wywieziono do obozów koncentracyjnych. Po 72 latach od zakończenia wojny rząd federalny wciąż nie kwapi się do restytucji dawnego statusu Polaków Niemczech. Niestety, nie da się ukryć, że bardzo byli mu w tym pomocni polscy negocjatorzy tzw. układu dobrosąsiedzkiego z 1991r., którzy zgodzili się na zapis w Artykule 20, traktujący o prawach mniejszości niemieckiej w Polsce (choć takowa w czasach PRL formalnie nie istniała), oraz o… „osobach w Republice Federalnej Niemiec, posiadających niemieckie obywatelstwo”, mimo, że polska mniejszość istniała od czasów Republiki Weimarskiej, a nawet jeszcze przez rok po napaści III Rzeszy na Polskę.
O ile przyznanie praw mniejszości polskim Niemcom było ze wszech miar słuszne, o tyle traktatowe określenie o polskich „osobach” w RFN jest - mówiąc wprost - uznaniem hitlerowskiego rozporządzenia; stosowany jeszcze za Republiki Weimarskiej, a potem w III Rzeszy termin „nationale Minderheit” (mniejszość narodowa) został zastąpiony sformułowaniem: „polnische Volksgruppe”, i - co zakrawa na kuriozum - pojęcie „grupa” znalazło się też w niemiecko-polskim układzie z 1991r.
Po parafowaniu tego traktatu zostawione samym sobie, pozbawione wsparcia i nierzadko skłócone polskie organizacje w RFN potrzebowały aż dwóch dekad, aby znaleźć wspólny język i jednym głosem upomnieć się o swoje prawa. Wbrew pozorom, jak upraszcza to wielu polityków, problem nie sprowadza się do pieniędzy, ani tych, które polska diaspora powinna otrzymywać na pielęgnowane tradycji i języka, ani zwrotu jej przedwojennych depozytów np. w Banku Słowiańskim, Unii, Pomocy czy Skarbonie, zagarniętych przez Preussische Staatsbank, Deutsche Bank, Dresdner Bank oraz Commerz und Privatbank, że o utraconych nieruchomościach i innych dobrach nie wspomnę. Istotą rzeczy są konsekwencje prawne i polityczne wynikające ze statusu mniejszości. Reprezentanci niemieckiej diaspory w Polsce nie muszą pokonywać progów wyborczych i mają swych przedstawicieli w parlamencie, o czym środowisko polskie w RFN nie ma nawet co marzyć. Polscy Niemcy dostają wielomilionowe dotacje na swe potrzeby, niemieccy Polacy skazani są na żebraninę i łaskę federalnych czy landowych urzędników - jak wykazało życie, z mizernymi efektami.
Argumentem strony niemieckiej przeciw przywróceniu Polakom statusu mniejszości jest rzekomy fakt, że dawna Polonia „wymarła”, a „niemieccy Polacy nie są grupą etniczną”, lecz powojennymi imigrantami. To tylko jednak część prawdy. Po pierwsze, Polonia w Niemczech nie wyparowała, po drugie, także Niemcy osiedlający się obecnie w naszym kraju mogą korzystać z praw mniejszościowych. Liczba obywateli polskiego pochodzenia szacowana jest dziś w RFN na około 2 mln. Niemiecki Mikrozensus, prowadzący badania statystyczne w oparciu o sondaże w gospodarstwach domowych, oszacował ludność polskiego pochodzenia na 1,5 mln, z której do polskich korzeni przyznaje się ponoć 638 tys. osób. Z kolei w ekspertyzie opracowanej na zlecenie rządu RFN w 2009 r. przez Instytut Stosunków Zagranicznych (ifa) odnotowano, że 62,8 proc. obywateli Niemiec z polskimi korzeniami ocenia swą znajomość języka polskiego na „bardzo dobrą”, a tylko 16,5 proc. na „niewielką”.
Autor tej analizy, historyk Sebastian Nagel zwrócił uwagę, że przodkowie 1,5-2 mln obywateli Niemiec, którzy „z powodu pochodzenia mają szczególny stosunek do języka polskiego, kultury i tradycji wywodzą się z okresu rozbiorów Polski, począwszy od 1772 roku”. Wtedy nazywano ich „preussische Polen”, nieco później, w okresie industrializacji „Ruhrpolen”. Jak nie patrzeć, była to migracja wewnętrzna. Inni historycy sięgają jeszcze wcześniejszych dat i wskazują, że początek migracji Polaków na terenie Niemiec nastąpił za króla Augusta II Mocnego, po zawarciu unii personalnej Polski z Saksonią. Są i tacy, którzy wskazują nie bez racji, że nawet nazwa stołecznego Berlina (i nie tylko) ma polską, względnie słowiańską etymologię.
Według ekspertyzy przygotowanej dla Departamentu Prawno Traktatowego polskiego MSZ, liczba ludności polskiej w granicach Rzeszy Niemieckiej wynosiła przed I wojną światową aż 4 mln. W 1922 roku przedstawiciele oficjalnie uznanej polskiej mniejszości zasiadali aż w 283 organach administracji lokalnej.
Mniejszość polska w Niemczech nigdy nie przestała istnieć, tak samo jak jej organizacje, m.in. działająca do dziś, ponad stuletnia „Oświata”, czy Związek Polaków w Niemczech (ZPwN).
Po drugiej wojnie światowej, w maju 1946r. w Westfalii powstał m.in. Związek Byłych Więźniów Politycznych (zdelegalizowanej - dopisek mój) Mniejszości Polskiej w Niemczech, który bezskutecznie ubiegał się o restytucję stanu rzeczy sprzed wówczas zaledwie sześciu lat. Obecnie do określenia polskiej diaspory używa się semantycznych dziwolągów, jak… „polskojęzyczni obywatele”, „współobywatele z polskim pochodzeniem” itp. Jak na ironię, Związek Polaków w Niemczech jest współzałożycielem Federacji Europejskich Mniejszości Narodowych, czego odmawia mu się we własnym kraju.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Już widzę ten medialny krzyk w Niemczech przeciw rządowi PiS, gdyby w Polsce zakazano wyświetlania filmu o mniejszości Niemieckiej… A tak właśnie się stało, tyle, że nie w Polsce lecz w Niemczech, że film nie dotyczy niemieckiej, lecz polskiej mniejszości, która niby jest, ale oficjalnie jej nie ma. A nie ma dokładnie od czasów III Rzeszy, od 1940 roku, gdy ją zdelegalizowano, zaś powojenna Republika Federalna podtrzymuje to faszystowskie rozporządzenie do dziś.
Naszą powinnością nie jest pełnienie urzędu sędziego sprawiedliwości tylko robienie polityki dla Niemiec
— gdy niedawno przypomniałem tę maksymę żelaznego kanclerza von Bismarcka w kontekście walki niemieckich Polaków o odebrane im prawa mniejszości narodowej, pewien niemiecki internauta odpowiedział mi na Twitterze, że wprawdzie są dziś w Niemczech ulice Bismarcka, ale jego zasada w polityce dawno nie obowiązuje. Czyżby?
Właśnie sytuacja Polaków w RFN jest jaskrawym przykładem funkcjonowania niemieckiego państwa prawa w oparciu o bezprawie, postępowania będącego de facto prolongatą polityki zapoczątkowanej przez nazistów. Oto bowiem w powojennych, jakoby demokratycznych Niemczech nadal obowiązuje bezprawny akt z 1940 r., wydany przez feldmarszałka Hermanna Göringa, generalnego pełnomocnika administracji Rzeszy Wilhelma Fricka oraz szefa Kancelarii Rzeszy, ministra Hansa Lammersa. Na mocy tego właśnie rozporządzenia zdelegalizowano polskie stowarzyszenia. Władze III Rzeszy zarządziły konfiskatę wszystkich nieruchomości i bankowych depozytów należących do polskiej mniejszości, a około 2 tys. działaczy wywieziono do obozów koncentracyjnych. Po 72 latach od zakończenia wojny rząd federalny wciąż nie kwapi się do restytucji dawnego statusu Polaków Niemczech. Niestety, nie da się ukryć, że bardzo byli mu w tym pomocni polscy negocjatorzy tzw. układu dobrosąsiedzkiego z 1991r., którzy zgodzili się na zapis w Artykule 20, traktujący o prawach mniejszości niemieckiej w Polsce (choć takowa w czasach PRL formalnie nie istniała), oraz o… „osobach w Republice Federalnej Niemiec, posiadających niemieckie obywatelstwo”, mimo, że polska mniejszość istniała od czasów Republiki Weimarskiej, a nawet jeszcze przez rok po napaści III Rzeszy na Polskę.
O ile przyznanie praw mniejszości polskim Niemcom było ze wszech miar słuszne, o tyle traktatowe określenie o polskich „osobach” w RFN jest - mówiąc wprost - uznaniem hitlerowskiego rozporządzenia; stosowany jeszcze za Republiki Weimarskiej, a potem w III Rzeszy termin „nationale Minderheit” (mniejszość narodowa) został zastąpiony sformułowaniem: „polnische Volksgruppe”, i - co zakrawa na kuriozum - pojęcie „grupa” znalazło się też w niemiecko-polskim układzie z 1991r.
Po parafowaniu tego traktatu zostawione samym sobie, pozbawione wsparcia i nierzadko skłócone polskie organizacje w RFN potrzebowały aż dwóch dekad, aby znaleźć wspólny język i jednym głosem upomnieć się o swoje prawa. Wbrew pozorom, jak upraszcza to wielu polityków, problem nie sprowadza się do pieniędzy, ani tych, które polska diaspora powinna otrzymywać na pielęgnowane tradycji i języka, ani zwrotu jej przedwojennych depozytów np. w Banku Słowiańskim, Unii, Pomocy czy Skarbonie, zagarniętych przez Preussische Staatsbank, Deutsche Bank, Dresdner Bank oraz Commerz und Privatbank, że o utraconych nieruchomościach i innych dobrach nie wspomnę. Istotą rzeczy są konsekwencje prawne i polityczne wynikające ze statusu mniejszości. Reprezentanci niemieckiej diaspory w Polsce nie muszą pokonywać progów wyborczych i mają swych przedstawicieli w parlamencie, o czym środowisko polskie w RFN nie ma nawet co marzyć. Polscy Niemcy dostają wielomilionowe dotacje na swe potrzeby, niemieccy Polacy skazani są na żebraninę i łaskę federalnych czy landowych urzędników - jak wykazało życie, z mizernymi efektami.
Argumentem strony niemieckiej przeciw przywróceniu Polakom statusu mniejszości jest rzekomy fakt, że dawna Polonia „wymarła”, a „niemieccy Polacy nie są grupą etniczną”, lecz powojennymi imigrantami. To tylko jednak część prawdy. Po pierwsze, Polonia w Niemczech nie wyparowała, po drugie, także Niemcy osiedlający się obecnie w naszym kraju mogą korzystać z praw mniejszościowych. Liczba obywateli polskiego pochodzenia szacowana jest dziś w RFN na około 2 mln. Niemiecki Mikrozensus, prowadzący badania statystyczne w oparciu o sondaże w gospodarstwach domowych, oszacował ludność polskiego pochodzenia na 1,5 mln, z której do polskich korzeni przyznaje się ponoć 638 tys. osób. Z kolei w ekspertyzie opracowanej na zlecenie rządu RFN w 2009 r. przez Instytut Stosunków Zagranicznych (ifa) odnotowano, że 62,8 proc. obywateli Niemiec z polskimi korzeniami ocenia swą znajomość języka polskiego na „bardzo dobrą”, a tylko 16,5 proc. na „niewielką”.
Autor tej analizy, historyk Sebastian Nagel zwrócił uwagę, że przodkowie 1,5-2 mln obywateli Niemiec, którzy „z powodu pochodzenia mają szczególny stosunek do języka polskiego, kultury i tradycji wywodzą się z okresu rozbiorów Polski, począwszy od 1772 roku”. Wtedy nazywano ich „preussische Polen”, nieco później, w okresie industrializacji „Ruhrpolen”. Jak nie patrzeć, była to migracja wewnętrzna. Inni historycy sięgają jeszcze wcześniejszych dat i wskazują, że początek migracji Polaków na terenie Niemiec nastąpił za króla Augusta II Mocnego, po zawarciu unii personalnej Polski z Saksonią. Są i tacy, którzy wskazują nie bez racji, że nawet nazwa stołecznego Berlina (i nie tylko) ma polską, względnie słowiańską etymologię.
Według ekspertyzy przygotowanej dla Departamentu Prawno Traktatowego polskiego MSZ, liczba ludności polskiej w granicach Rzeszy Niemieckiej wynosiła przed I wojną światową aż 4 mln. W 1922 roku przedstawiciele oficjalnie uznanej polskiej mniejszości zasiadali aż w 283 organach administracji lokalnej.
Mniejszość polska w Niemczech nigdy nie przestała istnieć, tak samo jak jej organizacje, m.in. działająca do dziś, ponad stuletnia „Oświata”, czy Związek Polaków w Niemczech (ZPwN).
Po drugiej wojnie światowej, w maju 1946r. w Westfalii powstał m.in. Związek Byłych Więźniów Politycznych (zdelegalizowanej - dopisek mój) Mniejszości Polskiej w Niemczech, który bezskutecznie ubiegał się o restytucję stanu rzeczy sprzed wówczas zaledwie sześciu lat. Obecnie do określenia polskiej diaspory używa się semantycznych dziwolągów, jak… „polskojęzyczni obywatele”, „współobywatele z polskim pochodzeniem” itp. Jak na ironię, Związek Polaków w Niemczech jest współzałożycielem Federacji Europejskich Mniejszości Narodowych, czego odmawia mu się we własnym kraju.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/364365-bismarck-i-goring-wiecznie-zywi-czy-polacy-w-niemczech-odzyskaja-nalezne-im-prawa?strona=1