Premier Hiszpanii Mariano Rajoy od tygodni powtarza: „Nie będzie referendum niepodległościowego w Katalonii. Nie dopuszczę do tego”. Katalończycy nie chcą go jednak słuchać.
Nie pomogło zatrzymanie 14 lokalnych urzędników odpowiedzialnych za organizację plebiscytu, zarekwirowanie plakatów wyborczych oraz 10 mln kart do głosowania ani ukaranie Artura Masa, byłego szefa katalońskiego rządu, głównego odpowiedzialnego za organizację poprzedniego, „nielegalnego” referendum niepodległościowego w 2014 r., grzywną w wysokości 5,25 miliona euro. Katalońscy nacjonaliści nie rezygnują i upierają się, że referendum 1 października się odbędzie. Nawet bez zgody Madrytu. A jego wynik będzie wiążący, czyli są gotowi jednostronnie ogłoszą secesję od królestwa Hiszpanii. Im bliżej daty referendum, tym bardziej napięte stają się relację na linii Madryt-Barcelona. Rajoy nie ukrywa przy tym, że by zapobiec plebiscytowi jest gotów sięgnąć po rozwiązania siłowe.
7 września hiszpański Trybunał Konstytucyjny zawiesił w trybie doraźnym ustawę o referendum, uchwaloną przez kataloński parlament, mającą doprowadzić do utworzenia Republiki Katalońskiej. Mimo tego Katalończycy przyjęli tydzień później ustawę regulującą życie polityczne po ogłoszeniu niepodległości. Madryt kazał więc miejscowej policji (Mossos d’Esquadra) zarekwirować urny, które kataloński rząd polecił ustawić w lokalach do głosowania. Ponieważ nie wiadomo, czy policja katalońska posłucha, do Katalonii wysyłane zostały posiłki z innych regionów. Trybunał Konstytucyjny zakazał poczcie wysyłki urzędowych pism rządu w Barcelonie związanych z plebiscytem, jak również wszelkich powiadomień czy kart do głosowania. Ministerstwo spraw wewnętrznych zablokowało także 140 stron internetowych związanych z referendum. Centralna komisja referendalna została nakazem prokuratury rozwiązana. Według rządu w Madrycie „cała referendalna logistyka została rozmontowana”. Plebiscyt nie może się więc odbyć. Przywódcy ruchu nacjonalistycznego są innego zdania. Nie odpowiedzieli na propozycję Rajoya poszerzenia autonomii, jeśli tylko odwołają plebiscyt. Są pewni swojego zwycięstwa.
Przewodniczący katalońskiego rządu Carles Puigdemont oskarżył Rajoya o to, że „działa niczym dyktator” i porównał zachowanie hiszpańskiego rządu do fali represji ery Franco. Stawką w tej grze jest jedność liczącego 47 mln mieszkańców kraju oraz polityczna przyszłość samego Rajoya. Dlatego hiszpański premier zrobi wszystko, by do głosowania nie doszło. Według sondaży aż 70 proc. Katalończyków popiera organizację referendum. Jeśli chodzi jednak o samą niepodległość to są o wiele bardziej podzieleni. Poparcie dla secesji oscyluje między 48 a 51 proc. Podczas referendum w 2014 r., które miało funkcję „konsultacyjną” aż 80 proc. głosujących opowiedziało się za niepodległością. W referendum wzięło jednak udział zaledwie 2,2 mln z 5,4 mln uprawnionych do głosowania. Jego wynik nie był więc miarodajny.
O co chodzi Katalończykom?
Nacjonalizm kataloński pojawił się dość późno, w XIX wieku, w czasie I Republiki, gdy podjęto próby stworzenia w Hiszpanii państwa federalnego. Katalońscy intelektualiści domagali się wówczas autonomii dla swojego regionu oraz uznania katalońskiego języka. W czasie II Republiki katalońscy nacjonaliści dołączają do ruchu republikańskiego. W 1932 r. powstaje dzięki temu rząd Katalonii – Generalitat de Catalunya. Po zakończeniu hiszpańskiej wojny domowej w 1939 r. zostaje on jednak z powrotem zlikwidowany. Przywrócony zostaje dopiero po śmierci Franco, w 1978 r. W 2003 r. partie domagające się szerokiej autonomii dla Katalonii wygrywają wybory do lokalnego parlamentu. Dwa lata później kataloński parlament uchwala stosunkiem głosów 120 do 15 status autonomii dla regionu, który stanowi o odrębności narodowej Katalończyków, przyznaje Barcelonie m.in. możliwość przejęcia kontroli nad kolejami i drogami oraz powołania własnej administracji skarbowej, a także poszerzenia obowiązku używania języka katalońskiego.
Ówczesny lider centroprawicowej Partii Ludowej (Partido Popular) Mariano Rajoy zaskarża nowo uchwalony status do Trybunału Konstytucyjnego i zbiera przeciwko niemu 4 mln podpisów. Status, mocno okrojony (wykreślono m.in. postanowienia dające Katalonii większą samodzielność finansową, większą samodzielność na arenie międzynarodowej oraz kontrolę nad wszystkimi portami morskimi i lotniczymi), zostaje jednak przyjęty przez hiszpański parlament i zatwierdzony przez Katalończyków w referendum. Kwestia katalońska wydaje się być zamknięta. W następnych latach poparcie dla niepodległości Katalonii jest w konsekwencji bardzo słabe, i oscyluje wokół 15 proc. Spór odżywa w 2010 r., gdy Hiszpania popada w recesję w skutek kryzysu finansowego. Bezrobocie w Katalonii wzrasta do 16 proc., regionowi grozi gospodarczy kolaps, jednocześnie Trybunał Konstytucyjny odrzuca część uchwalonego w 2005 r. statusu autonomii Katalonii. Według TK Katalończycy nie są „odrębnym narodem”, a język kataloński traci status języka na równi z hiszpańskim. Niepodległościowcy czują się „poniżeni”. Twierdzą, że to powrót do dyktatury Franco, kiedy język kataloński był zakazany.
Ponad milion Katalończyków wychodzi na ulice przeciwko decyzji TK (w regionie liczącym 7,5 mln mieszkańców). Wobec twardej postawy Madrytu kataloński nacjonalizm odżywa. W 2012 r. prezydent katalońskiego rządu Artur Mas domaga się, wobec głębokiego kryzysu gospodarczego w regionie, podobnej regulacji dla Katalonii z jakiej korzysta kraj Basków, który posiada uprawnienie do negocjacji budżetowych z rządem hiszpańskim oraz przekazuje tylko tę część swoich dochodów do budżetu centralnego, która pokrywa tzw. funkcje ekskluzywne państwa. To oznaczałoby więcej funduszy dla Barcelony i miej podatków pobranych w Katalonii, a następnie używanych do finansowania innych regionów. „Potrzebujemy więcej federalizmu” – przekonuje Mas.
Dalszy ciąg na kolejnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Premier Hiszpanii Mariano Rajoy od tygodni powtarza: „Nie będzie referendum niepodległościowego w Katalonii. Nie dopuszczę do tego”. Katalończycy nie chcą go jednak słuchać.
Nie pomogło zatrzymanie 14 lokalnych urzędników odpowiedzialnych za organizację plebiscytu, zarekwirowanie plakatów wyborczych oraz 10 mln kart do głosowania ani ukaranie Artura Masa, byłego szefa katalońskiego rządu, głównego odpowiedzialnego za organizację poprzedniego, „nielegalnego” referendum niepodległościowego w 2014 r., grzywną w wysokości 5,25 miliona euro. Katalońscy nacjonaliści nie rezygnują i upierają się, że referendum 1 października się odbędzie. Nawet bez zgody Madrytu. A jego wynik będzie wiążący, czyli są gotowi jednostronnie ogłoszą secesję od królestwa Hiszpanii. Im bliżej daty referendum, tym bardziej napięte stają się relację na linii Madryt-Barcelona. Rajoy nie ukrywa przy tym, że by zapobiec plebiscytowi jest gotów sięgnąć po rozwiązania siłowe.
7 września hiszpański Trybunał Konstytucyjny zawiesił w trybie doraźnym ustawę o referendum, uchwaloną przez kataloński parlament, mającą doprowadzić do utworzenia Republiki Katalońskiej. Mimo tego Katalończycy przyjęli tydzień później ustawę regulującą życie polityczne po ogłoszeniu niepodległości. Madryt kazał więc miejscowej policji (Mossos d’Esquadra) zarekwirować urny, które kataloński rząd polecił ustawić w lokalach do głosowania. Ponieważ nie wiadomo, czy policja katalońska posłucha, do Katalonii wysyłane zostały posiłki z innych regionów. Trybunał Konstytucyjny zakazał poczcie wysyłki urzędowych pism rządu w Barcelonie związanych z plebiscytem, jak również wszelkich powiadomień czy kart do głosowania. Ministerstwo spraw wewnętrznych zablokowało także 140 stron internetowych związanych z referendum. Centralna komisja referendalna została nakazem prokuratury rozwiązana. Według rządu w Madrycie „cała referendalna logistyka została rozmontowana”. Plebiscyt nie może się więc odbyć. Przywódcy ruchu nacjonalistycznego są innego zdania. Nie odpowiedzieli na propozycję Rajoya poszerzenia autonomii, jeśli tylko odwołają plebiscyt. Są pewni swojego zwycięstwa.
Przewodniczący katalońskiego rządu Carles Puigdemont oskarżył Rajoya o to, że „działa niczym dyktator” i porównał zachowanie hiszpańskiego rządu do fali represji ery Franco. Stawką w tej grze jest jedność liczącego 47 mln mieszkańców kraju oraz polityczna przyszłość samego Rajoya. Dlatego hiszpański premier zrobi wszystko, by do głosowania nie doszło. Według sondaży aż 70 proc. Katalończyków popiera organizację referendum. Jeśli chodzi jednak o samą niepodległość to są o wiele bardziej podzieleni. Poparcie dla secesji oscyluje między 48 a 51 proc. Podczas referendum w 2014 r., które miało funkcję „konsultacyjną” aż 80 proc. głosujących opowiedziało się za niepodległością. W referendum wzięło jednak udział zaledwie 2,2 mln z 5,4 mln uprawnionych do głosowania. Jego wynik nie był więc miarodajny.
O co chodzi Katalończykom?
Nacjonalizm kataloński pojawił się dość późno, w XIX wieku, w czasie I Republiki, gdy podjęto próby stworzenia w Hiszpanii państwa federalnego. Katalońscy intelektualiści domagali się wówczas autonomii dla swojego regionu oraz uznania katalońskiego języka. W czasie II Republiki katalońscy nacjonaliści dołączają do ruchu republikańskiego. W 1932 r. powstaje dzięki temu rząd Katalonii – Generalitat de Catalunya. Po zakończeniu hiszpańskiej wojny domowej w 1939 r. zostaje on jednak z powrotem zlikwidowany. Przywrócony zostaje dopiero po śmierci Franco, w 1978 r. W 2003 r. partie domagające się szerokiej autonomii dla Katalonii wygrywają wybory do lokalnego parlamentu. Dwa lata później kataloński parlament uchwala stosunkiem głosów 120 do 15 status autonomii dla regionu, który stanowi o odrębności narodowej Katalończyków, przyznaje Barcelonie m.in. możliwość przejęcia kontroli nad kolejami i drogami oraz powołania własnej administracji skarbowej, a także poszerzenia obowiązku używania języka katalońskiego.
Ówczesny lider centroprawicowej Partii Ludowej (Partido Popular) Mariano Rajoy zaskarża nowo uchwalony status do Trybunału Konstytucyjnego i zbiera przeciwko niemu 4 mln podpisów. Status, mocno okrojony (wykreślono m.in. postanowienia dające Katalonii większą samodzielność finansową, większą samodzielność na arenie międzynarodowej oraz kontrolę nad wszystkimi portami morskimi i lotniczymi), zostaje jednak przyjęty przez hiszpański parlament i zatwierdzony przez Katalończyków w referendum. Kwestia katalońska wydaje się być zamknięta. W następnych latach poparcie dla niepodległości Katalonii jest w konsekwencji bardzo słabe, i oscyluje wokół 15 proc. Spór odżywa w 2010 r., gdy Hiszpania popada w recesję w skutek kryzysu finansowego. Bezrobocie w Katalonii wzrasta do 16 proc., regionowi grozi gospodarczy kolaps, jednocześnie Trybunał Konstytucyjny odrzuca część uchwalonego w 2005 r. statusu autonomii Katalonii. Według TK Katalończycy nie są „odrębnym narodem”, a język kataloński traci status języka na równi z hiszpańskim. Niepodległościowcy czują się „poniżeni”. Twierdzą, że to powrót do dyktatury Franco, kiedy język kataloński był zakazany.
Ponad milion Katalończyków wychodzi na ulice przeciwko decyzji TK (w regionie liczącym 7,5 mln mieszkańców). Wobec twardej postawy Madrytu kataloński nacjonalizm odżywa. W 2012 r. prezydent katalońskiego rządu Artur Mas domaga się, wobec głębokiego kryzysu gospodarczego w regionie, podobnej regulacji dla Katalonii z jakiej korzysta kraj Basków, który posiada uprawnienie do negocjacji budżetowych z rządem hiszpańskim oraz przekazuje tylko tę część swoich dochodów do budżetu centralnego, która pokrywa tzw. funkcje ekskluzywne państwa. To oznaczałoby więcej funduszy dla Barcelony i miej podatków pobranych w Katalonii, a następnie używanych do finansowania innych regionów. „Potrzebujemy więcej federalizmu” – przekonuje Mas.
Dalszy ciąg na kolejnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/359757-referendum-niepodleglosciowe-ktore-moze-sie-nie-odbyc-czyli-o-co-tak-naprawde-chodzi-katalonczykom-analiza?strona=1