W pracach amerykańskich psychologów społecznych, zwłaszcza tych badających zjawiska religijne, coraz częściej pojawia się termin „dekonwersja”. Pojęcie to wprowadził do obiegu publicznego w latach 60-tych minionego wieku profesor socjologii z uniwersytetu stanowego w Pensylwanii – Philip Rieff (zmarły w roku 2006).
Jego zdaniem proces „dekonwersji” (czyli „odwrócenia” rozumianego jako proces odwrotny od nawrócenia) zaczął się w zachodnim chrześcijaństwie jeszcze w czasach oświecenia, ale dziś przybrał rozmiary potężniejsze niż zwykła sądzić większość ludzi.
Rieff twierdził, że kluczem do zrozumienia kultury jest religia. Każda kultura zbudowana jest bowiem wokół kultu, pewnego świętego porządku, którego znajduje swoje odzwierciedlenie w życiu publicznym, a rozpoznać go możemy przede wszystkim dzięki obowiązującym tabu.
Każda religia nakłada bowiem na swych wyznawców szereg ograniczeń moralnych, a zarazem pomaga im nie przekraczać tych barier etycznych. Obowiązujące zakazy nie mają swego źródła w podejściu utylitarnym, lecz w porządku metafizycznym. Innymi słowy, człowiek postępuje dobrze nie dlatego, że jest to dla niego korzystne, ale dlatego, iż wierzy, że jest to zgodne z nakazami Stwórcy oraz z naturą, którą nas obdarzył. Taka jest podstawa prawa naturalnego.
Miarą żywotności danej religii jest, według Rieffa, stopień przestrzegania przykazań moralnych, co najbardziej widać w przypadku etyki seksualnej. To punkt, w którym chrześcijaństwo szczególnie wyraźnie odeszło od pogaństwa. Nie odrzuciło ono instynktu seksualnego, lecz ukierunkowało go w kierunku monogamicznego związku heteroseksualnego, który zarazem uświęciło, podnosząc go do rangi sakramentu, a więc dopuszczając do udziału w nim samego Boga.
Rewolucja seksualna sprawiła jednak odejście od tego modelu. Zachód stał się przez to znów pogański. Rekonwersja przyspieszyła. Zdaniem Rieffa jest to oznaka upadku chrześcijaństwa.
W związku z tym amerykańscy socjologowie zadają sobie pytanie, kto dziś w USA w największym stopniu broni tradycyjnej kultury chrześcijańskiej, a więc sprzeciwia się obalaniu seksualnych tabu.
Kilka miesięcy temu opublikowano wyniki badań American Values Atlas dotyczące stosunku wyznawców różnych religii do publicznej akceptacji homoseksualizmu. W tym celu przeprowadzono pokaźną liczbę 40.509 wywiadów z respondentami, pytając ich, czy zgadzają się na nadanie parom homoseksualnym przywilejów małżeńskich, oraz czy sprzeciwiają obowiązywaniu w ich przypadku klauzuli sumienia (np. czy właściciele firm mogą z przekonań religijnych odmówić parom jednopłciowym np. obsługiwania ich „imprez weselnych”).
Okazało się, że tylko w trzech grupach religijnych większość wyznawców opowiedziała się przeciwko przywilejom małżeńskim dla homoseksualistów i za obowiązywaniem klauzuli sumienia. Byli to biali ewangelikalni protestanci (61 proc.), mormoni (55 proc.) i świadkowie Jehowy (53 proc.). Tego typu podejście o wiele rzadziej spotykane było wśród prawosławnych (30 proc.), białych protestantów tradycyjnych denominacji (28 proc.), białych katolików (28 proc.) oraz latynoskich katolików (25 proc.).
Przeciwnego zdania było 58 proc. wszystkich respondentów. Popierają oni werdykt Sądu Najwyższego z 2015 roku, który zabronił poszczególnym stanom USA zakazywać „małżeństw homoseksualnych”, a więc usankcjonował prawnie takie związki w całym kraju.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W pracach amerykańskich psychologów społecznych, zwłaszcza tych badających zjawiska religijne, coraz częściej pojawia się termin „dekonwersja”. Pojęcie to wprowadził do obiegu publicznego w latach 60-tych minionego wieku profesor socjologii z uniwersytetu stanowego w Pensylwanii – Philip Rieff (zmarły w roku 2006).
Jego zdaniem proces „dekonwersji” (czyli „odwrócenia” rozumianego jako proces odwrotny od nawrócenia) zaczął się w zachodnim chrześcijaństwie jeszcze w czasach oświecenia, ale dziś przybrał rozmiary potężniejsze niż zwykła sądzić większość ludzi.
Rieff twierdził, że kluczem do zrozumienia kultury jest religia. Każda kultura zbudowana jest bowiem wokół kultu, pewnego świętego porządku, którego znajduje swoje odzwierciedlenie w życiu publicznym, a rozpoznać go możemy przede wszystkim dzięki obowiązującym tabu.
Każda religia nakłada bowiem na swych wyznawców szereg ograniczeń moralnych, a zarazem pomaga im nie przekraczać tych barier etycznych. Obowiązujące zakazy nie mają swego źródła w podejściu utylitarnym, lecz w porządku metafizycznym. Innymi słowy, człowiek postępuje dobrze nie dlatego, że jest to dla niego korzystne, ale dlatego, iż wierzy, że jest to zgodne z nakazami Stwórcy oraz z naturą, którą nas obdarzył. Taka jest podstawa prawa naturalnego.
Miarą żywotności danej religii jest, według Rieffa, stopień przestrzegania przykazań moralnych, co najbardziej widać w przypadku etyki seksualnej. To punkt, w którym chrześcijaństwo szczególnie wyraźnie odeszło od pogaństwa. Nie odrzuciło ono instynktu seksualnego, lecz ukierunkowało go w kierunku monogamicznego związku heteroseksualnego, który zarazem uświęciło, podnosząc go do rangi sakramentu, a więc dopuszczając do udziału w nim samego Boga.
Rewolucja seksualna sprawiła jednak odejście od tego modelu. Zachód stał się przez to znów pogański. Rekonwersja przyspieszyła. Zdaniem Rieffa jest to oznaka upadku chrześcijaństwa.
W związku z tym amerykańscy socjologowie zadają sobie pytanie, kto dziś w USA w największym stopniu broni tradycyjnej kultury chrześcijańskiej, a więc sprzeciwia się obalaniu seksualnych tabu.
Kilka miesięcy temu opublikowano wyniki badań American Values Atlas dotyczące stosunku wyznawców różnych religii do publicznej akceptacji homoseksualizmu. W tym celu przeprowadzono pokaźną liczbę 40.509 wywiadów z respondentami, pytając ich, czy zgadzają się na nadanie parom homoseksualnym przywilejów małżeńskich, oraz czy sprzeciwiają obowiązywaniu w ich przypadku klauzuli sumienia (np. czy właściciele firm mogą z przekonań religijnych odmówić parom jednopłciowym np. obsługiwania ich „imprez weselnych”).
Okazało się, że tylko w trzech grupach religijnych większość wyznawców opowiedziała się przeciwko przywilejom małżeńskim dla homoseksualistów i za obowiązywaniem klauzuli sumienia. Byli to biali ewangelikalni protestanci (61 proc.), mormoni (55 proc.) i świadkowie Jehowy (53 proc.). Tego typu podejście o wiele rzadziej spotykane było wśród prawosławnych (30 proc.), białych protestantów tradycyjnych denominacji (28 proc.), białych katolików (28 proc.) oraz latynoskich katolików (25 proc.).
Przeciwnego zdania było 58 proc. wszystkich respondentów. Popierają oni werdykt Sądu Najwyższego z 2015 roku, który zabronił poszczególnym stanom USA zakazywać „małżeństw homoseksualnych”, a więc usankcjonował prawnie takie związki w całym kraju.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/357168-katolicy-w-usa-mniej-odporni-na-dekonwersje-niz-ewangelikalni-protestanci?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.