Prezydent Francji Emmanuel Macron lubi teatralne gesty i słowa. Gdy w maju gościł w Berlinie podniósł zaciśniętą pięść w górę, w geście zwycięstwa, i uśmiechał się szeroko do tłumu. „Będziemy wspólnie reformować Unię. Zmiana traktatów nie jest dla nas tabu” – mówił, także w imieniu kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Ta także się uśmiechała, ale szybko go poprawiła, w typowym dla siebie stylu. „Gdy będzie wiadomo po co i w jakim celu traktaty mają zostać zmienione, Niemcy się zapewne zgodzą” – oświadczyła.
Ta wymiana zdań dobrze oddaje obecny stan relacji francusko-niemieckich. Macron prze do przodu, a Merkel go temperuje. W parze, nazwanej przez niemieckie media pieszczotliwie „M&M’s”, to ona nosi spodnie. Macron o tym wie, więc nim spotkał się dziś z prezydentem USA Donaldem Trumpem, którego - jak oświadczył górnolotnie - chce „wyciągnąć z izolacji”, gościł w Pałacu Elizejskim niemiecką kanclerz z okazji 19 francusko-niemieckich konsultacji rządowych. Kto liczył jednak na pierwsze ustalenia ws. zapowiedzianej przez Macrona reformy strefy euro, się rozczaruje.
W programie konsultacji widnieją bowiem tylko cztery, dość skromne punkty: edukacja, kultura, innowacje i obronność. Zanim pani kanclerz przybyła do Paryża Macron udzielił wywiadu dziennikowi „Ouest France”, w którym wezwał Niemcy po raz kolejny do tego, by „się ruszyły” i skorygowały strukturalne słabości strefy euro, wywołane zdaniem francuskiego prezydenta ogromną nadwyżką handlową Berlina. „Nie chcę oczywiście nikogo pouczać” – dodał. Podobne kazania prawił Merkel już poprzednik Macrona François Hollande, i ona je konsekwentnie ignorowała, powtarzając, że najpierw Francja musi zrobić porządek u siebie.
Konieczne do tego reformy Macron zamierza przeprowadzić. Dziś ogłosił, że po reformie prawa pracy tego lata weźmie się za system ubezpieczeń społecznych (a raczej za zasiłki dla bezrobotnych), podatki oraz emerytury. Tu jednak – jak pisze politolog Nicolas Baverez na łamach „Le Figaro” – pojawiają się pierwsze trudności, czyli uwidacznia się przepaść między ambicją a rzeczywistością. Większość refom Macron przełożył bowiem na 2018 r. Zdaniem Bavereza młody prezydent popełnia ten sam błąd co jego poprzednicy: stawia na to, że poprawa koniunktury, która rysuje się na horyzoncie, samoistnie rozwiąże choćby część francuskich problemów. „To w przeszłości za każdym razem okazywało się być błędem” – pisze politolog. Wynikiem tej strategii mogą być drobne korekty tu i ówdzie, zamiast całościowej transformacji zmurszałego francuskiego państwa socjalnego. Niech wszystko się zmieni by nic się nie zmieniło!
A od sukcesu reform Macrona zależą jego szanse na wspólną reformę strefy euro z Niemcami i ożywienie tandemu francusko-niemieckiego, w którym Francja, jak ma nadzieję, „będzie równorzędnym partnerem”. Macron musi działać szybko także dlatego, że jego przeciwnicy, w tym Front Narodowy Marine Le Pen i ruch „Les Insoumises” Jean-Luca Melenchona nie śpią. To, co zrobi do końca br. może zadecydować o tym, co po sobie zostawi i jak będzie postrzegany przez historię: jako wielki reformator czy raczej sprawny mistrz PR. Tymczasem reforma kodeksu pracy, która ma być gotowa we wrześniu, wcale nie będzie łatwa do przeprowadzenia. Mogą się załamać rozmowy ze związkami zawodowymi. Wtedy już na jesieni mogłyby zacząć się protesty, które z czasem nabrałyby rozpędu. Wprowadzanie kilku reform jednocześnie byłoby zbyt ryzykowne: zmusiłoby Macrona do walki na zbyt wielu frontach. Nic dziwnego więc, że francuski prezydent przełożył reformę dysfunkcyjnego i tonącego w długach systemu pomocy bezrobotnym na przyszły rok. Związki zawodowe piastują nad nim częściową kontrolę, a Macron chce im tę kontrolę odebrać. Oznaczałoby to dla nich poważne straty finansowe.
Berlin podobnie jak wielu francuskich ekspertów nie jest do końca pewien czy się Macronowi uda, dlatego zachowuje wobec jego reformatorskich pomysłów dla strefy euro zdrowy dystans. Prezydent Francji liczy oczywiście na to, że po wrześniowych wyborach Niemcy będą bardziej skłonni ponieść ewentualną odpowiedzialność za długi, może zgodzą się nawet na euroobligacje, i że sfinansują lwią część wielkich programów inwestycyjnych, zwłaszcza na badania i rozwój, które mają rozkręcić ociężałą gospodarkę Francji i może jeszcze innych krajów Południa Europy. Marzy mu się Europa bardziej „socjalna”. Słysząc pojęcie „uwspólnotowienie długu” niemieccy wyborcy dostają jednak palpitacji. Media nad Sekwaną pokładają duże nadzieje w relacje z Berlinem i określają tandem Merkel-Macron jako „dream team”, niemieckie są tu bardziej powściągliwe, a wręcz krytyczne. Dziennik „Bild”, tradycyjnie bliski chadecji, pyta bez ogródek: „Ile ta nowa Francja będzie nas kosztować?”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Prezydent Francji Emmanuel Macron lubi teatralne gesty i słowa. Gdy w maju gościł w Berlinie podniósł zaciśniętą pięść w górę, w geście zwycięstwa, i uśmiechał się szeroko do tłumu. „Będziemy wspólnie reformować Unię. Zmiana traktatów nie jest dla nas tabu” – mówił, także w imieniu kanclerz Niemiec Angeli Merkel. Ta także się uśmiechała, ale szybko go poprawiła, w typowym dla siebie stylu. „Gdy będzie wiadomo po co i w jakim celu traktaty mają zostać zmienione, Niemcy się zapewne zgodzą” – oświadczyła.
Ta wymiana zdań dobrze oddaje obecny stan relacji francusko-niemieckich. Macron prze do przodu, a Merkel go temperuje. W parze, nazwanej przez niemieckie media pieszczotliwie „M&M’s”, to ona nosi spodnie. Macron o tym wie, więc nim spotkał się dziś z prezydentem USA Donaldem Trumpem, którego - jak oświadczył górnolotnie - chce „wyciągnąć z izolacji”, gościł w Pałacu Elizejskim niemiecką kanclerz z okazji 19 francusko-niemieckich konsultacji rządowych. Kto liczył jednak na pierwsze ustalenia ws. zapowiedzianej przez Macrona reformy strefy euro, się rozczaruje.
W programie konsultacji widnieją bowiem tylko cztery, dość skromne punkty: edukacja, kultura, innowacje i obronność. Zanim pani kanclerz przybyła do Paryża Macron udzielił wywiadu dziennikowi „Ouest France”, w którym wezwał Niemcy po raz kolejny do tego, by „się ruszyły” i skorygowały strukturalne słabości strefy euro, wywołane zdaniem francuskiego prezydenta ogromną nadwyżką handlową Berlina. „Nie chcę oczywiście nikogo pouczać” – dodał. Podobne kazania prawił Merkel już poprzednik Macrona François Hollande, i ona je konsekwentnie ignorowała, powtarzając, że najpierw Francja musi zrobić porządek u siebie.
Konieczne do tego reformy Macron zamierza przeprowadzić. Dziś ogłosił, że po reformie prawa pracy tego lata weźmie się za system ubezpieczeń społecznych (a raczej za zasiłki dla bezrobotnych), podatki oraz emerytury. Tu jednak – jak pisze politolog Nicolas Baverez na łamach „Le Figaro” – pojawiają się pierwsze trudności, czyli uwidacznia się przepaść między ambicją a rzeczywistością. Większość refom Macron przełożył bowiem na 2018 r. Zdaniem Bavereza młody prezydent popełnia ten sam błąd co jego poprzednicy: stawia na to, że poprawa koniunktury, która rysuje się na horyzoncie, samoistnie rozwiąże choćby część francuskich problemów. „To w przeszłości za każdym razem okazywało się być błędem” – pisze politolog. Wynikiem tej strategii mogą być drobne korekty tu i ówdzie, zamiast całościowej transformacji zmurszałego francuskiego państwa socjalnego. Niech wszystko się zmieni by nic się nie zmieniło!
A od sukcesu reform Macrona zależą jego szanse na wspólną reformę strefy euro z Niemcami i ożywienie tandemu francusko-niemieckiego, w którym Francja, jak ma nadzieję, „będzie równorzędnym partnerem”. Macron musi działać szybko także dlatego, że jego przeciwnicy, w tym Front Narodowy Marine Le Pen i ruch „Les Insoumises” Jean-Luca Melenchona nie śpią. To, co zrobi do końca br. może zadecydować o tym, co po sobie zostawi i jak będzie postrzegany przez historię: jako wielki reformator czy raczej sprawny mistrz PR. Tymczasem reforma kodeksu pracy, która ma być gotowa we wrześniu, wcale nie będzie łatwa do przeprowadzenia. Mogą się załamać rozmowy ze związkami zawodowymi. Wtedy już na jesieni mogłyby zacząć się protesty, które z czasem nabrałyby rozpędu. Wprowadzanie kilku reform jednocześnie byłoby zbyt ryzykowne: zmusiłoby Macrona do walki na zbyt wielu frontach. Nic dziwnego więc, że francuski prezydent przełożył reformę dysfunkcyjnego i tonącego w długach systemu pomocy bezrobotnym na przyszły rok. Związki zawodowe piastują nad nim częściową kontrolę, a Macron chce im tę kontrolę odebrać. Oznaczałoby to dla nich poważne straty finansowe.
Berlin podobnie jak wielu francuskich ekspertów nie jest do końca pewien czy się Macronowi uda, dlatego zachowuje wobec jego reformatorskich pomysłów dla strefy euro zdrowy dystans. Prezydent Francji liczy oczywiście na to, że po wrześniowych wyborach Niemcy będą bardziej skłonni ponieść ewentualną odpowiedzialność za długi, może zgodzą się nawet na euroobligacje, i że sfinansują lwią część wielkich programów inwestycyjnych, zwłaszcza na badania i rozwój, które mają rozkręcić ociężałą gospodarkę Francji i może jeszcze innych krajów Południa Europy. Marzy mu się Europa bardziej „socjalna”. Słysząc pojęcie „uwspólnotowienie długu” niemieccy wyborcy dostają jednak palpitacji. Media nad Sekwaną pokładają duże nadzieje w relacje z Berlinem i określają tandem Merkel-Macron jako „dream team”, niemieckie są tu bardziej powściągliwe, a wręcz krytyczne. Dziennik „Bild”, tradycyjnie bliski chadecji, pyta bez ogródek: „Ile ta nowa Francja będzie nas kosztować?”.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/348636-mms-czyli-merkel-z-wizyta-u-macrona-do-ozywienia-francusko-niemieckiego-tandemu-jednak-wciaz-daleko?strona=1