Środa, 6 rano, budzi mnie telefonu. To jedna z polskich stacji telewizyjnych, podobno „Londyn płonie”. No tak, pomyślałam, kolejny atak terrorystyczny. Przebiegam CNN, euro news i BBC. Jest, obraz kilku wieżowców, jeden z nich płonie jak pochodnia, a nad nim wielka żółto-czarna chmura dymu. Latimer Road, północno – zachodni Londyn, w pobliżu drogi wylotowej A 40, Kensington, niedaleko eleganckiego Notting Hill, gdzie odbywa się doroczny karnawał. Już wiem, że Grenfell Tower wieżowiec ma 24 piętra mieszkalne, że pożar wybuchł o 1 w nocy, że blok został wybudowany w latach 70. , mieści 120 mieszkań, a więc żyje tam ok. 500 – 600 mieszkańców. Na miejscu znajduje się około 200 strażaków, którzy od kilku godzin walczą z ogniem i 20 karetek pogotowia. Nie ma mowy o akcji ratowniczej, bo płomienie buchają tak mocno, a powietrze dookoła budynku jest tak rozgrzane, że jest to niemożliwe. „Kieszenie ognia” widać było jeszcze 20 godzin po wybuchu pożaru. Trzeba przyznać, że służby sprawdziły się i tym razem, zgłoszenie nastąpiło o 12.45, a pierwsza jednostka strażacka była już na miejscu w 6 minut póżniej. Teraz z narażeniem życia przeszukiwali płonący jeszcze szkielet wieżowca, szukając zaginionych.
Co się stało, zamach terrorystyczny czy gigantyczny, ale przypadkowy pożar? Tu muszę sięgnąć po swoja wiedzę korespondenta, aby za 15 minut nie opowiadać głupstw. Z obrazków widać, że to budynek komunalny – w Wielkiej Brytanii mają one charakterystyczny wygląd - a kolorowe twarze tych szczęśliwców, którym udało się uciec - Pakistańczycy, Afgańczycy, Tanzańczycy, Gambijczycy – mówią, że to imigranci spoza Europy, głównie z byłego Imperium. Osama Ibani, Mahad Eagal i Samira Marani… Mówią dobrze po angielsku, więc to drugie – trzecie pokolenie. A w historii zamachów terrorystycznych na Wyspach nie było przypadku, żeby zaatakowano własne siedliska, domy czy dzielnice, gdzie mieszkają ich bracia - muzułmanie. I sprawa druga – gdyby zamachowcy chcieli zaatakować wieżowiec, wybraliby jakiś ikoniczny budynek, zamieszkały przez bogatych białych jak „Number One”, luksusową rezydencję na Knightsbridge, naprzeciwko Harrodsa czy którąś przy Park Lane. A więc już o 6.30 mogłam powiedzieć, to nie zamach, ale wielki pożar. I już wtedy zauważyłam gwałtowne rozprzestrzeniania się płomieni – czyżby elewacja wykonana była z materiałów łatwopalnych?!
Około 7 mer Londynu Sadiq Khan wygłosił już krótkie przemówienie, w którym uznał pożar za „major accident”, czyli po polsku katastrofę, droga A 40 była już zamknięta w obie strony, ewakuowano mieszkańców kilkudziesięciu budynków dookoła, strażacy przeczesywali te fragmenty Grenfell Tower, do których można było się dostać. Wiadomo już, że 12 osób zginęło, 78 znalazło się w szpitalach, ale wiele osób wciąż uważane jest za zaginionych. Swiadkowie dramatu opowiadają jak widzieli światła, komórek, latarek – ludzie próbowali sygnalizować, że są jeszcze w budynku i proszą o pomoc. Swiatła wędrowały na coraz wyższe pietra, a potem zgasły. Inni machali z okien chustami i ręcznikami, próbując zwrócić na siebie uwagę strażaków. Jakaś kobieta w chuście opłakiwała kuzynów, od których nie ma żadnych wiadomości, jakiś człowiek opowiadał o matce, która zrzuciła z 6 piętra niemowlę - które szczęśliwie złapał jakiś mężczyzna – żeby uratować przynajmniej dziecko. Inny – o rodzinnej uczcie, trwa okres ramadanu, która trwała do 1 w nocy, jeszcze nie spali, kiedy usłyszeli krzyki, co prawdopodobnie uratowało im życie. Płacz, rozpacz, lamenty i zawodzenie. W bloku mieszkało od 400 do 600 ludzi.
Bardzo szybko zorganizowały się grupy pomocy dla poszkodowanych. Mieszkańcy z sąsiedztwa, a potem z całego Londynu, zaczęli dostarczać kawę, herbatę w termosach, żywność i ubrania. Potem w pobliskich kościołach i kilku innych punktach pojawiły się centra – noclegownie, wydawano kanapki i ciepłe napoje, sortowano odzież. Pojawiły się pierwsze znicze, kwiaty i karty kondolencyjne. Zaczęły się zbiórki pieniędzy dla poszkodowanych, którzy stracili dorobek życia. Strażacy wciąż dogasali kolosa i przeszukiwali pomieszczenie za pomieszczeniem. Następnego dnia rzecznik prasowy Pałacu Buckingham przesłał do mediów wyrazy kondolencje i wyrazy współczucia dla rodzin królowej Elżbiety II, a na miejsce katastrofy przyjechała premier Theresa May i obiecała śledztwo ws. przyczyn pożaru wieżowca Grenfell Tower. A potem w brytyjskich stacjach telewizyjnych wypowiadali się architekci, inżynierowie i eksperci ds. bezpieczeństwa. I co powiedzieli?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Środa, 6 rano, budzi mnie telefonu. To jedna z polskich stacji telewizyjnych, podobno „Londyn płonie”. No tak, pomyślałam, kolejny atak terrorystyczny. Przebiegam CNN, euro news i BBC. Jest, obraz kilku wieżowców, jeden z nich płonie jak pochodnia, a nad nim wielka żółto-czarna chmura dymu. Latimer Road, północno – zachodni Londyn, w pobliżu drogi wylotowej A 40, Kensington, niedaleko eleganckiego Notting Hill, gdzie odbywa się doroczny karnawał. Już wiem, że Grenfell Tower wieżowiec ma 24 piętra mieszkalne, że pożar wybuchł o 1 w nocy, że blok został wybudowany w latach 70. , mieści 120 mieszkań, a więc żyje tam ok. 500 – 600 mieszkańców. Na miejscu znajduje się około 200 strażaków, którzy od kilku godzin walczą z ogniem i 20 karetek pogotowia. Nie ma mowy o akcji ratowniczej, bo płomienie buchają tak mocno, a powietrze dookoła budynku jest tak rozgrzane, że jest to niemożliwe. „Kieszenie ognia” widać było jeszcze 20 godzin po wybuchu pożaru. Trzeba przyznać, że służby sprawdziły się i tym razem, zgłoszenie nastąpiło o 12.45, a pierwsza jednostka strażacka była już na miejscu w 6 minut póżniej. Teraz z narażeniem życia przeszukiwali płonący jeszcze szkielet wieżowca, szukając zaginionych.
Co się stało, zamach terrorystyczny czy gigantyczny, ale przypadkowy pożar? Tu muszę sięgnąć po swoja wiedzę korespondenta, aby za 15 minut nie opowiadać głupstw. Z obrazków widać, że to budynek komunalny – w Wielkiej Brytanii mają one charakterystyczny wygląd - a kolorowe twarze tych szczęśliwców, którym udało się uciec - Pakistańczycy, Afgańczycy, Tanzańczycy, Gambijczycy – mówią, że to imigranci spoza Europy, głównie z byłego Imperium. Osama Ibani, Mahad Eagal i Samira Marani… Mówią dobrze po angielsku, więc to drugie – trzecie pokolenie. A w historii zamachów terrorystycznych na Wyspach nie było przypadku, żeby zaatakowano własne siedliska, domy czy dzielnice, gdzie mieszkają ich bracia - muzułmanie. I sprawa druga – gdyby zamachowcy chcieli zaatakować wieżowiec, wybraliby jakiś ikoniczny budynek, zamieszkały przez bogatych białych jak „Number One”, luksusową rezydencję na Knightsbridge, naprzeciwko Harrodsa czy którąś przy Park Lane. A więc już o 6.30 mogłam powiedzieć, to nie zamach, ale wielki pożar. I już wtedy zauważyłam gwałtowne rozprzestrzeniania się płomieni – czyżby elewacja wykonana była z materiałów łatwopalnych?!
Około 7 mer Londynu Sadiq Khan wygłosił już krótkie przemówienie, w którym uznał pożar za „major accident”, czyli po polsku katastrofę, droga A 40 była już zamknięta w obie strony, ewakuowano mieszkańców kilkudziesięciu budynków dookoła, strażacy przeczesywali te fragmenty Grenfell Tower, do których można było się dostać. Wiadomo już, że 12 osób zginęło, 78 znalazło się w szpitalach, ale wiele osób wciąż uważane jest za zaginionych. Swiadkowie dramatu opowiadają jak widzieli światła, komórek, latarek – ludzie próbowali sygnalizować, że są jeszcze w budynku i proszą o pomoc. Swiatła wędrowały na coraz wyższe pietra, a potem zgasły. Inni machali z okien chustami i ręcznikami, próbując zwrócić na siebie uwagę strażaków. Jakaś kobieta w chuście opłakiwała kuzynów, od których nie ma żadnych wiadomości, jakiś człowiek opowiadał o matce, która zrzuciła z 6 piętra niemowlę - które szczęśliwie złapał jakiś mężczyzna – żeby uratować przynajmniej dziecko. Inny – o rodzinnej uczcie, trwa okres ramadanu, która trwała do 1 w nocy, jeszcze nie spali, kiedy usłyszeli krzyki, co prawdopodobnie uratowało im życie. Płacz, rozpacz, lamenty i zawodzenie. W bloku mieszkało od 400 do 600 ludzi.
Bardzo szybko zorganizowały się grupy pomocy dla poszkodowanych. Mieszkańcy z sąsiedztwa, a potem z całego Londynu, zaczęli dostarczać kawę, herbatę w termosach, żywność i ubrania. Potem w pobliskich kościołach i kilku innych punktach pojawiły się centra – noclegownie, wydawano kanapki i ciepłe napoje, sortowano odzież. Pojawiły się pierwsze znicze, kwiaty i karty kondolencyjne. Zaczęły się zbiórki pieniędzy dla poszkodowanych, którzy stracili dorobek życia. Strażacy wciąż dogasali kolosa i przeszukiwali pomieszczenie za pomieszczeniem. Następnego dnia rzecznik prasowy Pałacu Buckingham przesłał do mediów wyrazy kondolencje i wyrazy współczucia dla rodzin królowej Elżbiety II, a na miejsce katastrofy przyjechała premier Theresa May i obiecała śledztwo ws. przyczyn pożaru wieżowca Grenfell Tower. A potem w brytyjskich stacjach telewizyjnych wypowiadali się architekci, inżynierowie i eksperci ds. bezpieczeństwa. I co powiedzieli?
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/344594-grenfell-tower-i-polskie-bloki-z-lat-70?strona=1
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.