Niemcy lubią nas pouczać. O demokracji, wolności mediów i właściwych relacjach między polityczną a tzw. czwartą władzą. Bez ogródek media za Odra określają dziennikarzy prawicowych w Polsce mianem „reżimowych”. Może czas przyjrzeć się temu jak te relacje wyglądają u nich. A są one bliższe niż może się wydawać.
U naszych sąsiadów za Odrą dyskusja o „nadmiernej” bliskości mediów i władzy toczy się od dawna, i to za sprawą tzw. backgroundowych rozmów, organizowanych w hermetycznie zamkniętych „kręgach”, które mają tam długa tradycję. Kanclerz Konrad Adenuer nazwał je „jednym z najważniejszych instrumentów sterowania państwem”. A Gerhard Schröder twierdził, że do rządzenia potrzebuje w zasadzie tylko bulwarówki „Bild” i telewizji.
W związku z wydarzeniami nocy Sylwestrowej w Kolonii w 2015 r. i autocenzurą, które nałożyły na siebie wówczas media, debata rozgorzała na nowo. Władze Nadrenii Północnej-Westfalii miały wystosować notkę do „swoich dziennikarzy”, by nie informowali o imigrantach molestujących kobiety. Dowodów na to nie ma, ale milczenie mediów na temat wydarzeń owego Sylwestra dolało oliwy do ognia teorii spiskowych, które od dawna otaczają „kręgi” i doprowadziło do powstania określenia „Lügenpresse” (kłamliwa prasa), skandowanego na wiecach Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Dla większości niemieckich dziennikarzy są one, jak twierdzi Thomas Kröter z „Kölner Stadt-Anzeiger” zupełnie „normalnym i niezbędnym narzędziem pracy”, pozwalającym im prześwietlić tło politycznych decyzji. Krytycy widzą w nich miejsce tajnej zmowy między przedstawicielami władzy a mediami. „Wierni” dziennikarze mają w nich otrzymywać instrukcje od polityków. Faktem jest, że intymna formuła „kręgów” rodzi pytanie, czy przywilej, którym jest przynależność do tych ekskluzywnych klubów, nie uniemożliwia ich członkom uprawiania rzetelnego i krytycznego dziennikarstwa. Hans Leyendecker z „Süddeutsche Zeitung” mówi w tym związku wręcz o „kleistej bliskości”, która się wytwarza między uczestnikami tych spotkań.
„Kręgów” jest według niemieckiego tygodnika „Die Zeit” obecnie ok. tuzin. Wraz ze zjednoczeniem Niemiec przeniosły się one z dawnej stolicy, Bonn do Berlina. Wszystkie funkcjonują – jak pisze Frank Überall, szef Niemieckiego Związku Dziennikarzy (DJV), według zasady „zamkniętego sklepu” (closed shop principle). Dostęp do nich otrzymuje tylko ten dziennikarz, który „cieszy się zaufaniem swoich kolegów”. To oznacza, że tylko członkowie kręgów mogą polecić kolejnych członków i obowiązuje w nich surowo przestrzegana zasada poufności. Przy rozmowie w „dwoje oczu” dziennikarz może wykorzystać treść rozmów, ale nie może podać ich źródła. Przy rozmowie w „troje oczu” zarówno źródło jak i treść są tabu. Kto łamie te zasady, jest z nich wykluczany.
Najstarszy z kręgów nosi nazwę „Żółta Karta” i powstał w 1971 r. z inicjatywy ówczesnego rzecznika kanclerza Willy’ego Brandta i redaktora naczelnego gazetki SPD „Vorwärts” Uwe-Karstena Heye. Współzałożycielami kręgu byli dziennikarz dpa Holger Quiring oraz boński korespondent nieistniejącej już rozgłośni RIAS Helmut Hohrmann. Nazwa kręgu wzięła się od żółtych kartek z nazwiskiem, które były rozdawane dziennikarzom na zjazdach partyjnych SPD. Do „Żółtej Karty” należy ok. 30 dziennikarzy lewicowo-liberalnych mediów, w tym Nico Fried z Süddeutsche Zeitung” czy Jens König z tygodnika „Stern”.
Do kolejnego, tzw. „Kręgu Salonowego” (Wohnizmmerkreis) należy 10 redaktorów prowadzących czołowych mediów niemieckiej stolicy. Kręgiem od lat kieruje szef działu politycznego „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Günter Bannas. Zapewne zszokuje to niektórych, ale spotkania kręgu odbywają się w prywatnych domach redaktorów. Uczestniczyli w nich już niemal wszyscy znaczący politycy: od Angeli Merkel po Franka-Waltera Steinmeiera. Jak pisze niemiecki „Die Zeit” dziennikarze serwują wyszukane potrawy, a „politycy poznają przy tej okazji ich rodziny”. „Tworzy się intymna więź” – dodaje gazeta.
Bannas twierdzi jednak, że uczestnicy spotkań zachowują profesjonalny dystans. „Mówienie sobie per ty nie wchodzi w rachubę” – powiedział dziennikarz „FAZ” w rozmowie z pismem „Medien Magazin”. Jak twierdzi „Die Zeit” politycy nie udają się jednak do domów redaktorów, by wymieniać uprzejmości, tylko by „forsować swoją agendę”. „Im bardziej ekskluzywna runda, tym lepiej” – utrzymuje pismo.
„Kto należy do kręgów uchodzi automatycznie za dobrego dziennikarza. To nobilitacja” – przyznaje też Jens König, członek „Żółtej Karty”. Do „Kręgu Salonowego” należą m.in. Christiane Hoffmann z tygodnika „Der Spiegel” czy Bettina Schausten z telewizji publicznej ZDF. Christoph Schwennicke, redaktor naczelny pisma „Cicero” krytycznie ocenia relacje powstające w ten sposób między politykami a przedstawicielami mediów. Według niego widać to także podczas zagranicznych wizyt polityków, którym towarzyszą wybrani dziennikarze. „Wszyscy kiwają ze zrozumieniem głową, gdy mówi pani kanclerz, wszyscy czują się nagle niesłychanie ważni. To jest jak niekończąca się wycieczka szkolna” – zaznacza.
Dziennikarka „Die Welt” i „Der Tagesspiegel” Tissy Bruns, która zmarła w 2013 r., i należała do „Kręgu Salonowego”, powiedziała w rozmowie z „Medien Online”, że „obcowanie z możnymi tego świata robi na ludziach wrażenie, także na nas dziennikarzach”. „Ciężko pisać w ten sam sposób o kimś kogo się zna i lubi i o kimś kogo się nie zna albo nie znosi. Dobrze poznałam Angelę Merkel i ja lubię” – podkreśliła. Także według Nico Fried ciężko w „kręgach” o dystans. „Jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas ma polityczne sympatie i antypatie” – twierdzi. Jego zdaniem ten, który twierdzi, że nie zawaha się krytykować polityka, którego od dawna dobrze zna i ceni, „zwyczajnie kłamie”.
Kręgi dotarły do świadomości opinii publicznej w Niemczech w 2006 r., za sprawą reportażu w telewizji SWR/NDR pod tytułem „Władcy marionetek na zapleczu”, w którym było pokazane spotkanie „Żółtej Karty” w restauracji „Piccolo” w dzielnicy rządowej w Berlinie. Uczestnicy spotkania, politycy i dziennikarze, podnieśli w pewnym momencie jedną rękę w górę, jak przy głosowaniu. Richard Meng, były dziennikarz „Frankfurter Rundschau”, który był obecny w restauracji twierdzi, że ręce się podniosły, gdy kelnerka zapytała: „kto chce zupy?”. W świadomości widzów utrwaliło się jednak przekonanie, że w kręgach politycy ustalają z dziennikarzami przekaz dnia.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Niemcy lubią nas pouczać. O demokracji, wolności mediów i właściwych relacjach między polityczną a tzw. czwartą władzą. Bez ogródek media za Odra określają dziennikarzy prawicowych w Polsce mianem „reżimowych”. Może czas przyjrzeć się temu jak te relacje wyglądają u nich. A są one bliższe niż może się wydawać.
U naszych sąsiadów za Odrą dyskusja o „nadmiernej” bliskości mediów i władzy toczy się od dawna, i to za sprawą tzw. backgroundowych rozmów, organizowanych w hermetycznie zamkniętych „kręgach”, które mają tam długa tradycję. Kanclerz Konrad Adenuer nazwał je „jednym z najważniejszych instrumentów sterowania państwem”. A Gerhard Schröder twierdził, że do rządzenia potrzebuje w zasadzie tylko bulwarówki „Bild” i telewizji.
W związku z wydarzeniami nocy Sylwestrowej w Kolonii w 2015 r. i autocenzurą, które nałożyły na siebie wówczas media, debata rozgorzała na nowo. Władze Nadrenii Północnej-Westfalii miały wystosować notkę do „swoich dziennikarzy”, by nie informowali o imigrantach molestujących kobiety. Dowodów na to nie ma, ale milczenie mediów na temat wydarzeń owego Sylwestra dolało oliwy do ognia teorii spiskowych, które od dawna otaczają „kręgi” i doprowadziło do powstania określenia „Lügenpresse” (kłamliwa prasa), skandowanego na wiecach Alternatywy dla Niemiec (AfD).
Dla większości niemieckich dziennikarzy są one, jak twierdzi Thomas Kröter z „Kölner Stadt-Anzeiger” zupełnie „normalnym i niezbędnym narzędziem pracy”, pozwalającym im prześwietlić tło politycznych decyzji. Krytycy widzą w nich miejsce tajnej zmowy między przedstawicielami władzy a mediami. „Wierni” dziennikarze mają w nich otrzymywać instrukcje od polityków. Faktem jest, że intymna formuła „kręgów” rodzi pytanie, czy przywilej, którym jest przynależność do tych ekskluzywnych klubów, nie uniemożliwia ich członkom uprawiania rzetelnego i krytycznego dziennikarstwa. Hans Leyendecker z „Süddeutsche Zeitung” mówi w tym związku wręcz o „kleistej bliskości”, która się wytwarza między uczestnikami tych spotkań.
„Kręgów” jest według niemieckiego tygodnika „Die Zeit” obecnie ok. tuzin. Wraz ze zjednoczeniem Niemiec przeniosły się one z dawnej stolicy, Bonn do Berlina. Wszystkie funkcjonują – jak pisze Frank Überall, szef Niemieckiego Związku Dziennikarzy (DJV), według zasady „zamkniętego sklepu” (closed shop principle). Dostęp do nich otrzymuje tylko ten dziennikarz, który „cieszy się zaufaniem swoich kolegów”. To oznacza, że tylko członkowie kręgów mogą polecić kolejnych członków i obowiązuje w nich surowo przestrzegana zasada poufności. Przy rozmowie w „dwoje oczu” dziennikarz może wykorzystać treść rozmów, ale nie może podać ich źródła. Przy rozmowie w „troje oczu” zarówno źródło jak i treść są tabu. Kto łamie te zasady, jest z nich wykluczany.
Najstarszy z kręgów nosi nazwę „Żółta Karta” i powstał w 1971 r. z inicjatywy ówczesnego rzecznika kanclerza Willy’ego Brandta i redaktora naczelnego gazetki SPD „Vorwärts” Uwe-Karstena Heye. Współzałożycielami kręgu byli dziennikarz dpa Holger Quiring oraz boński korespondent nieistniejącej już rozgłośni RIAS Helmut Hohrmann. Nazwa kręgu wzięła się od żółtych kartek z nazwiskiem, które były rozdawane dziennikarzom na zjazdach partyjnych SPD. Do „Żółtej Karty” należy ok. 30 dziennikarzy lewicowo-liberalnych mediów, w tym Nico Fried z Süddeutsche Zeitung” czy Jens König z tygodnika „Stern”.
Do kolejnego, tzw. „Kręgu Salonowego” (Wohnizmmerkreis) należy 10 redaktorów prowadzących czołowych mediów niemieckiej stolicy. Kręgiem od lat kieruje szef działu politycznego „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Günter Bannas. Zapewne zszokuje to niektórych, ale spotkania kręgu odbywają się w prywatnych domach redaktorów. Uczestniczyli w nich już niemal wszyscy znaczący politycy: od Angeli Merkel po Franka-Waltera Steinmeiera. Jak pisze niemiecki „Die Zeit” dziennikarze serwują wyszukane potrawy, a „politycy poznają przy tej okazji ich rodziny”. „Tworzy się intymna więź” – dodaje gazeta.
Bannas twierdzi jednak, że uczestnicy spotkań zachowują profesjonalny dystans. „Mówienie sobie per ty nie wchodzi w rachubę” – powiedział dziennikarz „FAZ” w rozmowie z pismem „Medien Magazin”. Jak twierdzi „Die Zeit” politycy nie udają się jednak do domów redaktorów, by wymieniać uprzejmości, tylko by „forsować swoją agendę”. „Im bardziej ekskluzywna runda, tym lepiej” – utrzymuje pismo.
„Kto należy do kręgów uchodzi automatycznie za dobrego dziennikarza. To nobilitacja” – przyznaje też Jens König, członek „Żółtej Karty”. Do „Kręgu Salonowego” należą m.in. Christiane Hoffmann z tygodnika „Der Spiegel” czy Bettina Schausten z telewizji publicznej ZDF. Christoph Schwennicke, redaktor naczelny pisma „Cicero” krytycznie ocenia relacje powstające w ten sposób między politykami a przedstawicielami mediów. Według niego widać to także podczas zagranicznych wizyt polityków, którym towarzyszą wybrani dziennikarze. „Wszyscy kiwają ze zrozumieniem głową, gdy mówi pani kanclerz, wszyscy czują się nagle niesłychanie ważni. To jest jak niekończąca się wycieczka szkolna” – zaznacza.
Dziennikarka „Die Welt” i „Der Tagesspiegel” Tissy Bruns, która zmarła w 2013 r., i należała do „Kręgu Salonowego”, powiedziała w rozmowie z „Medien Online”, że „obcowanie z możnymi tego świata robi na ludziach wrażenie, także na nas dziennikarzach”. „Ciężko pisać w ten sam sposób o kimś kogo się zna i lubi i o kimś kogo się nie zna albo nie znosi. Dobrze poznałam Angelę Merkel i ja lubię” – podkreśliła. Także według Nico Fried ciężko w „kręgach” o dystans. „Jesteśmy tylko ludźmi, każdy z nas ma polityczne sympatie i antypatie” – twierdzi. Jego zdaniem ten, który twierdzi, że nie zawaha się krytykować polityka, którego od dawna dobrze zna i ceni, „zwyczajnie kłamie”.
Kręgi dotarły do świadomości opinii publicznej w Niemczech w 2006 r., za sprawą reportażu w telewizji SWR/NDR pod tytułem „Władcy marionetek na zapleczu”, w którym było pokazane spotkanie „Żółtej Karty” w restauracji „Piccolo” w dzielnicy rządowej w Berlinie. Uczestnicy spotkania, politycy i dziennikarze, podnieśli w pewnym momencie jedną rękę w górę, jak przy głosowaniu. Richard Meng, były dziennikarz „Frankfurter Rundschau”, który był obecny w restauracji twierdzi, że ręce się podniosły, gdy kelnerka zapytała: „kto chce zupy?”. W świadomości widzów utrwaliło się jednak przekonanie, że w kręgach politycy ustalają z dziennikarzami przekaz dnia.
Ciąg dalszy na kolejnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/337942-niebezpieczna-bliskosc-niemieccy-politycy-i-media-dziennikarz-ktory-twierdzi-ze-nie-zawaha-sie-skrytykowac-polityka-ktorego-od-dawna-zna-i-ceni-klamie?strona=1