Zbliża się jubileuszowy szczyt Unii Europejskiej z okazji 60-lecia podpisania Traktatów Rzymskich. 25 marca państwa członkowskie podpiszą deklarację, w której ma zostać nakreślona wizja przyszłości UE po Brexicie. Ścierają się ze sobą dwie koncepcje. Pierwsza lansowana przez Wielkich, czyli Europa kilku prędkości w tle z Niemcami jako państwem wiodącym i druga, za którą optuje m.in. polski rząd – Europa ojczyzn z naciskiem na wzrost podmiotowości parlamentów państw członkowskich.
Można by zaryzykować twierdzenie, że te idee konfrontowały się już lata temu, zanim jeszcze powstała Wspólnota Węgla i Stali. Nie mam na myśli dosłownie rozumianej Europy kilku prędkości, a szersze znaczenie tego pojęcia. Kryje się za nim bowiem kompletnie inna koncepcja filozoficzna patrzenia na kierunek dokąd zmierza zjednoczony kontynent. Myśl, w której europejską dominantą są Niemcy, po nich Francja, Włochy i Hiszpania (trochę na osłodę, ponieważ Hiszpania żadnym silnym gospodarczo i militarnie państwem nie jest), a rola i podmiotowość pozostałych elementów europejskiej układanki jest stopniowo redukowana na korzyść supertworu z centralnie sterowaną polityką zagraniczną, prawodawstwem, scaloną gospodarka, a w końcu nawet armią. Do takiego celu chcą dążyć jedni, drudzy zaś widzą inny kierunek, skupiony na przesunięciu akcentu zwiększenia głosu państw narodowych. Ci ostatni (prym wiodą tu politycy węgierscy i polscy), łączą swoją myśl z powrotem do chrześcijańskich korzeni zjednoczonej Europy często powołując się na idee ojców założycieli: Roberta Schumana z Lotaryngii, Konrada Adenauera z Nadrenii i Alcide de Gasperiego z Trydentu. To oni w latach pięćdziesiątych dali impuls do integracji państw na Kontynencie. Krótkie przypomnienie obu tych idei powinno rzucić trochę światła na dzisiejszą postawę czołowych niemieckich polityków, albowiem koncepcje te wywodziły się właśnie stamtąd i opracowywano je w latach II Wojny Światowej. Powstały w gronach przedstawicieli elit III Rzeszy, którzy na początku lat czterdziestych ubiegłego wieku dostrzegali nieuchronną klęskę hitlerowskich Niemiec i już wtedy zaczęli poszukiwać sposobu na ułożenie nowego europejskiego ładu po wojnie. Do pierwszej grupy należeli m.in. feldmarszałek Erwin von Witzleben, gen. Ludwig Beck (kandydat na prezydenta po zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r), płk Claus Schenk von Stauffenberg (zamachowiec) i w końcu Carl Friedrich Goerdeler były nadburmistrz Lipska, który miał zastąpić na stanowisku kanclerza Rzeszy Hitlera i jednocześnie przywódca polityczny spisku. To właśnie on był głównym autorem koncepcji według, której nowy podział świata powinien być zgodnym z celami niemieckimi, ale osiągnięty środkami pokojowymi, a przede wszystkim ekonomicznymi.
Federacja państw europejskich pod prymatem niemieckim stanie się za 10-15 lat faktem
— pisał niedoszły szef gabinetu w jednym z dokumentów programowych „rządu pohitlerowskiego”. Goerdeler opracował też w pierwszej połowie 1943 roku plan pokoju. Przewidywał, że „narody Europy połączą się w wiecznej lidze pokoju w wolności i niepodległości, a ani Niemcy, ani żadna inna potęga nie będą dążyć do supremacji”. Jednak równocześnie zapowiadał, że „zabezpieczenie (przed Rosją) mogą dać tylko Anglia lub Niemcy” i postulował „urzeczywistnienie naturalnej wspólnoty interesów pomiędzy Anglią i Niemcami”, czyli przewidywał już gremium kierownicze dla nowej konstrukcji. Zapowiadał, że „wewnętrzne granice w Europie będą odgrywać coraz mniejszą rolę w ramach federacji europejskiej, do której musimy dążyć”. „Sytuacja wymaga zjednoczenia Europejczyków w europejskiej federacji (…). Zalecamy procedurę krok po kroku. Europejska rada gospodarcza, usunięcie granic celnych, wspólne organizacje polityczne, europejskie Ministerstwo Gospodarki, europejskie siły zbrojne, europejskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych”. A także policja. Kluczem projektu było utworzenie ligi państw europejskich - „gospodarczej przestrzeni Europy”, w której Niemcy sprawowałyby „kierownictwo bloku europejskiego” i odgrywały w nim podobną rolę „jak Prusy w Niemczech”. Właśnie wtedy - jesienią 1942 roku, znalazł się po raz pierwszy w użyciu termin „Europejska Wspólnota Gospodarcza”.
Współpraca wymaga, żeby na początek każdy naród uporządkował swoje finanse (…) sprawy fiskalne stanowią pierwszy wymóg stabilności waluty (…) potrzebny jest bank światowy – pisał Goerdeler. Czyste preludium zagrane lata przed powstaniem strefy euro. Do września 1944 roku odbyło się siedem posiedzeń tak zwanego „Koła Europejskiego”, na których przedstawiciele banków i monopoli niemieckich opracowywali plany utrzymania i umocnienia swych pozycji w powojennej Europie, gdzie Niemcy miały grać pierwsze skrzypce.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zbliża się jubileuszowy szczyt Unii Europejskiej z okazji 60-lecia podpisania Traktatów Rzymskich. 25 marca państwa członkowskie podpiszą deklarację, w której ma zostać nakreślona wizja przyszłości UE po Brexicie. Ścierają się ze sobą dwie koncepcje. Pierwsza lansowana przez Wielkich, czyli Europa kilku prędkości w tle z Niemcami jako państwem wiodącym i druga, za którą optuje m.in. polski rząd – Europa ojczyzn z naciskiem na wzrost podmiotowości parlamentów państw członkowskich.
Można by zaryzykować twierdzenie, że te idee konfrontowały się już lata temu, zanim jeszcze powstała Wspólnota Węgla i Stali. Nie mam na myśli dosłownie rozumianej Europy kilku prędkości, a szersze znaczenie tego pojęcia. Kryje się za nim bowiem kompletnie inna koncepcja filozoficzna patrzenia na kierunek dokąd zmierza zjednoczony kontynent. Myśl, w której europejską dominantą są Niemcy, po nich Francja, Włochy i Hiszpania (trochę na osłodę, ponieważ Hiszpania żadnym silnym gospodarczo i militarnie państwem nie jest), a rola i podmiotowość pozostałych elementów europejskiej układanki jest stopniowo redukowana na korzyść supertworu z centralnie sterowaną polityką zagraniczną, prawodawstwem, scaloną gospodarka, a w końcu nawet armią. Do takiego celu chcą dążyć jedni, drudzy zaś widzą inny kierunek, skupiony na przesunięciu akcentu zwiększenia głosu państw narodowych. Ci ostatni (prym wiodą tu politycy węgierscy i polscy), łączą swoją myśl z powrotem do chrześcijańskich korzeni zjednoczonej Europy często powołując się na idee ojców założycieli: Roberta Schumana z Lotaryngii, Konrada Adenauera z Nadrenii i Alcide de Gasperiego z Trydentu. To oni w latach pięćdziesiątych dali impuls do integracji państw na Kontynencie. Krótkie przypomnienie obu tych idei powinno rzucić trochę światła na dzisiejszą postawę czołowych niemieckich polityków, albowiem koncepcje te wywodziły się właśnie stamtąd i opracowywano je w latach II Wojny Światowej. Powstały w gronach przedstawicieli elit III Rzeszy, którzy na początku lat czterdziestych ubiegłego wieku dostrzegali nieuchronną klęskę hitlerowskich Niemiec i już wtedy zaczęli poszukiwać sposobu na ułożenie nowego europejskiego ładu po wojnie. Do pierwszej grupy należeli m.in. feldmarszałek Erwin von Witzleben, gen. Ludwig Beck (kandydat na prezydenta po zamachu na Hitlera 20 lipca 1944 r), płk Claus Schenk von Stauffenberg (zamachowiec) i w końcu Carl Friedrich Goerdeler były nadburmistrz Lipska, który miał zastąpić na stanowisku kanclerza Rzeszy Hitlera i jednocześnie przywódca polityczny spisku. To właśnie on był głównym autorem koncepcji według, której nowy podział świata powinien być zgodnym z celami niemieckimi, ale osiągnięty środkami pokojowymi, a przede wszystkim ekonomicznymi.
Federacja państw europejskich pod prymatem niemieckim stanie się za 10-15 lat faktem
— pisał niedoszły szef gabinetu w jednym z dokumentów programowych „rządu pohitlerowskiego”. Goerdeler opracował też w pierwszej połowie 1943 roku plan pokoju. Przewidywał, że „narody Europy połączą się w wiecznej lidze pokoju w wolności i niepodległości, a ani Niemcy, ani żadna inna potęga nie będą dążyć do supremacji”. Jednak równocześnie zapowiadał, że „zabezpieczenie (przed Rosją) mogą dać tylko Anglia lub Niemcy” i postulował „urzeczywistnienie naturalnej wspólnoty interesów pomiędzy Anglią i Niemcami”, czyli przewidywał już gremium kierownicze dla nowej konstrukcji. Zapowiadał, że „wewnętrzne granice w Europie będą odgrywać coraz mniejszą rolę w ramach federacji europejskiej, do której musimy dążyć”. „Sytuacja wymaga zjednoczenia Europejczyków w europejskiej federacji (…). Zalecamy procedurę krok po kroku. Europejska rada gospodarcza, usunięcie granic celnych, wspólne organizacje polityczne, europejskie Ministerstwo Gospodarki, europejskie siły zbrojne, europejskie Ministerstwo Spraw Zagranicznych”. A także policja. Kluczem projektu było utworzenie ligi państw europejskich - „gospodarczej przestrzeni Europy”, w której Niemcy sprawowałyby „kierownictwo bloku europejskiego” i odgrywały w nim podobną rolę „jak Prusy w Niemczech”. Właśnie wtedy - jesienią 1942 roku, znalazł się po raz pierwszy w użyciu termin „Europejska Wspólnota Gospodarcza”.
Współpraca wymaga, żeby na początek każdy naród uporządkował swoje finanse (…) sprawy fiskalne stanowią pierwszy wymóg stabilności waluty (…) potrzebny jest bank światowy – pisał Goerdeler. Czyste preludium zagrane lata przed powstaniem strefy euro. Do września 1944 roku odbyło się siedem posiedzeń tak zwanego „Koła Europejskiego”, na których przedstawiciele banków i monopoli niemieckich opracowywali plany utrzymania i umocnienia swych pozycji w powojennej Europie, gdzie Niemcy miały grać pierwsze skrzypce.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/332623-dwie-europy-wedlug-niemcow-czy-wspolnota-zaakceptuje-mysl-ktorej-reprezentantem-jest-martin-schulz
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.