Jeszcze nadal prezydent Francji François Hollande zaprosił do Wersalu kanclerz Niemiec, hiszpańskiego premiera oraz szefa włoskiego rządu. Nas nie zaprosił. O la Boga,, o la Boga…! Po co zaprosił tych troje? Żeby we czwórkę mogli pogadać, co dalej z unią… 28 państw.
W Wersalu jak w Wersalu, biorę bułkę przez bibułkę; nic to, że wspólnota popadła w przededniu 60 rocznicy Traktatów Rzymskich w największy kryzys w jej dziejach, nie ważne, że spowodowało go właśnie sobiepaństwo rządu w Berlinie i quasirządu w Brukseli, nie istotne, że przed ponad półwieczem wśród sygnatariuszy traktatów nie było Hiszpanii, były natomiast Belgia, Holandia i Luksemburg… - kto będzie na salonach z karłami gadał… „Wielka” czwórka postanowiła zaserwować 24 pozostałym krajom Europę à la carte, znaczy, „różnych prędkości”. Kto chce - voilà, kto nie – to raus!, powiedziała sama kanclerz Angela Merkel, tylko bardziej elegancko, wszak Wersal zobowiązuje.
Jeśli nie chcemy utknąć, Europa różnych prędkości jest konieczna
—stwierdziła. Oui, oui… - potaknął gospodarz, sì, sì … - poparli ich zgodnie włoski premier Paolo Gentiloni i hiszpański kolega z urzędu Mariano Rajoy. Różne prędkości mają dotyczyć stopnia integracji, od polityki finansowej i podatkowej, po bezpieczeństwa i obronną.
Musimy przyjąć zobowiązanie na przyszłość
—podsumował prezydent Hollande na wylocie, a punktem wyjścia ma być „optymizm”, dodała Merkel. Na pożegnanie było jak na powitaniu: uściski, buzi-buzi, i tyle w temacie. Komunikat poszedł w świat: „wielka” czwórka, czy - jak kto woli - „jądro Europy” jest zwarte i gotowe…
Śmieszą mnie te ekspozycje i to z kilku przyczyn. Podobne akty, spektakle i manifestacje spójności widziałem już wiele razy. Po pierwsze, tzw. unia różnych prędkości istnieje od dawna: jedni przystąpili do układu z Schengen, inni są nadal poza, to samo z unią walutową, czy z tzw. kartą socjalną itd. Po drugie, ściślejsza integracja onej czwórki przypomina postawienie sobie za zadanie przybicie kisielu do ściany. Jeszcze niedawno, na marginesie stanu przedzawałowego eurowaluty Włosi i Hiszpanie domalowywali kanclerz Merkel wąsy i doczepiali kolczyki ze swastyką, wyzywali Niemców od hitlerowców, a dziś - jakie amoroso… Sami Niemcy pomstowali nad niefrasobliwością finansową i gigantycznym zadłużeniem tychże, a i na poważnie zastanawiali się, co po rozpadzie strefy euro, a teraz - bitte schön, wespół w zespół… Jeszcze parę miesięcy temu niemieckie media rozpisywały się o „nieuleczalnym lewactwie” Francji i szczerej niechęci Merkel do Hollande’a (notabene z wzajemnością), zaś francuskie gazety o niemieckiej arogancji, narzucaniu woli przez Berlin i chęci urządzenia przez „Madame Non” (Merkel) jej „Ordnungu” w Europie, a tu - jaka spóła…
Spóła, owszem, jest, lecz przede wszystkim na pokaz. Jak będzie wyglądała jutro? Niemcy, w przeciwieństwie do lekceważonych przez nich „południowców” z Francją włącznie, prowadzą, de facto z sukcesami, rygorystyczna politykę finansową, która u pozostałych jest nie do pomyślenia i nie do zaakceptowania. Dość wspomnieć masowe demonstracje na ulicach hiszpańskich, włoskich czy francuskich miast podczas kryzysu euro, czy związkowców broniących swych przywilejów. Nie ma też spóły politycznej, tak w sprawach międzynarodowych jak i obronnych. Niemcy chcieliby zasiąść przy stole stałych członków Rady Bezpieczeństwa, zaś Francuzi na tę myśl dostają wysypki. Pojednanie - tak, przyjaźń – no, może, ale bez przesady. Już od czasów „ojca Unii Europejskiej” Roberta Schumana, szefa dyplomacji i premiera Francji, podstawą zbliżenia między Paryżem i wówczas Bonn był strach - z jednej strony przed wzrostem znaczenia Niemiec, na co lekarstwem miało być jak najgłębsze wpisanie kraju Konrada Adenauera (i uzależnienie) w struktury europejskie, z drugiej zaś wykładnią powojennej polityki było odbudowanie utraconej pozycji i wpływów na arenie międzynarodowej właśnie poprzez wspólnotę, począwszy od węgla i stali, po dzisiejszą UE. Ale to już przeszłość, tamte scenariusze zostały zrealizowane z nawiązką, dziś strach ma inne oczy: unia jest rozdarta, trzeszczy i pęka w szwach, a konsekwencje jej ewentualnego rozpadu są nieprzewidywalne. Najczęściej używane obecnie słowo nad Szprewą i Sekwaną brzmi: „populizm”. W Holandii wzrosła popularność populisty Geerta Wildersa, a wybory tuż-tuż, podobnie we Francji, gdzie bryluje populistka Marie Le Pen i jej Front Narodowy, między Odrą a Renem pojawiła się populistyczna Alternatywa dla Niemiec, ba, w Polsce też źle, gęby populistów zagrażających własnemu krajowi i całej Europie przyprawia nam także rodzima, odsunięta od władzy Platforma Obywatelska (Grzegorz Schetyna właśnie po raz kolejny poleciał do Brukseli wyjęczeć obce wsparcie w walce na jego totalnym froncie), no i jeszcze za oceanem ten populista Donald Trump…, którego sam szef eurorady, nasz rodak Donald Tusk określił, jako „zagrożenie” dla świata, a w tle Rosja i Chiny… - zgrozą wieje.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jeszcze nadal prezydent Francji François Hollande zaprosił do Wersalu kanclerz Niemiec, hiszpańskiego premiera oraz szefa włoskiego rządu. Nas nie zaprosił. O la Boga,, o la Boga…! Po co zaprosił tych troje? Żeby we czwórkę mogli pogadać, co dalej z unią… 28 państw.
W Wersalu jak w Wersalu, biorę bułkę przez bibułkę; nic to, że wspólnota popadła w przededniu 60 rocznicy Traktatów Rzymskich w największy kryzys w jej dziejach, nie ważne, że spowodowało go właśnie sobiepaństwo rządu w Berlinie i quasirządu w Brukseli, nie istotne, że przed ponad półwieczem wśród sygnatariuszy traktatów nie było Hiszpanii, były natomiast Belgia, Holandia i Luksemburg… - kto będzie na salonach z karłami gadał… „Wielka” czwórka postanowiła zaserwować 24 pozostałym krajom Europę à la carte, znaczy, „różnych prędkości”. Kto chce - voilà, kto nie – to raus!, powiedziała sama kanclerz Angela Merkel, tylko bardziej elegancko, wszak Wersal zobowiązuje.
Jeśli nie chcemy utknąć, Europa różnych prędkości jest konieczna
—stwierdziła. Oui, oui… - potaknął gospodarz, sì, sì … - poparli ich zgodnie włoski premier Paolo Gentiloni i hiszpański kolega z urzędu Mariano Rajoy. Różne prędkości mają dotyczyć stopnia integracji, od polityki finansowej i podatkowej, po bezpieczeństwa i obronną.
Musimy przyjąć zobowiązanie na przyszłość
—podsumował prezydent Hollande na wylocie, a punktem wyjścia ma być „optymizm”, dodała Merkel. Na pożegnanie było jak na powitaniu: uściski, buzi-buzi, i tyle w temacie. Komunikat poszedł w świat: „wielka” czwórka, czy - jak kto woli - „jądro Europy” jest zwarte i gotowe…
Śmieszą mnie te ekspozycje i to z kilku przyczyn. Podobne akty, spektakle i manifestacje spójności widziałem już wiele razy. Po pierwsze, tzw. unia różnych prędkości istnieje od dawna: jedni przystąpili do układu z Schengen, inni są nadal poza, to samo z unią walutową, czy z tzw. kartą socjalną itd. Po drugie, ściślejsza integracja onej czwórki przypomina postawienie sobie za zadanie przybicie kisielu do ściany. Jeszcze niedawno, na marginesie stanu przedzawałowego eurowaluty Włosi i Hiszpanie domalowywali kanclerz Merkel wąsy i doczepiali kolczyki ze swastyką, wyzywali Niemców od hitlerowców, a dziś - jakie amoroso… Sami Niemcy pomstowali nad niefrasobliwością finansową i gigantycznym zadłużeniem tychże, a i na poważnie zastanawiali się, co po rozpadzie strefy euro, a teraz - bitte schön, wespół w zespół… Jeszcze parę miesięcy temu niemieckie media rozpisywały się o „nieuleczalnym lewactwie” Francji i szczerej niechęci Merkel do Hollande’a (notabene z wzajemnością), zaś francuskie gazety o niemieckiej arogancji, narzucaniu woli przez Berlin i chęci urządzenia przez „Madame Non” (Merkel) jej „Ordnungu” w Europie, a tu - jaka spóła…
Spóła, owszem, jest, lecz przede wszystkim na pokaz. Jak będzie wyglądała jutro? Niemcy, w przeciwieństwie do lekceważonych przez nich „południowców” z Francją włącznie, prowadzą, de facto z sukcesami, rygorystyczna politykę finansową, która u pozostałych jest nie do pomyślenia i nie do zaakceptowania. Dość wspomnieć masowe demonstracje na ulicach hiszpańskich, włoskich czy francuskich miast podczas kryzysu euro, czy związkowców broniących swych przywilejów. Nie ma też spóły politycznej, tak w sprawach międzynarodowych jak i obronnych. Niemcy chcieliby zasiąść przy stole stałych członków Rady Bezpieczeństwa, zaś Francuzi na tę myśl dostają wysypki. Pojednanie - tak, przyjaźń – no, może, ale bez przesady. Już od czasów „ojca Unii Europejskiej” Roberta Schumana, szefa dyplomacji i premiera Francji, podstawą zbliżenia między Paryżem i wówczas Bonn był strach - z jednej strony przed wzrostem znaczenia Niemiec, na co lekarstwem miało być jak najgłębsze wpisanie kraju Konrada Adenauera (i uzależnienie) w struktury europejskie, z drugiej zaś wykładnią powojennej polityki było odbudowanie utraconej pozycji i wpływów na arenie międzynarodowej właśnie poprzez wspólnotę, począwszy od węgla i stali, po dzisiejszą UE. Ale to już przeszłość, tamte scenariusze zostały zrealizowane z nawiązką, dziś strach ma inne oczy: unia jest rozdarta, trzeszczy i pęka w szwach, a konsekwencje jej ewentualnego rozpadu są nieprzewidywalne. Najczęściej używane obecnie słowo nad Szprewą i Sekwaną brzmi: „populizm”. W Holandii wzrosła popularność populisty Geerta Wildersa, a wybory tuż-tuż, podobnie we Francji, gdzie bryluje populistka Marie Le Pen i jej Front Narodowy, między Odrą a Renem pojawiła się populistyczna Alternatywa dla Niemiec, ba, w Polsce też źle, gęby populistów zagrażających własnemu krajowi i całej Europie przyprawia nam także rodzima, odsunięta od władzy Platforma Obywatelska (Grzegorz Schetyna właśnie po raz kolejny poleciał do Brukseli wyjęczeć obce wsparcie w walce na jego totalnym froncie), no i jeszcze za oceanem ten populista Donald Trump…, którego sam szef eurorady, nasz rodak Donald Tusk określił, jako „zagrożenie” dla świata, a w tle Rosja i Chiny… - zgrozą wieje.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/330601-przybijanie-kisielu-do-sciany-europa-a-la-carte-czyli-papierowy-sojusz-merkel-z-hollandem-w-sprawie-unii-roznych-predkosci?strona=1