Brytyjski politolog: „Brexit pozostawił Wielką Brytanię bez politycznego przywództwa. Nikt nie chce wziąć odpowiedzialności za to, co się stało”. NASZ WYWIAD

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
Fot. PAP/epa/Twitter/@Nigel_Farage
Fot. PAP/epa/Twitter/@Nigel_Farage

Istnieją dwa możliwe scenariusze dalszego rozwoju sytuacji. Pierwszy zakłada, że Wielka Brytania wynegocjuje deal dający jej dostęp do wspólnego rynku UE - na wzór Norwegii. Drugi scenariusz, mniej prawdopodobny, zakłada, że polityczny chaos wynikający z Brexitu na tyle się pogłębi, że ten, kto przejmie przywództwo Partii Konserwatywnej pojedzie do Brukseli negocjować i wróci z pustymi rękoma

— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl brytyjski politolog, wykładowca Kingston University w Londynie, Dr Robin Pettitt.

wPolityce.pl: Cameron ustąpił, były mer Londynu Boris Johnson postanowił, że nie będzie ubiegał się o przewodnictwo Partii Konserwatywnej, chociaż przed Brexitem wyraźnie do tego dążył, a Nigel Farage zrezygnował z kierowania UKIP. Można odnieść wrażenie, że nad Tamizą zapanował po referendum polityczny chaos. Szczególnie wśród zwolenników Brexitu. Co się stało?

Dr Robin Pettitt: Stało się to, czego się nikt nie spodziewał, w szczególności zwolennicy wyjścia Wielkiej Brytanii z UE: Brytyjczycy wybrali Brexit. Zapanowała konsternacja. Boris Johnson chciał wykorzystać referendum, o którym był przekonany, że będzie dla niego przegrane, by przeciągnąć eurosceptycznych posłów Torysów na swoją stronę i kontestować Camerona jako lidera partii. Chodziło mu o władzę, a nie o jakieś tam ideały, jak suwerenność czy walka z imigracją. Takiego obrotu spraw się zupełnie nie spodziewał. Zresztą zwolennicy „Remain” (pozostania-red.) też nie. Teraz nikt nie chce przejąc inicjatywy i wziąć odpowiedzialność za zaistniałą sytuację. Farage dopiero teraz, gdy opadły emocje po referendum, zorientował się, że Wielka Brytania dryfuje jak statek bez sterownika, że potrzeba jakiegoś planu. A on tego planu nie ma. Wówczas łatwiej jest powiedzieć: spełniłem swoje zadanie, dziękuje, do widzenia. Teraz wy się martwcie.

No dobrze, ale przecież Wielka Brytania będzie musiała sobie ułożyć jakoś relacje z UE. To jest nieuniknione…

Owszem, ale prawda jest taka, że nie będą one aż tak korzystne dla Londynu, jak przedstawiali to przed referendum zwolennicy Brexitu. Bruksela nam nie odpuści, a tak często zachwalany model norweski ma sporo wad. Oznacza on akceptację wszystkich unijnych zasad i regulacji, nie będąc członkiem UE. W przypadku wyboru modelu norweskiego Wielka Brytania miałaby dostęp do wspólnego rynku, ale nie miałaby żadnego wpływu na jego kształtowanie. Wspólny rynek oznacza także wolny przepływ osób, czyli imigracja. Obecnie Londyn ma  większą kontrolę nad swoimi granicami niż Oslo, które należy do strefy Schengen. W konsekwencji do Norwegii napływa zdecydowanie więcej imigrantów niż do Wielkiej Brytanii. Gdyby Londyn wybrał model szwajcarski to byłoby to problematyczne dla brytyjskiego sektora finansowego, bo nie miałby już dostępu do wspólnego rynku. A to jest absolutnie niezbędne. Marża manewru tego, kto będzie negocjował przyszłe relacje z Bruksela, jest więc niewielka. To zabawne, biorąc pod uwagę, że zwolennicy Brexitu robili kampanię obiecując, że opuszczenie UE da Londynowi większą kontrolę nad jego losem. Wydaje się, że wszyscy uznali referendum za rodzaj zabawy, za formalność, z której nic nie wyniknie, ale którą można wygodnie użyć do wewnętrznych politycznych rozgrywek. Stało się inaczej. Nigdy w historii nie byliśmy w takiej sytuacji. Wielka Brytania cierpi obecnie na dramatyczny brak przywództwa.

12
następna strona »

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych