Zamiast paniki proponuję potraktować Brexit jako nowe otwarcie. I dla UE, i dla Polski

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/EPA
PAP/EPA

Choć w istocie, na decyzji Brytyjczyków zaważyły nie tylko argumenty racjonalne, zdrowo - rozsądkowe. Zarówno w referendum w sprawie secesji Szkocji, jak i w sprawie wyjścia Falklandów ze Wspólnoty, David Cameron używał głównie argumentów ekonomicznych. I to rozumowanie się sprawdziło. Ale tym razem – sama dostrzegłam to z pewnym zdziwieniem – pojawił się nowy faktor, którego premier nie zauważył, a może tylko nie wziął pod uwagę. Po dwóch „lekcjach pokory”, jakich udzielili Brytyjczykom brukselscy autokraci – pierwsza w lutym 2013 roku, kiedy w Agencji Bloomberga Cameron przedstawił swój program reform, a Laurent Fabius stwierdził „nie można mieć Unii a la carte”, i  w lutym tego roku, gdy premier zaprezentował 4-punktowy pakiet i znów spotkał z szykanami – coś się zmieniło. Do motywacji ekonomicznych dołączyły inne. W debacie publicznej pojawiły się takie pojęcia jak suwerenność , duma narodowa i „nie pozwolimy na szarogęszenie się Brukseli”. Symbolem tego myślenia było hasło zapożyczone właściwie od Nigela Farage’a, „we want to get our country back”. A w ostatni czwartek, bum, i się stało.

Ostatnio rozpętała się „akcja nieposłuszeństwa obywatelskiego.” Ale nie pomogą podpisy, zbierane na ulicach Londynu przez funkcjonariuszy Partii Pracy, Zielonych i  związkowców, aby uczynić ze stolicy kraju przestrzeń eksterytorialną? rozpisać drugie referendum w sprawie wyjścia z Unii? albo następne w sprawie secesji Szkocji. Bo po pierwsze, czwartkowe referendum zostało przeprowadzone przy utrzymaniu wszelkich zasad demokracji. Po drugie, kolejny premier jest jedyną osobą władną rozpisać takie referendum. Po trzecie, będzie to na pewno konserwatysta, bo torysi mają przed sobą jeszcze cztery lata kadencji, no i maja w Westminsterze niewielka, ale większość. Tak więc nawet miliony podpisów nie dają rebeliantom żadnych gwarancji, prócz tego, że listy zostaną przez Izbę Gmin przyjęte, a problem przedyskutowany. Argumentami przeciw „szkockiemu referendum” będą koszty takiego przedsięwzięcia, no i że dwa lata temu mieli szansę opowiedzieć się za niezależnością, ale z niej nie skorzystali. Chcę przypomnieć, że poprzedni pierwszy minister Szkocji Alex Salmond przez kilkanaście lat zabiegał o referendum, zanim kolejny premier, David Cameron, zdecydował się na ten krok.

I jeszcze jedno – czy te uliczne inicjatywy nie przypominają Państwu „aktów nieposłuszeństwa obywatelskiego” Tuska, Platformy Obywatelskiej, KOD-u? Szlak wiodący do lewicowo – liberalnej Unii, Sorosa, „Guardiana” i „Gazety Wyborczej”. Czyli lewicy, która szanuje tylko taką demokrację, która jest w zgodzie z jej celami i zamierzeniami. Czy pamiętają Państwo powtórzenie referendum w Irlandii na temat dopuszczalności aborcji, kiedy pierwsze okazało się Unii nie w smak? Właśnie trwają próby podobnej akcji, tym razem w Londynie.

Zamiast paniki, proponuję potraktować Brexit jako nowe otwarcie. Dla Unii i dla Polski. Skoro poprzedni model UE poniósł klęskę, a poniósł - szansę na przedstawienie naszego projektu reform, naszej wizji Unii. O Polakach, zamieszkujących Wyspy i ich przyszłości – za tydzień.

« poprzednia strona
12

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych