Zamiast paniki proponuję potraktować Brexit jako nowe otwarcie. I dla UE, i dla Polski

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
PAP/EPA
PAP/EPA

Tekst pochodzi ze strony sdp.pl.

Śledząc w dniu referendum światowe stacje telewizyjne, BBC World, CNN i  euronews, wciąż natykałam się na agresywne komentarze już to brukselskich mandarynów, już ich poputczików, lewicowych polityków i dziennikarzy.

„Cholera, to zły dzień dla Europy” mówił wicekanclerz Niemiec, „skrajny populizm ogarnia świat” , to z kolei Andrew Neil z BBC, i jeszcze „skok w przepaść bez spadochronu”. Moim zdaniem, a obserwuję narastanie frustracji Brytyjczyków od  lat, jeśli już szukać winnych, to znaleźć ich można dokładnie po drugiej stronie Kanału La Manche, nie w Londynie, a w Brukseli. Tam są odpowiedzialni za kryzys projektu Unia Europejska - Martin Schulz, Jean Claude Juncker i Frans Timmermans i ich komanda. Za osłabienie jej sił, ograniczenie potencjału, a być może, za klęskę całej inicjatywy. Prześledźmy tylko trzy jego segmenty: ekonomiczny, polityczny i aksjologiczny czyli dotyczący sfery wartości.

Gospodarka: Unia Europejska jest tworem gigantycznym, nieruchawym, bardzo kosztownym i mało konkurencyjnym. Żadnych szans na kompetetywność z dzisiejszymi liderami rynkowymi. Obserwując eksplozję gospodarczą Chin, Indii, do niedawna Brazylii, Singapuru, Hong Kongu, nawet Malezji i Tajlandii, nie sposób nie pomyśleć: ”to są miejsca, skąd widać jutro”. Z Unii Europejskiej, widać co najwyżej wczoraj. A gospodarka brytyjska plasuje się na piątym miejscu na świecie. Była, po niemieckiej, pierwsza w naszym regionie, która uporała się z kryzysem 2007. Nie bez kozery David Cameron, składając w lutym tego roku w Brukseli pakiet propozycji reform UE, jeden punkt poświęcił brakowi mobilności, ambicji i konkurencyjności Molocha. A wziąwszy pod uwagę choćby wskaźniki bezrobocia – w Wielkiej Brytanii 5%, w UE 10, a w Hiszpanii nawet 19% - wiedział co mówi.

Sprawa kolejna: projekt polityczny. Dobrze jest pamiętać, że Wspólnota Węgla i Stali powstała tuż po II wojnie, w 1951 roku, aby zapobiec podobnym krwawym hekatombom i konfliktom politycznym w Europie. By chronić mniejsze państwa przed agresją i ekonomicznym wyzyskiem, aby demokratyzować relacje między nimi, wreszcie by dać wszystkim równe szanse na dobrobyt. A jak to wygląda dziś? Dominacja polityczna i ekonomiczna Niemiec – przed czym WWiS przestrzegała – mało demokratyczne sposoby ustanawiania i implementowania prawa w PE, podziały na  kraje bardziej, mniej i „pozadecyzyjne”, ciągły transfer kompetencji z parlamentów narodowych do Brukseli i zaglądanie obywatelom UE do kieszeni, garnka i łóżka. Plus kompletna indolencja w poraniu się z prawdziwymi i najbardziej dotkliwymi problemami Wspólnoty – imigranckim tsunami, zapaścią służb publicznych państw członkowskich, wciąż pogłębiającymi się podziałami wewnętrznymi na eurofilów i eurosceptyków, niszczące delikatną tkankę społeczną. No i aksjologia. Kamieniem węgielnym Wspólnoty Węgla i Stali, a potem EWG były wartości chrześcijańskie, natomiast dziś – dużą rolę odegrał tu Traktat w Maastricht – obowiązują lewicowo-liberalne, wojujące z chrześcijańskimi. Powoli i bez rozgłosu dokonano tu wielkiej manipulacji, został podmieniony pakiet wartości , i dziś zamiast Biblii obowiązuje „nowa biblia naszych czasów”, polityczna poprawność, która próbuje na nowo porządkować nasze życie. Jeśli więc wskazywać palcem kto zawinił, należałoby zmienić kierunki – z Londynu na Brukselę.

Ci, którzy dłużej mieszkają w Zjednoczonym Królestwie, są odporni na propagandowe hasła lewaków „ci angielscy egoiści” i „ zwyciężyli populiści”. Proponuję posłuchać George’a Sorosa i … zająć przeciwne stanowisko. Bo jest jak w bajkach Leszka Kołakowskiego „Opowieści z krainy Lajlonii”, której król najpierw wysłuchiwał poddanych, a potem wygłaszał przeciwną opinię, bo „co dla ludu na górze, to dla króla na dole, i już”. Otóż w ciągu ostatnich 25 lat znacznie pogorszyły się standardy życia Brytyjczyków , i dotyczy to wszystkich służb publicznych, zdrowia, transportu, edukacji, bezpieczeństwa publicznego i stanu demokracji w kraju. Kiedy w latach 90. byłam w szpitalu na kontroli medycznej, miałyśmy pokój 2-osobowy i  do dyspozycji angielską pielęgniarkę. Ale kiedy w ubiegłym roku poddałam się podobnej procedurze, leżałam już w sali 11-osobowej, dwie pielęgniarki, obie spoza Europy, pojawiły się kłopoty językowe. Na wizytę u specjalisty czeka się miesiącami, a na zabieg wymiany stawu biodrowego – 2-3 lata, chyba że dokonamy tego prywatnie. Klasy szkolne liczyły kiedyś 21-24 uczniów, dziś ponad 40. A program edukacyjny pełen jest projektów „jak nie zostać małym rasistą?” oraz Tygodni przyjażni ze środowiskami LGBT. Budżet państwa ugina się pod serwitutami państwa opiekuńczego, wydatków socjalnych, a imigrantów przybywa. Już od 1997 roku notowano rocznie 250 tys. ludzi, netto – labourzyści tuż po wygranych wyborach podjęli ustawę, sankcjonującą ten stan – w 2010 roku konserwatyści obiecali zmniejszyć kwoty do 50-70 tys., a w istocie zwiększyli do 330 tys. A o bezpieczeństwie publicznym lepiej nie mówić – wystarczy przypomnieć zamachy 5/7, zaszlachtowanie w biały dzień brytyjskiego żołnierza Lee Rigby, powszechna jest wiedza o meczetach - „wylęgarniach terrorystów”, i o kilku tysiącach bojowników DAESH brytyjskiego pochodzenia.

No i jak, grając fair, można nazwać populistami ludzi, którzy ze swoich podatków płacą daninę na Brukselę w wysokości 13 – 17 mld funtów rocznie, marnotrawioną na cele, których nie popierają. Np. na pomoc prawną dla 4160 imigrantów morderców, gwałcicieli, rozbojowiczów, których nie można ekspulsować z kraju, bo  adwokaci odwołują się do kolejnych instancji, aby w końcu Europejski Trybunał Praw Człowieka, zadecydował, że z uwagi na „prawo do rodziny” , nie można bandyty wydalić z Wielkiej Brytanii. I to wszystko za pieniądze brytyjskich podatników! Brexit nie ma nic wspólnego z populizmem – za to wiele ze zdrowym rozsądkiem oraz brakiem zgody na dalsze robienie sobie wody z mózgu. Moim zdanie Brytyjczycy wykazali się wielka odwagą i  pragmatyzmem. Trzeba także pamiętać, że to kraj wyspiarski, wciąż bardzo zamożny, o wysokim PKB, z tradycyjnymi kontaktami politycznymi i handlowymi z całym światem. Można by wiele opowiadać o stosunku Zjednoczonego Królestwa do Kontynentu, dość niechętnego – a z drugiej strony naród handlowców i żeglarzy, czterysta lat Imperium, nie ma rodziny bez historii powiązanej z jakimś dalekim zakątkiem świata. Nie bez powodu celem pierwszych wizyt premiera Camerona i ministra skarbu i finansów Osborne’a były Chiny, Indie, Brazylia. Chińczycy inwestują na Wyspach ogromne pieniądze w nieruchomości, budują hotele, spa, zakłady produkcyjne, są już właścicielami wielu tradycyjnych brytyjskich firm jak Thames Water czy British Telecom, i wątpię, żeby nagle z tego kierunku zrezygnowali. Rosyjscy oligarchowie krążą między Moskwą a Londynem, indyjscy software millioners, „komputerowi milionerzy” między Bangalore i z powrotem, a chińska klasa średnia to, obok petrodolarów, najlepsi klienci brytyjskich dóbr luksusowych. I  nie wygląda na to, żeby zamierzali przenieść się z zakupami do Francji czy Hiszpanii. Amerykański wysoki urzędnik państwowy już zapewnił, że  specjalne stosunki między oboma krajami – gospodarcze, militarne, dzielenie się informacjami Intelligence czyli służb specjalnych, nie ucierpią na Brexicie. A już dziś, w poniedziałek, John Kerry gości w Londynie, a po południu będzie w Brukseli.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Autor

Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci Na chłodne dni... ciepłe e-booki w prezencie! Sprawdź subskrypcję Premium wPolityce.pl   Sieci

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych