Polska nie zastąpi Ameryce Niemiec. Nie uczyni nas mocarstwem. Żadnych złudzeń, panowie. Wnioski z enuncjacji ambasadora Ukrainy

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. bundeskanzlerin.de
fot. bundeskanzlerin.de

Takim partnerem dla Waszyngtonu natomiast są, i co więcej jeśli z jakichś powodów nie załamią się nagle (można bowiem teoretycznie wyobrazić sobie, że zachodnią część Europy obejmuje gigantyczny kryzys, który z jakichś powodów nie dotyka nas – ale to jednak wizja z pogranicza fantastycznych rojeń) to pozostaną – Niemcy. Powtarzam – pomińmy inne wpływające na to czynniki. Republika Federalna jest tym partnerem przede wszystkim dlatego, że posiada odpowiedni do tego potencjał. I, choć nie ma interesów tożsamych z amerykańskimi, to przecież zarówno te interesy, jak i dominujące w obu krajach sposoby pojmowania świata są na tyle zbieżne, że Ameryka nie ma doprawdy żadnego powodu, by ten stan zmieniać. By przestać uznawać wiodącą rolę Berlina w naszym regionie.

W tym na Ukrainie.

I tu dochodzimy do spektakularnego potwierdzenia prawdziwości tej – kwestionowanej często zwłaszcza na polskiej prawicy – wizji.

Otóż jednym z podstawowych przejawów tego, że nasz kraj miał rzekomo stracić swoją podobno naturalnie mu przysługującą pozycję, miało być niedopuszczenie Warszawy do uczestnictwa w dotyczących wojny donbaskiej rozmowach, prowadzonych ostatecznie w tzw. formacie normandzkim (Rosja, Ukraina, Niemcy, Francja). Różne ośrodki w naszym kraju interpretowały to odmiennie. Prawo i Sprawiedliwość zarzucało rządzącej wówczas Platformie, że zrezygnowała z tego uczestnictwa ze względu na własny przyrodzony konformizm – obniżając tym samym nasze znaczenie w regionie. Platformersi suflowali, że to oni dobrowolnie, wiedząc że te pertraktacje skończą się zmuszeniem Ukrainy do kapitulacji, wycofali się z udziału w nich, by Polska nie musiała brać na siebie części hańby. Najpowszechniej, i niezależnie od sympatii partyjnych, mówiono zaś, że stało się tak na skutek spisku dogadujących się z sobą Niemiec i Rosji.

A prawda, jak się okazuje, jest inna. I bardzo dla Polaków przykra.

Otóż były (co ważne – sprawujący urząd właśnie wtedy, kiedy te sprawy się decydowały) minister spraw zagranicznych Ukrainy, a obecnie ambasador tego państwa w Warszawie Andrij Deszczycia powiedział Witoldowi Juraszowi w prowadzonym przez niego programie „Prawy do Lewego” (Polsat2), że zadecydowały tu właśnie… Stany Zjednoczone.

Na pytanie o to kto tak naprawdę spowodował, że Polska nie uczestniczy w rozmowach nt. Ukrainy, które toczone są w formacie normandzkim ambasador Deszczycia odparł: „Jeśli usłyszeliśmy, że Stany Zjednoczone, które były bardzo aktywne w rozmowach w Genewie bardziej ufają Niemcom i Francji i proponują taki format, to trzeba było poodejmować jakąś decyzję i taki format został przyjęty”

— relacjonuje portal think-tanku „Ośrodek Analiz Strategicznych”.

A cały program z udziałem ambasadora Deszczycy można obejrzeć tutaj.

Innymi słowy – formalnie o braku uczestnictwa Polski zdecydował Kijów. Ale to dyplomacja amerykańska podjęła realną decyzję. Ukraina po prostu ją wykonała. Czemu, biorąc pod uwagę ówczesną (a i obecną) rozpaczliwą sytuację tego państwa, trudno skądinąd się dziwić.

Jest to informacja, którą niektórzy powinni potraktować jako trzeźwiącą.

« poprzednia strona
12

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych