Trójkolorowi na rozdrożu. Tożsamościowa próżnia, w połączeniu ze słabym państwem i coraz silniejszym islamem, zaprowadziła Francję na skraj przepaści

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Idea narodu została porzucona na rzecz mglistego internacjonalizmu, podpartego kultem praw człowieka, pozbawionego ideowej głębi. Lewica – jak pisze w książce „Samobójstwo Francji” („Le suicide français”) Eric Zemmour – ogarnęła duch narodu, dokonując swoistej zmiany paradygmatu i otwierając drzwi dla masowej imigracji. W 1959 roku de Gaulle, jak donosi w napisanej przez siebie biografii generała jego bliski współpracownik Alain Peyrefitte, podczas wojny w Algierii powiedział swoim oficerom, że „Francja jest krajem ludzi rasy białej”. „Jesteśmy krajem europejskim, białej rasy, kultury greckiej i łacińskiej i religii chrześcijańskiej. Muzułmanie? Widzieliście ich w ich turbanach? Przecież to widać, że to nie są Francuzi” – są to słowa, których dziś nikt we Francji, z wyjątkiem Marine Le Pen, nie odważyłby się wypowiedzieć.

Poczucie winy za wojnę w Algierii, z której Francuzi tak naprawdę do dziś się nie rozliczyli, przyśpieszyło jeszcze budowę społeczeństwa wielokulturowego i tolerancyjnego, rozmywając przy tym narodową tożsamość do tego stopnia, że gdy w 2011 r. Sarkozy usiłował przeprowadzić wielką debatę dotyczącą tego, co to znaczy być Francuzem, musiał się poddać: zarówno eksperci, jak i zwykli Francuzi nie byli w stanie określić, na czym, poza serem, bagietką i winem, polega „francuskość”. Debatę utrudniła zresztą poprawność polityczna, która we Francji jest rozbudowana do tego stopnia, że nie wolno nawet do celów naukowych tworzyć statystyk opartych na kryteriach etnicznych czy religijnych.

Dziś Francja ma jedną z największych społeczności muzułmańskich w Europie, której liczby członków nikt dokładnie nie zna, z wspomnianych wyżej powodów, ale która według szacunków oscyluje między 5 a 7 mln osób – w kraju liczącym 65 milionów mieszkańców. Pobłażliwość wobec islamu i klientelizm, szczególnie socjaliści widzą w muzułmanach wdzięczny elektorat, doprowadziły do powstania imigranckich gett, swoistych równoległych społeczeństw, którymi rządzą radykalni imamowie, i nad którymi państwo nie ma prawie żadnej kontroli. Przedmieścia te regularnie się buntują, dochodzi do podpaleń budynków i samochodów oraz bitew z policją. Karetki pogotowia, straż pożarna, a nawet policja omijają je szerokim łukiem. Na domiar złego muzułmańskie organizacje prezentują postawę roszczeniową, domagając się budowy coraz to kolejnych meczetów i sal modlitewnych. Gdy nie otrzymują tego, czego chcą, modlą się na ulicach, blokując, jak w Paryżu, całe dzielnice, by pokazać, że przestrzeń publiczna należy do nich i wymusić przy okazji od państwa koncesje.

Państwo okazuje się być wobec tego bezradne, co potęguje lęk i poczucie braku bezpieczeństwa u obywateli. Zamachy w Paryżu – na redakcję „Charlie Hebdo” oraz salę koncertową Bataclan uwidoczniły dodatkowo słabość służb specjalnych, które nie posiadały ani personalnych, ani finansowych środków, by monitorować znanych im islamskich radykałów. Bez kozery można powiedzieć, że Francja stopniowo kapitulowała przed islamem, równocześnie wyzbywając się resztek chrześcijańskich korzeni i tradycji. Jakiekolwiek obawy czy nawet nader delikatne nawoływanie do patriotyzmu były tłumione odwoływaniem się do najbardziej ponurych akapitów historii XX wieku. Tożsamościowa próżnia, w połączeniu ze słabym państwem i coraz silniejszym islamem, doprowadziła do wzmocnienia się antyimigranckich ugrupowań, jak Front Narodowy, który przez lata 80. i 90. był marginalnym ruchem politycznym. Dziś ma od 25 do 30 proc. poparcia w sondażach.

Strach społeczeństwa przed islamem jest w obliczu zamachów we Francji tak silny, że nawet francuscy Żydzi głosowali w ostatnich wyborach regionalnych na partię Le Pen, mimo iż jeszcze dekadę temu była to partia otwarcie antysemicka. Francuski rząd wprowadził wprawdzie po zamachach – jak się wydaje na stałe – stan wyjątkowy i poszerzył uprawnienia służb, nie rozwiązuje to jednak problemu braku integracji muzułmanów i otwartej kontestacji przez nich francuskiego porządku prawnego. Nie rozwiązuje także kwestii radykalizacji muzułmanów służących w policji oraz armii. Mnożą się przypadki dezercji i niesubordynacji żołnierzy (dziesiątki wyjechało walczyć u boku Państwa Islamskiego w Syrii) oraz odmowy policjantów uczestniczenia w akcjach antyterrorystycznych. Głośny stał się przypadek muzułmanki, która porwała swój policyjny mundur, nazywając go „republikańską szmatą”.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

« poprzednia strona
1234
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.