Trójkolorowi na rozdrożu. Tożsamościowa próżnia, w połączeniu ze słabym państwem i coraz silniejszym islamem, zaprowadziła Francję na skraj przepaści

Fot. freeimages.com
Fot. freeimages.com

Jeśli spojrzymy na twarde dane, diagnoza Bavereza wydaje się trafna: Trzy miliony Francuzów, czyli 10,2 proc. siły roboczej, jest bez pracy. To drugi najgorszy wynik wśród państw G7. Szczególnie wysokie jest bezrobocie wśród osób poniżej 25 roku życia. Jedna na cztery jest bez pracy. Dług publiczny wynosi 2 biliony 100 miliardów euro i zbliża się niebezpiecznie do 100 proc. PKB. Francja od 1974 r. nie miała zrównoważonego budżetu. Nadmierne wydatki publiczne pociągają za sobą duszącą gospodarkę fiskalność. Jak wyraził to jednego z francuskich bankierów, „jeśli w ciągu ostatnich 30 lat francuska gospodarka natrafiała na jakieś problemy, rozwiązanie było tyko jedno: wzrost wydatków publicznych”. Do tego dochodzi brak reform strukturalnych. Z tych, które francuskie rządy podjęły w ostatnich latach, kolejne się wycofały, inne utknęły w połowie drogi. Podczas gdy w innych krajach przeprowadzono poważne i bolesne zmiany – choćby tzw. „big society” Davida Camerona, „Hartz IV” w Niemczech czy „jobs act” Matteo Renziego we Włoszech, we Francji nie udało się zreformować do końca nawet systemu emerytalnego.

Kolejnym problemem jest brak elastyczności rynku pracy, z czym premier Valls usiłuje właśnie walczyć, oraz silna pozycja związków zawodowych, które widzą w blokowaniu refom sens swojej egzystencji. Wynikiem tego jest bardzo słaby wzrost gospodarczy, oscylujący w okolicach 1 proc. PKB. Jak pisze były minister spraw zagranicznych Hubert Védrine, w swojej książce „Wyzwanie dla Francji” („La France au défi”), „Francja to kolektywna osobowość żywiąca różnorodne iluzje na swój własny temat oraz na temat świata. Ofiara narcystycznego i wrogiego zmianom systemu polityczno-medialnego”.

Brak gotowości elit nad Sekwaną do zmian oraz panujące wśród nich, i coraz głośniej wyrażane, przekonanie, że integracja europejska działa na niekorzyść Francji, doprowadziły do poważnych zgrzytów na linii Paryż-Berlin i praktycznie zatrzymały francusko-niemiecki motor. Hollande, zapytany ostatnio przez dziennikarzy o projekt swojego rządu dla Europy, odparł poirytowany: „Europa? A kogo to obchodzi!”. Euro, które było pomysłem francuskim, dziś odbija się Paryżowi czkawką. Francuski eksport stale słabnie, a pod względem konkurencyjności kraj został dawno prześcignięty przez Niemcy. Obecność Francji w strefie euro nie przyczyniła się także do wzrostu poziomu życia. Jeszcze w 1999 r. PKB per capita Francji stanowił 115 proc. średniej unijnej. W 2014 r. poziom, jaki udało się osiągnąć Francji, to zaledwie 107 proc.

Według francuskich elit politycznych Unia Europejska ewoluowała od projektu pierwotnego, który służył francuskim interesom gospodarczym i politycznym. Francja zgodziła się na zjednoczenie Niemiec pod warunkiem zgody RFN na głębszą integrację monetarną i rezygnację z silnej marki. To miało zagwarantować, że Francja nie utraci swoich wpływów politycznych w Europie. Stało się jednak inaczej i dziś Francja przestaje być równorzędnym partnerem dla Berlina. Zamiast martwić się niestabilnością podzielonych Niemiec, jak w okresie zimnej wojny, Paryż martwi się rosnącymi wpływami politycznymi, które Niemcy czerpią ze swej gospodarczej siły. Francja czyni wprawdzie duże wysiłki, by zachować wpływy w dawnych koloniach. Arabska Wiosna, niestabilność na Bliskim Wschodzie i Afryce znacznie osłabiły jednak promieniowanie francuskiego „soft power”. Nieudana interwencja w Libii (USA musiały pomóc Paryżowi, któremu zabrakło paliwa do Rafali), dobrze obrazuje także słabnącą siłę militarną Francji, która należy w końcu do światowych atomowych potęg i jest stałym członkiem Rady Bezpieczeństwa ONZ.

Francuzi boleśnie odczuwają utratę dawnej świetności i mają pretensje do kolejnych prezydentów, niedorastających ich zdaniem do ideału silnego przywódcy, którym w kolektywnej wyobraźni pozostaje generał Charles de Gaulle. Konstytucja V Republiki została uszyta na miarę generała, jego następcy mieli więc duży kłopot, by ją wypełnić. Zamiast silnej prezydentury była „quasi-monarchia” (Sarkozy) albo „prezydencka niemożność” (Hollande). Polityczne cykle nad Sekwaną stały się w konsekwencji coraz krótsze. Mitterand i Chirac rządzili jeszcze przez dwie kadencje. Sarkozy utrzymał się tylko przez jedną, a szanse Hollande’a na drugą są obecnie znikome. Źródeł tego stanu rzeczy można by doszukiwać się w chorobie post-polityki, ale w przypadku Francji przyczyna leży raczej w działaniach przedstawicieli „pokolenia ‘68” i wywołanej przez nich stopniowej dekonstrukcji państwa.

Ciąg dalszy na kolejnej stronie

« poprzednia strona
1234
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.