Powstanie polsko-niemiecki batalion pancerny. „To Rosja powinna się zmienić” - mówi niemiecka minister

Od czasów zwycięstwa Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich polepszyły się stosunki między Warszawą a Berlinem. Wbrew pozorom. Tej tezy próżno szukać w publikacjach po obu stronach Odry. A jednak wiele na to wskazuje, że tak właśnie jest. Żeby to zweryfikować trzeba sobie odpowiedzieć na dwa pytania: jakie są interesy Polski i co się naprawdę dzieje u naszych zachodnich sąsiadów.

W weekend w Bratysławie na międzynarodowej konferencji o światowym bezpieczeństwie niemiecka minister obrony narodowej Ursula von der Leyen wygłosiła ważne przemówienie programowe, które przez media konserwatywne zostało właściwie zignorowane, zaś przed media mainstreamowe przedstawione jako… porażka polskiej dyplomacji. Miała ona rzekomo wynikać z tego, że Polska pod rządami PiS-u za bardzo się Niemcom stawia i teraz przez to dostała po nosie.

Tymczasem Polsce w ostatnich miesiącach udało się zyskać dużo więcej, niż poprzedniej ekipie rządzącej przez 8 lat. Choć rząd Donalda Tuska a następnie Ewy Kopacz wobec Niemiec stosował politykę wprost poddańczą. A dla Niemców to może jest korzystne, ale na pewno takiego „partnera” nie szanują i nie lubią.

Jeszcze na początku 2015 r., w najgorętszej fazie wojny ukraińsko-rosyjskiej, niemieckie ministerstwo obrony narodowej oficjalnie zdementowało poprzez swojego rzecznika Ingo Gerhartza, jakoby istniały szanse stworzenia wspólnego wojskowego batalionu polsko-niemieckiego, mimo iż zagrożenie dla Europy ze wschodu było wówczas ewidentne nawet dla największych naiwnych idealistów i rusofilów.

Natomiast pół roku wcześniej, na szczycie NATO w Walii jesienią 2014 r. to kanclerz Angela Merkel osobiście interweniowała przeciwko umieszczeniu wojsk państw Sojuszu Północnoatlantyckiego na wschodniej flance depcząc przy tym nogami interesy Polski (ale także np. państw bałtyckich).

W obu przypadkach Niemcy powoływali się na ten sam argument, a więc na tzw. akt NATO-Rosja, dokument podpisany w 1997 r. w Paryżu, którego celem było umożliwienie współpracy i normalizacja stosunków między Rosją a Zachodem po okresie Zimnej Wojny.

W tym akcie zapisane jest m.in., że NATO nie planuje dalszych stałych rozmieszczeń wojsk, które mogłyby być problematyczne dla Rosji. Cały ten fragment jest napisany w sposób dość zawiły i można by go dzisiaj łatwo podważyć – choćby dlatego, że NATO w omawianym akcie z 1997 r. zobowiązuje się nie rozmieszczać dodatkowych wojsk „biorąc pod uwagę aktualne i przewidywalne otoczenie bezpieczeństwa”. 20 lat później, po rosyjskiej agresji na Krym, to „otoczenie” diametralnie się zmieniło. Ponadto w akcie NATO-Rosja obie strony zgodziły się także uszanować granice terytorialne państw. Przyłączając do Rosji Krym i łamiąc przy tym prawo międzynarodowe Moskwa pogwałciła więc podstawowe ustalenia aktu z 1997 r. A co to za umowa, której ustaleń trzyma się tylko jedna strona?

Niemniej kanclerz Angela Merkel wciąż powoływała się na te ustalenia aktu NATO-Rosja. „Trwamy przy tym akcie. Należy on do architektury bezpieczeństwa w Europie,” mówiła Merkel we wrześniu 2014 r. w walijskim Newport torpedując wówczas polskie starania.

Przenieśmy się zatem w czasie to teraźniejszości. Kilka tygodni temu – podczas wizyty prezydenta Andrzeja Dudy w Waszyngtonie – dowiedzieliśmy się, że armia USA w przyszłym roku wyśle na wschodnią flankę NATO, głównie do Polski, całą brygadę pancerną. Podobnie minister obrony Antoni Macierewicz zapowiedział, że w 2017 r. pełną gotowość operacyjną osiągnie brygada polsko-litewsko-ukraińska.

Takie ruchy niby nie są w interesie Niemiec z dwóch powodów. Po pierwsze wzmacniają niezależność naszego regionu, a po drugie przeszkadzają Rosji, która tradycyjnie Europę aż do Odry uznaje za swoją strefę wpływów. Ale czy przez to Niemcy się na nas obrazili i już nie chcą z nami rozmawiać?

Nie, bo polityka nie tak funkcjonuje. A szczególnie Niemcy szanują tylko postawy silne. Mogą je przeklinać, pomostować na nie, źle o nich pisać czy organizować na nie hejt w internecie – ale będą je szanować. I tu warto wrócić do przemówienia minister Ursuli von der Leyen w Bratysławie. Mimo tego, że – jeżeli wierzyć mediom po jednej i drugiej stronie Odry – jeszcze nigdy polskie stosunki z Niemcami nie były tak złe, von der Leyen powiedziała: „Dzisiaj mogę stać przed Państwem, bo to narody po tej stronie żelaznej kurtyny nigdy nie przestały walczyć o wolność i prawa człowieka. I dzisiaj nasze wojska razem walczą ramię w ramię w słusznej sprawie. (…) Niemcy i Polska wspólnie stworzą batalion pancerny.”

Jeszcze rok wcześniej strona niemiecka mówiła coś zupełnie odwrotnego. Dlatego chciałem się upewnić, czy to nie jakiś błąd w przekazie czy tłumaczeniu. Porozmawiałem więc z jednym z rzeczników niemieckiego MON-u, który całość potwierdził.

Owszem, takie plany istnieją. Powstanie polsko-niemiecki batalion. Rozmawiamy o tym od jakiegoś czasu i obecnie jest to koordynowane na poziomie resortów. Pani minister von der Leyen i pan minister Macierewicz są w stałym kontakcie, jak również przedstawiciele naszych wojsk. Dojdzie do wymiany naszych żołnierzy i chodzi o batalion pancerny. Nie znamy jednak jeszcze dokładnych dat.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.