Artykuł pochodzi ze strony sdp.pl.
Bruksela oznajmiła właśnie, że „nie będzie uczestniczyć w kampanii referendalnej w Wielkiej Brytanii”, czyli zabierać głosu za NO - co pokazuje jak potężnego ma stracha. Dobrze wie, że kilka państw już przegląda zawartość czterech „koszyków”, przedstawionych przez Davida Camerona, a w głowach wielu rodzą się rebelianckie myśli.
Oczywiście, po lutowym szczycie każde z 28 państw – plus Bruksela - otrąbiło zwycięstwo i entuzjazmowało się swoim sukcesem. Jak to się mogło stać, nie wiadomo, bo przecież roszczenia wykluczały się nawzajem, i niezbędne były daleko idące kompromisy. Bruksela desperacko dowartościowywała Wielką Brytanię, którą latami traktowała jak kłopotliwą daleką krewną. Przełknęła 4 „koszyki”, których nigdy nie chciała dyskutować, zapewne mając cichą nadzieję, że w lepszych czasach utnie tej hydrze wszystkie 4 głowy. Polska cieszyła się nie wiedzieć czemu – w perspektywie indeksacja zasiłków dla dzieci imigrantów, pozostających w kraju, a zważywszy, że do tego samego przymierzają się Niemcy, Francja, Skandynawia, etc, nie bardzo jest się czym radować. Niewiele się wspominało o 7-letniej karencji na pomoc socjalną dla Polaków, którzy przybędą potem, choć to cios w samo serce naszych żądań, by obecną formułę pozostawić. A wcale - o deportacji Polaków, którzy przez pierwsze 6 miesięcy pobytu nie znajdą sobie pracy, czego także oczekują Brytyjczycy. Zwycięzcą, który naprawdę wrócił do swego kraju „z tarczą” był premier Cameron, który wynegocjował więcej niż się spodziewał. Zwłaszcza po ostatnim rozdaniu – przybył na brukselski szczyt z projektem 4 lat karencji przed otrzymaniem przez imigranta pomocy socjalnej, potem podbił stawkę do 7, następnie 13 lat, aby ostatecznie uzyskać 7 lat, czyli o 3 więcej niż widniało w drafcie Tuska. Lecz, paradoksalnie, to on dostał po powrocie do kraju największe baty. I wciąż dostaje.
Czepialstwu nie ma końca. Podziały biegną przez rząd, parlament oraz elektorat czyli żywą tkankę społeczeństwa. Sześciu ministrów nie ukrywa swego entuzjazmu dla Brexitu, w tym były szef konserwatystów Michael Howard i zaprzyjaźniony z Cameronem świetny ex-minister edukacji, Michael Gove. Najgrożniejszy wydaje się jednak mer Londynu, hodowany na następcę Camerona, ekscentryczny, choć bardzo przytomny Boris Johnson. Sam zalicza się do „jastrzębi”, choć w istocie trudno określić jego preferencje polityczne. Johnson już oznajmił na spotkaniu z Confederation of British Industry, British Chambers of Commerce, etc, że „chce Brexitu, a potem serii negocjacji handlowych dookoła świata”, i już dostał od premiera cięgi za to, „że ma w nosie przyszłość gospodarki oraz City of London”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Artykuł pochodzi ze strony sdp.pl.
Bruksela oznajmiła właśnie, że „nie będzie uczestniczyć w kampanii referendalnej w Wielkiej Brytanii”, czyli zabierać głosu za NO - co pokazuje jak potężnego ma stracha. Dobrze wie, że kilka państw już przegląda zawartość czterech „koszyków”, przedstawionych przez Davida Camerona, a w głowach wielu rodzą się rebelianckie myśli.
Oczywiście, po lutowym szczycie każde z 28 państw – plus Bruksela - otrąbiło zwycięstwo i entuzjazmowało się swoim sukcesem. Jak to się mogło stać, nie wiadomo, bo przecież roszczenia wykluczały się nawzajem, i niezbędne były daleko idące kompromisy. Bruksela desperacko dowartościowywała Wielką Brytanię, którą latami traktowała jak kłopotliwą daleką krewną. Przełknęła 4 „koszyki”, których nigdy nie chciała dyskutować, zapewne mając cichą nadzieję, że w lepszych czasach utnie tej hydrze wszystkie 4 głowy. Polska cieszyła się nie wiedzieć czemu – w perspektywie indeksacja zasiłków dla dzieci imigrantów, pozostających w kraju, a zważywszy, że do tego samego przymierzają się Niemcy, Francja, Skandynawia, etc, nie bardzo jest się czym radować. Niewiele się wspominało o 7-letniej karencji na pomoc socjalną dla Polaków, którzy przybędą potem, choć to cios w samo serce naszych żądań, by obecną formułę pozostawić. A wcale - o deportacji Polaków, którzy przez pierwsze 6 miesięcy pobytu nie znajdą sobie pracy, czego także oczekują Brytyjczycy. Zwycięzcą, który naprawdę wrócił do swego kraju „z tarczą” był premier Cameron, który wynegocjował więcej niż się spodziewał. Zwłaszcza po ostatnim rozdaniu – przybył na brukselski szczyt z projektem 4 lat karencji przed otrzymaniem przez imigranta pomocy socjalnej, potem podbił stawkę do 7, następnie 13 lat, aby ostatecznie uzyskać 7 lat, czyli o 3 więcej niż widniało w drafcie Tuska. Lecz, paradoksalnie, to on dostał po powrocie do kraju największe baty. I wciąż dostaje.
Czepialstwu nie ma końca. Podziały biegną przez rząd, parlament oraz elektorat czyli żywą tkankę społeczeństwa. Sześciu ministrów nie ukrywa swego entuzjazmu dla Brexitu, w tym były szef konserwatystów Michael Howard i zaprzyjaźniony z Cameronem świetny ex-minister edukacji, Michael Gove. Najgrożniejszy wydaje się jednak mer Londynu, hodowany na następcę Camerona, ekscentryczny, choć bardzo przytomny Boris Johnson. Sam zalicza się do „jastrzębi”, choć w istocie trudno określić jego preferencje polityczne. Johnson już oznajmił na spotkaniu z Confederation of British Industry, British Chambers of Commerce, etc, że „chce Brexitu, a potem serii negocjacji handlowych dookoła świata”, i już dostał od premiera cięgi za to, „że ma w nosie przyszłość gospodarki oraz City of London”.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/283524-brexit-a-brytyjska-prasa-podzialy-biegna-przez-rzad-parlament-oraz-elektorat-czyli-zywa-tkanke-spoleczenstwa