„Chcesz pokoju, gotuj się do wojny”, pisał Wegecjusz, rzymski autor rozprawy o sztuce wojskowej. I trudno odmówić mu racji, przy czym „szykowanie się do wojny”, czy chęć zapewnienia sobie pokoju to nie tylko kwestia zbrojeń. Dotyczy to w szczególności nas, Polaków, z naszym przez wieki przeklinanym położeniem geopolitycznym.
Z wielkim zainteresowaniem przeczytałem tekst Grzegorza Kostrzewy-Zorbasa o powodach, dla których Niemcy, a imiennie kanclerz Angela Merkel nie chce w Polsce stałych baz amerykańskich ani broni jądrowej, choć akurat jej kraj mógłby na tym bardzo zyskać. Autor, będący ekspertem w zakresie polityki bezpieczeństwa i międzynarodowej, wywodzi nie bez racji że:
Chęć uspokojenia Rosji ustępstwami to nie jedyny powód, dla którego niemiecki rząd sprzeciwia się umieszczeniu w Polsce stałych amerykańskich baz wojskowych w ramach NATO.
Chodzi mianowicie także o korzyści gospodarcze, jakie mają Niemcy z pobytu żołnierzy amerykańskich w ich kraju, z czym akurat się nie zgadzam, a o czym za chwilę, oraz o zobowiązanie RFN z chwili zjednoczenia, że na terenie dawnej NRD nie będą stacjonowały ani obce wojska, ani broń jądrowa.
Postawmy sobie pytanie, czy z niemieckiego punktu widzenia, są im w ogóle potrzebne obce wojska we wschodnich landach i stacjonowanie broni atomowej? Absolutnie nie. Zobowiązania z lat dziewięćdziesiątych nie znaczy bynajmniej, że wschodnie landy są strefą zdemilitaryzowaną. Przeciwnie, od tego czasu Niemcy dokonały wielu istotnych zmian strukturalnych we własnych siłach zbrojnych, w tym dyslokacji m.in. w okolice Berlina, Postąpina (Potsdam), Przęsławia (Prenzlau), Swarzyna (Schwerin), Góry (Gera), Dziewina (Magdeburg), Jarobrodu (Erfurt), Roztoku (Rostock), Lipska (Leipzig) itd. Trudno się temu dziwić.
W zawartych przed laty porozumieniach z Rosją ustalono wszakże, że baz sojuszu, ani stacjonowania broni atomowej nie będzie także w nowych państwach członkowskich NATO, w tym w naszym kraju. I tu zaczyna się problem. Od 1997r. gruntownie zmieniły się okoliczności. Rosji nie tylko nie wywietrzały z głowy mrzonki o „strefach wpływów”, Rosja stała się agresorem, robi co chce, zmienia lokalizacje swych wojsk, buduje nowe bazy, jak np. lotnicze na Białorusi, czy na okupowanym dziś Krymie, dokonuje przegrupowań wojsk i rozlokowuje broń tuż pod nosem sojuszu, np. w obwodzie królewieckim (Kaliningrad), a więc tuż przy naszych granicach.
To nie Niemcy, lecz Polska jest dziś wschodnią, „frontową” flanką NATO. Warto pamiętać, że ten ostatni argument przeważył w Bonn o ostatecznym poparciu przyjęcia naszego kraju do sojuszu. Niemcy wcale się do tego nie paliły. Kanclerz Helmut Kohl w mojej z nim rozmowie (zainteresowanych odsyłam do archiwum „Wprost”), wolał mówić o integracji gospodarczej, nie zaś o roztoczeniu natowskiego parasola ochronnego aż do Bugu. Co więcej, pierwszymi, którzy opowiedzieli się za niezmiennością naszych granic i członkostwem w sojuszu byli minister spraw zagranicznych Hans-Dietrich Genscher, dosłownie zbesztany przez Kohla za „wybieganie przed orkiestrę” (Genscher zrezygnował później z pracy w jego gabinecie), oraz minister obrony Volker Rühe.
Zarówno Niemcy, ale przede wszystkim Rosjanie mają skłonność do decydowania za innych, bez udziału samych zainteresowanych. Niezależnie od tego, Polska nie może sobie pozwolić na to, by całą politykę obronną opierać wyłącznie na tuleniu się do USA. Z sojuszami, układami, a nawet przyjaźniami różnie bywa, w polityce są one tak długo ważne, jak długo są ważne…, o czym najlepiej stanowi postawa aliantów wobec naszego kraju podczas i po drugiej wojnie światowej, w tym amerykańskiego prezydenta Franklina Roosevelta, który -nazywając rzec po imieniu - okazał się zdrajcą Polski.
Polska musi z jednej strony sama zadbać o swoje uzbrojenie, czytaj: silną, sprawną armię - tylko wtedy będziemy dla naszych zachodnich (i nie tylko) sojuszników szanowanym partnerem, a z drugiej strony dążyć do polityczno-obronnej konsolidacji państw środkowowschodniej Europy. Ale i to nie wystarczy. W interesie naszego kraju leży też wyzbycie się dogmatycznych uprzedzeń antyniemieckich. Nie może być to wszakże postawa kliencka, sytuowanie się w roli petenta z wschodniej rubieży, jak to uczynił m.in. były (na szczęście) szef MSZ Radosław Sikorski w głośnym wystąpieniu w Berlinie.
Partnerstwo to rozmowa, jak mawiają Niemcy, „na równej wysokości oczu”. W porównaniu potencjału wojskowego w stosunku do USA, Republika Federalna jest wręcz karłem, co jednak nie przeszkadzało kolejnym rządom prawicy, lewicy, czy ich koalicjom w konsekwentnym domaganiu się od Amis traktowania po partnersku, a nie jak republiki bananowej. W kwestiach obronnych, chcąc nie chcąc Niemcy są nadal zdani na USA, nie dysponują bowiem własną bronią atomową. Poza RFN, Amerykanie wciąż utrzymują nuklearny arsenał w Belgii, Holandii, Wielkiej Brytanii, Włoszech i w Turcji. W Niemczech została zmniejszona zarówno liczebność ich kontyngentu wojskowego jak i głowic jądrowych. Pod względem gospodarczym nie jest to dla Niemców żaden wielki geszeft - bazy US Army, zlokalizowane w południowo-zachodnich landach, mają znaczenie jedynie w wymiarze lokalnym. Istotnym aspektem jest natomiast wymiar polityczny tego faktu.
W RFN niejednokrotnie podejmowano próby pozbycia się Amis co do ostatniego żołnierza, wraz z ich uzbrojeniem. Domagali się tego m.in. lewicowy minister spraw zagranicznych Frank-Walter Steinmeier i liberalny szef MSZ Guido Westerwelle. Kanclerz Merkel przyjęła inną taktykę: niby nie miałaby nic przeciw temu, żeby Amerykanie się wynieśli, lecz „tylko w porozumieniu z pozostałymi członkami sojuszu”. Był to więc raczej ukłon w kierunku lewicowych partnerów koalicyjnych w jej gabinecie. Doradca Merkel do spraw polityki zagranicznej i bezpieczeństwa Christoph Heusgen (w randze ministra w Urzędzie Kanclerskim), otwarcie odciął się od podobnych żądań socjaldemokratów (SPD), liberałów (FDP) i Zielonych, które określił krótko: „bez sensu”.
Jak można było przeczytać w materiałach ujawnionych przez WikiLeaks, w Büchel (miejscowość w Nadrenii-Palatynacie, licząca zaledwie 1,2 tys. mieszkańców), zmagazynowanych jest 20 bomb atomowych. W 2012r. Waszyngton oficjalnie ogłosił, że zamiast ich wycofania, zastąpi je pociskami nowej generacji B61-12 (o kilkunastokrotnie większej sile rażenia niż bomba zrzucona na Hiroszimę). Rok temu rząd Merkel potwierdził po interpelacji partii Zielonych, iż USA podjęły jednostronną decyzję o trwałym zachowaniu bazy w Nadrenii-Palatynacie. Co więcej, Niemcy będą partycypowały z wieloma milionami euro w modernizacji bazy w Büchel.
Rząd USA przyjął de facto plan wymiany do 2020r. na bardziej nowoczesne aż 180 pocisków atomowych w europejskich arsenałach. Dające się słyszeć w RFN postulaty wycofania wojska i broni przez sojuszników zza oceanu nie tyle wiążą się z militarnie-wielkomocarstwowymi ambicjami Niemiec, lecz głównie z tym, że Niemcy nie chcą być pierwszym celem ataku jądrowego. W tym kontekście Polsce również nie powinno specjalnie zależeć na stacjonowaniu broni atomowej na naszym obszarze. Zwłaszcza, jeśli jest ona i pozostanie na terenie Niemiec, co – jeśli chodzi o korzyści ekonomiczne - zapewnia np. w okolicach bazy Büchel zaledwie 1,5 tys. miejsc pracy.
Tymczasem pojawienie się sił konwencjonalnych USA i innych sojuszników zachodnich w Polsce i całej Europie Środkowo-Wschodniej czyni widoczną próżnię bezpieczeństwa wewnątrz Niemiec, włącznie ze stolicą zjednoczonego państwa
— pisze w swym interesującym eseju Grzegorz Kostrzewa-Zorbas. „Jein” – powiedzieliby na to sami Niemcy. Dziury nie ma. Bomby atomowe i wyrzutnie nie muszą być rozlokowane w każdej wsi. Jeśli chodzi zaś o tzw. gwarancje bezpieczeństwa, o wiele większe znaczenie mają w istocie stałe bazy kontyngentów wojskowych NATO z bronią konwencjonalną, o co Polska zabiega, a czemu Niemcy sprzeciwiają się ze względu na ich polityczno-gospodarczy partykularyzm; w Rosji zakotwiczyło tysiące niemieckich firm.
Ma rację ekspert Kostrzewa-Zorbas, gdy zwraca uwagę, że bazy NATO w Polsce leżą także w interesie Niemiec. Jednak akcentowanym przez nasz kraj aspektem powinno raczej być to, że silna Polska dawała gwarancje spokoju i pokoju nie tylko w naszym regionie, w tym dla Niemiec, lecz w całej Europie, że wspomnę tylko np. uznane w podręcznikach za decydujące o losach świata bitwy pod Wiedniem i Bitwę Warszawską. Silna Polska uniemożliwiała też groźne nie tylko dla naszej egzystencji rosyjsko-niemieckie zbliżenia, dosłownie i w przenośni. Co więcej, jak wykazała historia, partnerstwo i przyjaźń polsko-niemiecka są możliwe, czego znów dowiodła zapomniana unia personalna Rzeczpospolitej Obojga Narodów z Elektoratem Saksonii, mogąca uchodzić za protoplastę dzisiejszej Unii Europejskiej, czy unia personalna Królestwa Saksonii z Księstwem Warszawskim. Dlatego, jak słusznie podkreślał w rozmowie z portalem Arcana historyk, politolog i publicysta Jerzy Targalski, dzisiejszej Rosji tak bardzo zależy Rosji na „skundleniu Polski”:
Jesteśmy najsilniejszym narodem w tej części Europy, zwornikiem geograficznym, ale i duchem polskości sprawialiśmy, że ideał wolnościowy się rozprzestrzeniał. Mieszkańców Ukrainy jest więcej niż nas, ale samych Ukraińców jest 37 mln. Mają oni ogromny problem z mniejszościami narodowymi. 5,5 miliona mieszkańców ich kraju traktuje język rosyjski jako ojczysty. Ale nie tylko liczebnie jesteśmy najsilniejsi w Europie Środkowowschodniej. Mimo tego skundlenia nadal wiedziemy prym w kreowaniu tożsamości tej części Europy.
Taką też strategię usiłował realizować nieszczęśnie zmarły prezydent Lech Kaczyński. Zwrot, którego dokonał rząd PO-PSL, a który pod naporem groźnych faktów zaczął sam weryfikować, cofnął nas, lecz dzięki Bogu nie uniemożliwił na trwałe powrotu do roli aktywnego współtwórcy polityki bezpieczeństwa w Europie. Pod jednym wszakże warunkiem: móc to chcieć, bez chowania się przez polityków naszego kraju za spódnicę pani kanclerz…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/262106-o-niebezpiecznej-polityce-bezpieczenstwa-zza-spodnicy-kanclerz-niemiec-i-rosyjskim-prymacie-skundlenia-polski
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.