Greckie dolce vita i „Hitler”-Schäuble. Unia bez Grecji przeżyje, ale może lepiej nie wchodzić z pochodnią do prochowni?

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź

Komentarze po zawarciu porozumienia UE z Grecją można podzielić na dwie grupy: lamentujących nad losem Greków niby poniżonych przez eurogrupę, oraz wyklinających unię, że nie wysłała Greków do diabła i chce im dać kolejne pożyczki z kieszeni podatników innych krajów. Jak jest?

Sprawa nie jest prosta. Wina za obecną sytuację Grecji (i nie tylko jej) leży po obu stronach, przy czym - jeśli już dzielić odpowiedzialność - większą ponoszą sami Grecy. W kilku punktach rzecz ma się tak:

Po pierwsze: należałoby zacząć od tego, że wprowadzenie wspólnej waluty w krajach UE było projektem politycznym. Euro ma bez wątpienia wiele zalet, w tym ekonomicznych, o czym najlepiej świadczy fakt, że nikt z tej strefy uciekać nie chce. Poza tym, wspólnej waluty nie można rozpatrywać w mikroskali, lecz w kontekście kontynentalnym i globalnym, w tym chęci uniezależnienia się Europy od dolara. Wadą tego projektu było to, że został zrealizowany pośpiesznie, że członkami unii walutowej zostały państwa, które nie spełniły kryteriów konwergencji i w tej grupie znaleźć się nie powinny, przy czym nie chodzi tylko o państwa z południa Europy, lecz także np. o Francję, wreszcie - że niektóre z nich nie tylko nie zachowywały dyscypliny finansowej, lecz okazały się po prostu naciągaczami. Dość powiedzieć, że w swej politycznej wizji projektanci „wspólnego domu Europy” ze wspólną walutą nie przewidzieli wystąpienia ani wyrzucenia niesubordynowanych członków euroklubu.

Pisałem o tym pod koniec lat 90., jeszcze przed gigantyczną operacją wymiany walut narodowych na euro, choć nie w tak katastroficznym tonie jak np. kolega David Lascelles, publicysta „Financial Times”, a później wiceszef londyńskiego Centre for the Study of Financial Innovation, który prorokował: „Pomysł z euro skończy się wielką kraksą już w 2003r.” z powodu „różnic ekonomicznych i kulturowych członków Unii, a bezpośrednią przyczyną będzie krach na Wall Street, który wywoła trzęsienie ziemi na giełdach i w bankach”. Jak uważał Lescelles, „rozpad unijnego monolitu” był tylko kwestią czasu. Te najczarniejsze scenariusze się nie potwierdziły, ale gdy w maju 2008r. upłynęło dziesięć lat od wymiany pieniędzy, szampana nie było…

Były natomiast narzekania, np. na „ciche, masowe podwyżki cen. W krajach eurowaluty podrożały nawet… prostytutki czy grzebanie zwłok, zaś tzw. euroszeryfowie, którzy mieli czuwać nad porządkiem okazali się działającymi na pokaz pozorantami. Nowa, nazywana złośliwie „esperanto-waluta” zyskała nawet u zdyscyplinowanych Niemców miano „t-euro” (od „teuer” - drogo). To zła strona tego projektu. Zainteresowanych odsyłam do mojego komentarza w „Rzeczpospolitej” sprzed kilku lat pt. „Euro nie jest lekiem na cale zło”. http://beta.rp.pl/artykul/244543-Euro-nie-jest-lekiem-na-cale-zlo.html Dobrą stroną było niewątpliwie to, że już sam wymóg spełnienia kryteriów konwergencji poprzedzający unię walutową wpłynął na poprawienie prawie wszystkich wskaźników gospodarczych w krajach UE. Aliści, wstrząs i kryzys euro był wręcz zaprogramowany. Właśnie dzięki finansowej niefrasobliwości i niegospodarności udziałowców unii walutowej oraz niedomogom mechanizmów kontrolnych. Przykład Grecji jest tu jak najbardziej na miejscu.

Ciąg dalszy na następnej stronie.

12
następna strona »

Dziękujemy za przeczytanie artykułu!

Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.

Autor

Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24 Wspieraj patriotyczne media wPolsce24

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych