Wczoraj rozpoczął się w Brukseli kolejny szczyt Rady tym razem poświęcony przede wszystkim pakietowi klimatyczno-energetycznemu, na którym Polskę reprezentują premier Ewa Kopacz i wicepremier, minister gospodarki Janusz Piechociński.
Przed wyjazdem do Brukseli premier Kopacz kilkakrotnie twierdziła, że jeżeli polskie postulaty nie zostaną uwzględnione (głównym celem pani premier jak to „zgrabnie” ujęła jest „aby ceny prądu w naszym kraju nie wzrosły”), to jest zdecydowana sięgnąć po weto.
Wydaje się jednak, że niestety pani premier i jej otoczenie zadowoli się jakimiś drobnymi gestami poczynionymi przez Niemcy i Francję na rzecz polskiej energetyki i jednak na drastyczne zaostrzenie polityki klimatycznej się jednak zgodzi.
Przypomnijmy, że w unijnych propozycjach konkluzji napisano bardzo wyraźnie: redukcja emisji CO2 o 43% do roku 2030 w ramach ETS (europejskiego systemu handlu emisjami) poprzez podniesienie obecnie obowiązującego rocznego współczynnika redukcji z 1,74% do 2,2%, a w konsekwencji cen uprawnień do emisji CO2 do poziomu od 20 do 30 euro za tonę.
Już od paru lat KE staje na głowie aby ceny tych uprawnień rosły w ramach obowiązujących rozwiązań redukcyjnych.
Wprawdzie ze względu na światowy i europejski kryzys zapotrzebowanie na energię w Europie w ostatnich latach zamiast wzrosnąć, spadało w związku z tym cena uprawnień do emisji CO2 w ramach wolnego handlu emisjami malała i wynosiła już „zaledwie” 5 euro za tonę CO2.
Najpierw więc KE przeforsowała zdjęcie z rynku 900 mln uprawnień w latach 2014-2016 i przesunięcie ich na lata 2019-2020 (choć to tylko wybieg, zapewne nigdy one na ten rynek nie wrócą) w związku z tym już od lutego tego roku cena uprawnień do emisji CO2, wzrosła do 7-8 euro za tonę.
Ale to wszystko mało, bo cena na tym poziomie nie wymusza przecież odchodzenia od produkcji energii z węgla i przechodzenia na gaz albo atom, dlatego też KE szukała sposobów aby podwyższyć cenę uprawnień przynajmniej do 20 euro za tonę i to już od roku 2020 i dzięki ustaleniom tego szczytu takie ceny osiągnie.
Taki wzrost cen uprawnień na emisję CO2, oznacza dla Polski konieczność dodania do kosztu każdej megawatogodziny energii wytworzonej z węgla przynajmniej 80 - 100 zł, przy średniej cenie hurtowej 1 MWh kontraktowanej obecnie na rok w 2015 wynoszącej około 165zł.
Pewnie na osłodę pani premier Kopacz dostanie jakieś derogacje mówiące, że redukcja dla Polski może być o parę procent przejściowo niższa, że będzie jakiś fundusz solidarnościowy, z którego będziemy się mogli starać o ośrodki na modernizację energetyki.
Niemcy obiecają nam także, że zbudują ze środków europejskich interkonektory, dzięki którym będziemy mogli kupować ich drogą energię odnawialną. Po zapowiedzi skierowania do Polski tych wszystkich „szklanych paciorków”, premier Kopacz i wicepremier Piechociński będą mogli wyjść i na konferencji prasowej ogłosić wielki sukces negocjacyjny.
Tak samo zachował się premier Tusk w grudniu 2008 roku kiedy popisał pakt klimatyczno-energetyczny o 20% redukcji CO2 do roku 2020, wtedy też odtrąbiono sukces, a jego negatywne konsekwencje przychodzą dopiero teraz do polskiej gospodarki i gospodarstw domowych.
Niedługo Urząd Regulacji Energetyki uwolni ceny energii elektrycznej dla gospodarstw domowych i wtedy wszyscy Polacy na własnych kieszeniach przekonają się ile kosztują nas sukcesy negocjacyjne najpierw Donalda Tuska, a teraz Ewy Kopacz.
Do tego ruchu rząd już się przygotował, wprowadził instytucję dodatku energetycznego wynoszącego od 11 do 20 zł miesięcznie na gospodarstwo domowe (otrzymają je tylko te rodziny w których poziom dochodów na osobę upoważnia je do otrzymywania dodatku mieszkaniowego, a więc stosunkowo nieliczne) więc publicznie można będzie ogłosić, że najbiedniejszym pomagamy, a reszta musi sobie jakoś radzić.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/swiat/219335-tak-samo-jak-ewa-kopacz-zachowal-sie-donald-tusk-kiedy-popisal-pakt-klimatyczny