W związku z tym, że ja nic nie robię na pokaz i zawsze jestem sobą to pewnie brakuje argumentów, aby mnie nie akceptować. Poza tym, ja większość tych chłopaków dobrze znam. Oni byli w jakimś sensie przygotowani na to z kim się zetkną. Dla wielu nie było to żaden szok, bo wcześniej przeszli tę szkołę razem ze mną
—mówił w rozmowie z portalem wPolityce.pl trener Legii Warszawa Jacek Magiera.
wPolityce.pl: Z dnia na dzień stał się trenerem-bohaterem, który sprawił, że Legii przestała się kompromitować. Po tym jak drużyna zaczęła wygrywać w lidze i niespodziewanie zakończyła udział w Lidze Mistrzów zwycięstwem nad Sportingiem Lizbona jest pan niemalże noszony na rękach. Wygodnie?
Jacek Magiera: Na pewno nie jest kwestią przypadku, że mi dobrze idzie, bo na wszystko się ciężko pracuje. Ocenia się mnie jak się ocenia i muszę przyznać, że… źle się z tym czuję. Za dużo jest tego lukrowania. Mam poczucie obciachu, jak mówi młodzież. To jest może i dobre do pewnego momentu, na start. Ale teraz?
Nie czuje się pan aż tak wartościowy jak się pana przedstawia?
Wiem czego chcę, znam swoją wartość. Ale nie jestem cudotwórcą. Do wszystkiego zawsze podchodziłem ze skromnością i pokorą. Dlatego to wszystko co się wokół mnie dzieje ostatnio po prostu mnie peszy. Nadmiar pochwał nie jest wcale dobry dla organizmu.
Pana poczucie skromności to skąd się wzięło?
Z domu wyniosłem. Od rodziców i ludzi, z którymi się wychowywałem. Swoje wartości mam głęboko zaszczepione i nie złamie mnie ani przesadne szczęście, ani jakiś kłopot. Wiem co to jest mieć twardy charakter, co to dyscyplina, punktualność, wiara, praca, konsekwencja. Bardzo ważne rzeczy w sporcie i w życiu w ogóle. Poza tym pochodzę z bardzo ważnego dla Polaków miasta. Z Częstochowy. To zobowiązuje (śmiech).
Czyli o uderzeniu wody sodowej do głowy na skutek namiaru dobra, nie ma mowy?
Mam rodziców, żonę, brata, kilku przyjaciół. Natychmiast sprowadziłaby mnie na ziemię.
Przez siedem i pół sezonu był pan drugi trenerem Legii, asystując wielu pierwszym trenerom, ostatnio odszedł pan i w końcu zajął się pierwszoligowym Zagłębiem Sosnowiec. Trudno powiedzieć, że od początku szedł pan dynamicznie w górę…
To prawda. Miałem jakąś tam ciepłą posadkę, ale zawsze marzyłem o tym, aby zostać pierwszym trenerem. Przygotowywałem się do tego od lat. Te wszystkie rzeczy, które robiłem dookoła, kursy trenerskie, konferencje do tej funkcji mnie przygotowywały. Podchodziłem do wszystkiego bardzo poważnie. Pracowałem indywidualnie z piłkarzami, aby im swoje wartości zaszczepić. Cały czas jednak głównie słuchałem. Przyszedł jednak czas, kiedy postanowiłem zacząć mówić. Przestaję być tym drugim, który wykonuje polecenia, ale biorę odpowiedzialność na siebie, chcę zarządzać grupą. Dojrzałem do tego jak dziecko, które w pewnym momencie przestaje nim być. Znam kariery, gdzie ta kolejność jest inna i zwykle pojawiają się problemy.
Jak taki skromny facet odnajduje się w środowisku ludzi zarabiających ogromne pieniądze, często zachowujących się jak rozkapryszone gwiazdy? Mogło się wydawać, że nie za bardzo będzie pan pasować
W związku z tym, że ja nic nie robię na pokaz i zawsze jestem sobą to pewnie brakuje argumentów, aby mnie nie akceptować. Poza tym, ja większość tych chłopaków dobrze znam. Oni byli w jakimś sensie przygotowani na to z kim się zetkną. Dla wielu nie było to żaden szok, bo wcześniej przeszli tę szkołę razem ze mną. Jak Rzeźniczak, Bereszyński, Kucharczyk i kilku innych. Oni ze sobą rozmawiają i wiedzą. Ci obcokrajowcy też się dowiedzieli co będzie grane. Ja nie zamierzałem się naginać, bo te sprawy, o których wspominałem są dla mnie fundamentalne. Okazało się, że można wierzyć w sukces, grać w piłkę, wygrywać i cieszyć się tym co się robi.
Przez te kilka miesięcy, od kiedy przejął pan ekipę od Besnika Hasiego osiągnął pan rezultaty wręcz wybitne. To chyba niemożliwe, aby było tak bez końca…
Wiem, że jakieś załamanie przyjdzie. Cieszę się z tego co jest, ale nie mogę się zdrzemnąć. Już teraz przygotowuję się na kryzys, aby nie było za późno, kiedy on rzeczywiście nadejdzie.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
W związku z tym, że ja nic nie robię na pokaz i zawsze jestem sobą to pewnie brakuje argumentów, aby mnie nie akceptować. Poza tym, ja większość tych chłopaków dobrze znam. Oni byli w jakimś sensie przygotowani na to z kim się zetkną. Dla wielu nie było to żaden szok, bo wcześniej przeszli tę szkołę razem ze mną
—mówił w rozmowie z portalem wPolityce.pl trener Legii Warszawa Jacek Magiera.
wPolityce.pl: Z dnia na dzień stał się trenerem-bohaterem, który sprawił, że Legii przestała się kompromitować. Po tym jak drużyna zaczęła wygrywać w lidze i niespodziewanie zakończyła udział w Lidze Mistrzów zwycięstwem nad Sportingiem Lizbona jest pan niemalże noszony na rękach. Wygodnie?
Jacek Magiera: Na pewno nie jest kwestią przypadku, że mi dobrze idzie, bo na wszystko się ciężko pracuje. Ocenia się mnie jak się ocenia i muszę przyznać, że… źle się z tym czuję. Za dużo jest tego lukrowania. Mam poczucie obciachu, jak mówi młodzież. To jest może i dobre do pewnego momentu, na start. Ale teraz?
Nie czuje się pan aż tak wartościowy jak się pana przedstawia?
Wiem czego chcę, znam swoją wartość. Ale nie jestem cudotwórcą. Do wszystkiego zawsze podchodziłem ze skromnością i pokorą. Dlatego to wszystko co się wokół mnie dzieje ostatnio po prostu mnie peszy. Nadmiar pochwał nie jest wcale dobry dla organizmu.
Pana poczucie skromności to skąd się wzięło?
Z domu wyniosłem. Od rodziców i ludzi, z którymi się wychowywałem. Swoje wartości mam głęboko zaszczepione i nie złamie mnie ani przesadne szczęście, ani jakiś kłopot. Wiem co to jest mieć twardy charakter, co to dyscyplina, punktualność, wiara, praca, konsekwencja. Bardzo ważne rzeczy w sporcie i w życiu w ogóle. Poza tym pochodzę z bardzo ważnego dla Polaków miasta. Z Częstochowy. To zobowiązuje (śmiech).
Czyli o uderzeniu wody sodowej do głowy na skutek namiaru dobra, nie ma mowy?
Mam rodziców, żonę, brata, kilku przyjaciół. Natychmiast sprowadziłaby mnie na ziemię.
Przez siedem i pół sezonu był pan drugi trenerem Legii, asystując wielu pierwszym trenerom, ostatnio odszedł pan i w końcu zajął się pierwszoligowym Zagłębiem Sosnowiec. Trudno powiedzieć, że od początku szedł pan dynamicznie w górę…
To prawda. Miałem jakąś tam ciepłą posadkę, ale zawsze marzyłem o tym, aby zostać pierwszym trenerem. Przygotowywałem się do tego od lat. Te wszystkie rzeczy, które robiłem dookoła, kursy trenerskie, konferencje do tej funkcji mnie przygotowywały. Podchodziłem do wszystkiego bardzo poważnie. Pracowałem indywidualnie z piłkarzami, aby im swoje wartości zaszczepić. Cały czas jednak głównie słuchałem. Przyszedł jednak czas, kiedy postanowiłem zacząć mówić. Przestaję być tym drugim, który wykonuje polecenia, ale biorę odpowiedzialność na siebie, chcę zarządzać grupą. Dojrzałem do tego jak dziecko, które w pewnym momencie przestaje nim być. Znam kariery, gdzie ta kolejność jest inna i zwykle pojawiają się problemy.
Jak taki skromny facet odnajduje się w środowisku ludzi zarabiających ogromne pieniądze, często zachowujących się jak rozkapryszone gwiazdy? Mogło się wydawać, że nie za bardzo będzie pan pasować
W związku z tym, że ja nic nie robię na pokaz i zawsze jestem sobą to pewnie brakuje argumentów, aby mnie nie akceptować. Poza tym, ja większość tych chłopaków dobrze znam. Oni byli w jakimś sensie przygotowani na to z kim się zetkną. Dla wielu nie było to żaden szok, bo wcześniej przeszli tę szkołę razem ze mną. Jak Rzeźniczak, Bereszyński, Kucharczyk i kilku innych. Oni ze sobą rozmawiają i wiedzą. Ci obcokrajowcy też się dowiedzieli co będzie grane. Ja nie zamierzałem się naginać, bo te sprawy, o których wspominałem są dla mnie fundamentalne. Okazało się, że można wierzyć w sukces, grać w piłkę, wygrywać i cieszyć się tym co się robi.
Przez te kilka miesięcy, od kiedy przejął pan ekipę od Besnika Hasiego osiągnął pan rezultaty wręcz wybitne. To chyba niemożliwe, aby było tak bez końca…
Wiem, że jakieś załamanie przyjdzie. Cieszę się z tego co jest, ale nie mogę się zdrzemnąć. Już teraz przygotowuję się na kryzys, aby nie było za późno, kiedy on rzeczywiście nadejdzie.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/sport/321091-tylko-u-nas-trener-jacek-magiera-legia-warszawa-bedzie-wielka?strona=1