Boże Narodzenie na Papui jest odarte z tradycji, które pielęgnujemy w Polsce. Z początku to wydawało się dziwne i nieco smutne. Ale znalazłem pozytywną tego stronę. Nie mając choinki, prezentów, wieczerzy wigilijnej, łamania się opłatkiem, pierwszej gwiazdki (niebo nocą najczęściej jest zachmurzone), Mszy o północy, makowca… zaczynasz dostrzegać, co tak naprawdę w te święta jest najważniejsze, co tak naprawdę daje radość. I to jest piękne
— mówi portalowi wPolityce.pl ks. Marek Woldan, misjonarz z Papui Nowej Gwinei.
Choinka, a pod nią prezenty, wspólne śpiewanie kolęd, w końcu Pasterka i rodzinnie spędzony świąteczny czas. Tak Boże Narodzenie wygląda w Polsce. Mamy swoje wyjątkowe zwyczaje i tradycje. Ale czy nie jest ciekawym dowiedzieć się, jak wyglądają Święta poza granicami naszego kraju? W końcu Kościół jest powszechny. Portal wPolityce.pl poprosił więc trzech misjonarzy o podzielenie się swoim doświadczeniem przeżywania Bożego Narodzenia… w Urugwaju, wśród Ormian w Soczi, a nawet na Papui Nowej Gwinei!
Zacznijmy jednak od samych bohaterów. Dlaczego polscy księża wybrali pracę na misjach?
Ufam i po latach widzę, że była w tym nade wszystko tak zwana ręka Boża. Ale bez nazbyt pobożnych metafor i praktycznie od dłuższego czasu myślałem o podjęciu życia misyjnego
— rozpoczyna swoją opowieść ks. Jarosław Tomaszewski. Pochodzi z diecezji płockiej, a od 2014 roku pełni posługę misjonarza w Urugwaju.
Jednym z najważniejszych spotkań na mojej osobistej drodze powołania była wieloletnia przyjaźń z doświadczonymi misjonarzami, pracującymi wspaniale w bardzo trudnym rejonie peruwiańskiej selwy - w Iquitos nad Amazonką. Dwaj księża misjonarze z rodzimej, płockiej diecezji - ksiądz Marek Bruliński i ksiądz Zbigniew Rembała - swoim stylem życia i myślenia, nie ukrywam, wywarli na mnie ogromny wpływ. Ksiądz Zbyszek był obecny podczas mojej Mszy Świętej prymicyjnej. Do dziś pamiętam, gdy włożyłem na niego ręce, by pobłogosławić, podniósł oczy i powiedział z uśmiechem: „do zobaczenia nad Amazonką!”. Uważam, że doświadczenie misyjnego życia to jeden z najgłębszych charyzmatów, który zdolny jest uczynić księdza szczęśliwym, odnowionym i młodym wewnętrznie. Kiedy więc miałem okazję, po kilku latach regularnej służby kapłańskiej w Polsce, skorzystałem z tej szansy. Marzyłem szczerze mówiąc o Afryce. Kultura Czarnego Kontynentu jest mi intuicyjnie bliska. Ale wiedziałem również dobrze, że Afryka to w istocie obszar pełnych kościołów, klasztorów i seminariów, a bycie misjonarzem to przecież nie egzotyczna przygoda w ciepłym klimacie, tylko odważne zaproponowanie logiki ewangelicznego życia tym, którzy jej nie znają lub nie chcą jej uznać. W głębi ducha kilka lat modliłem się o poznanie Kościoła ubogiego, bez tryumfu, uciśnionego, zmarginalizowanego - nie wiem doprawdy, skąd wzięło się we mnie to szalone pragnienie! Myślę, że Pan Bóg posiał ziarno i On sam dbał o jego wzrost. Poznałem wkrótce urugwajskiego biskupa, który poszukiwał misjonarzy do pracy w swojej diecezji. Naprawdę nic istotnego nie wiedziałem o Urugwaju. Kojarzyłem sobie ten kraj z piłkarskim nazwiskiem Diego Forlana i dzikimi końmi na pampie. Hiszpańskiego uczyłem się od zera. Jestem zaskoczony, jak szybko minęło mi sześć lat nad La Platą. Służyłem długi czas w kilku naraz parafiach w diecezji Minas, w departamencie Lavalleja. Byłem kapelanem diecezjalnego kolegium i wykładowcą na katolickim uniwersytecie. Od kilku miesięcy, zupełnie niespodziewanie dla siebie, jestem wychowawcą w jedynym seminarium duchownym tego kraju, w Montevideo. Kościół katolicki w Urugwaju to bardzo uboga wspólnota. Pan Bóg wysłuchał pragnienia. Jest ciekawie. Jest naprawdę dobrze
— mówi.
Swoim doświadczeniem podzielił się z nami także pochodzący z diecezji płockiej ks. Rafał Krawczyk, proboszcz niedawno utworzonej parafii pw. Świętego Krzyża w Soczi (Rosja), duszpasterz katolickich Ormian i prałat Ormiańskiego Kościoła Katolickiego. Ponad 10 lat temu, na własną prośbę, został skierowany do pracy duszpasterskiej wśród katolików w Rosji. Tam zetknął się z grupą katolickich Ormian, co zapoczątkowało jego „przygodę” z wiernymi tego obrządku, a która swoje epizody miała miejsce również w Armenii, Gruzji, aż po Soczi w Rosji, gdzie obecnie posługuje.
Bardzo wielu mieszkańców Soczi to Ormianie. Można powiedzieć, że to bardziej miasto ormiańskie niż rosyjskie. Pamiętam jak przyjechałem tu pierwszy raz i okazało się, że niemal wszyscy taksówkarze to właśnie Ormianie. Nie trzeba było w ogóle porozumiewać się po rosyjsku. Między innymi dlatego tutaj trafiłem
— opowiada z uśmiechem ksiądz Rafał.
Choć jestem duszpasterzem Ormian, to pracuję jednocześnie dla katolików rytu rzymskiego. Jest ich co prawda bardzo mało, ale ich nie opuszczam, pomimo ich mniejszej liczby
— dodaje.
Ks. Marek Woldan - nasz kolejny rozmówca - święcenia kapłańskie przyjął w archidiecezji częstochowskiej. Pracował najpierw jako kapłan diecezjalny, a w 2008 roku wyjechał na misję… do Papui Nowej Gwinei, kraju leżącym aż w Oceanii!
Na Papui Nowej Gwinei jestem od stycznia 2008 roku, jednakże pragnienie pracy misyjnej na tych terenach zrodziło się już z początkiem szkoły średniej. Trudno to zainteresowanie wyjaśnić inaczej, jak tylko powołaniem. Nigdy nie przyciągały mnie tu piękne krajobrazy, czy tropikalny klimat – generalnie pojawiła się myśl - będziesz tam pracował. Zatem po seminarium i 6 latach na parafii w Zawierciu udałem się do Centrum Formacji Misyjnej na rok przygotowania i oto jestem
— mówi misjonarz portalowi wPolityce.pl.
Jak wspomniałem – koncentrowałem się na posłudze misyjnej - nigdy nie byłem fanem Papui do tego stopnia, aby czytać o niej książki, spędzać dnie na wyszukiwaniu informacji o tym kraju. Jasne, wiedziałem trochę, szukałem okazji, aby spotkać misjonarzy tu pracujących. Poznałem jedno – to kraj niespodzianka, czy raczej kraj tego, co niespodziewane
— stwierdza intrygująco.
I to się sprawdziło pod wieloma względami. Zacznę od ogromnej różnorodności tutaj. Ponad 800 języków i jeszcze więcej grup kulturowych, z których każda ma swoje plemienne stroje na świąteczne okazje. Pięć ras ludzi mających swoje korzenie w Afryce i Azji Południowej. Wreszcie ogromne różnice pomiędzy ludźmi z wybrzeża i mieszkańcami gór. Zatem cokolwiek dalej powiem, nie musi dotyczyć całej Papui, a w większości odnosi się do górskich terenów diecezji Mendi, w granicach której już można zaobserwować pewne różnice
— dodaje.
Nasi rozmówcy, to misjonarze pracujący na trzech różnych kontynentach! Łączy nas ta sama wiara i przeżywanie tego samego Święta - Narodzenia Pańskiego. Jakie są zwyczaje i tradycje z nimi związane w każdym z tych miejsc? Jest coś podobnego i wyraźnie szczególnego? Jak więc wygląda Boże Narodzenie w Urugwaju?
Mówimy co prawda o tej samej prawdzie chrześcijańskiej wiary - przyjście Syna Bożego na świat - przeżywanej jednak w dwóch różnych kulturach. Niestety, kultura Urugwaju, ośmielę się to powiedzieć, jest u swych podstaw antychrześcijańska. Mam świadomość, że każdemu Europejczykowi kontynent latynoamerykański kojarzy się z rozkwitem wiary. Faktycznie jest to jednak problem bardziej złożony. Do tego Urugwaj jest państwem specyficznym. Jeśli wszystkie inne kraje Ameryki Południowej powstały z założenia hiszpańskiego bądź portugalskiego - zawsze więc u podstaw leżał katolicyzm - to Urugwaj, jako państwo, oddzielony został w początkach osiemnastego wieku w wyniku politycznej intrygi Anglików. Od początku też ten jeden z najmniejszych krajów południowoamerykańskich zbudowany został mentalnie na ideologii masońskiej. Urugwajem do dziś rządzą masoni. Ma to ogromny wpływ na to, co widzi się i co się czyta w przestrzeni publicznej. Również w kontekście Bożego Narodzenia. W mediach nigdy nie wymienia się tej nazwy. Urugwajska telewizja i radio skandują o tym, że nadchodzą Tradycyjne Święta Rodzinne - tak określa się Boże Narodzenie w mediach, wszystko po to, aby unikać chrześcijańskiego języka. Natomiast Święto Trzech Króli, czyli Objawienie Pańskie, to w oficjalnej nomenklaturze Dzień Plaży. Ostatnie czterdzieści lat, trzeba uderzyć się w piersi, zawodziła też bardzo katecheza w miejscowym Kościele, zdominowanym bardzo przez destrukcyjną teologię wyzwolenia. Ten nurt myślenia usiłował zaadoptować wiarę do mentalności. Byli więc duszpasterze z teologii wyzwolenia, którzy zamiast odprawiać Pasterkę, chodzili błogosławić plaże. Dziś od tego zdecydowanie odchodzimy!
— podkreśla ks. Jarosław.
Głównie dzięki zasłudze nowego arcybiskupa z Montevideo, kardynała Daniela Sturli, czas Adwentu i Świąt Bożego Narodzenia to okres intensywnych misji w dzielnicach miast. Nieraz pierwszy raz wchodzimy z Ewangelią do jakiegoś domu, jest wiele Chrztów, to przede wszystkim okres powszechnego głoszenia Bożego Słowa ludziom, którzy nic nie wiedzą o Chrystusie. Oczywiście, odprawia się też Pasterkę - dla odmiany w całkowitym upale. Grudzień, styczeń i luty to najgorętsze miesiące w Urugwaju. Uroczysta kolacja w rodzinach chrześcijańskich również wygląda inaczej. Spożywa się ją nie przed Pasterką - jak w przypadku polskiej Wigilii - ale po wspomnianej celebracji. Jest więc nieco inaczej ale wierzymy w tym samym duchu
— mówi.
Boże Narodzenie w Oceanii? Ks. Marek Woldan odpowiada, że według niego Święta w tak egzotycznym kraju nie są zupełnie egzotyczne.
Chrześcijaństwo dotarło tu 60 lat temu, to wystarczająco, aby zdecydowana większość tutejszych mieszkańców przyjęła Chrystusa, ale to niewiele, aby wykształcić swoją własną obrzędowość świąteczną. Do tego w diecezji posługują misjonarze z kilku krajów, którzy nie znają naszych polskich zwyczajów. Tak, to trzeba powiedzieć – dopiero tu na Papui zacząłem dostrzegać bogactwo obyczajowości polskich świąt. Jesteśmy chyba jednym z nielicznych narodów, które wykształciły tak wiele bożonarodzeniowych zwyczajów. Tutaj w tym względzie jest posucha. Święta wydają się być dość surowe – nie upiększone
— opowiada.
Nie staramy się tu na siłę wprowadzać naszych polskich bożonarodzeniowych tradycji. Jak wspomniałem – nie sami Polacy tu posługują. Co, jeśli po mnie przyjdzie ksiądz z Korei czy Indii? Może on będzie chciał wprowadzać tamtejsze zwyczaje. Naszym celem nie jest przetworzenie tutejszego Kościoła, na wzór Kościoła w Polsce, a raczej asystowanie ludziom w ich kontekście kulturowym i religijnym. Ale oczywiście opowiadamy im o naszej kulturze i obyczajowości. Lubią o tym słuchać – dla nich to egzotyka
— dodaje ks. Marek, gdy pytamy o podobieństwa i różnice do polskich obrzędów świątecznych.
Są jednak zwyczaje bożonarodzeniowe, które się tu z czasem przyjmują. Zwyczaj ubierania choinki wchodzi bardzo powoli. Dodam, że tu nie spotyka się świerków. Zdarzają się sosny i sztuczne choinki sprowadzone przez misjonarzy. Na chwilę obecną tylko część kościołów jest przystrojona tym drzewkiem. Ale prawie nie spotyka się tego zwyczaju w domach. Spotyka się natomiast lampki choinkowe i bożonarodzeniowe ozdoby. Lampki generalnie tylko tam, gdzie ludzie mają dostęp do prądu – czyli około 10 proc. Papui
—zaznacza.
Prezenty – podążają za trendem choinkowym. Coraz więcej ludzi zaczyna praktykować obdarowywanie prezentami. Choć znów – generalnie ci, którzy mają stałe dochody z zatrudnienia – czyli kilka procent populacji
— dodaje.
Pasterka o północy – prawie nie spotykana. Odprawiamy tu Msze w nocy – ale z uwagi na okoliczności nie czekamy na godzinę 24. Zazwyczaj na takie Msze przychodzą ludzie z odległych wiosek. Przychodzą jeszcze za dnia. Śpiewają, przygotowują liturgię i po Mszy muszą jeszcze wrócić do siebie, co może oznaczać godzinę, a czasem więcej, marszu z małą latarką, albo przy świetle księżyca. Często ci sami ludzie wrócą na poranną Mszę w Boże Narodzenie. Inna sprawa, gdy ksiądz chce dotrzeć wigilijnej nocy do dwóch kaplic. Do pierwszej musi udać się znacznie wcześniej
— mówi dalej.
Kolacja wigilijna, łamanie się opłatkiem – tylko na spotkaniu polskich misjonarzy zaraz po świętach. Ale mają tu główny świąteczny posiłek. Najczęściej to świeżo ubita świnia, którą pieką w ziemi, czyli potrawa zwana tutaj „mumu.” Ten posiłek dla nich to coś więcej niż dla wielu Polaków wieczerza wigilijna. Na coś takiego zbiera się cała wioska. Wtedy też zjeżdżają się członkowie klanów, którzy pracują w stolicy, czy poza granicami Papui. Wczesnym rankiem zaczyna się celebracja przygotowania takiego posiłku. O nakrycie stołu się nie martwią, bo go najczęściej nie ma. Zresztą o talerze też. Mają w końcu liście bananowców. Za sztućce służą do wszystkiego przydatne palce. Najważniejsze wtedy to to, że zebrała się rodzina. Tak – dla Papuasów rodzina i to w szerszym znaczeniu jest tu bardzo ważna. Siłą rzeczy i tu Święta Bożego Narodzenia w oczach Papuasów są najważniejszymi świętami w rok
— opowiada misjonarz z Papui.
[Archiwum prywatne ks. Marka Woldana. Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora - wszelkie prawa zastrzeżone]
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Boże Narodzenie na Papui jest odarte z tradycji, które pielęgnujemy w Polsce. Z początku to wydawało się dziwne i nieco smutne. Ale znalazłem pozytywną tego stronę. Nie mając choinki, prezentów, wieczerzy wigilijnej, łamania się opłatkiem, pierwszej gwiazdki (niebo nocą najczęściej jest zachmurzone), Mszy o północy, makowca… zaczynasz dostrzegać, co tak naprawdę w te święta jest najważniejsze, co tak naprawdę daje radość. I to jest piękne
— mówi portalowi wPolityce.pl ks. Marek Woldan, misjonarz z Papui Nowej Gwinei.
Choinka, a pod nią prezenty, wspólne śpiewanie kolęd, w końcu Pasterka i rodzinnie spędzony świąteczny czas. Tak Boże Narodzenie wygląda w Polsce. Mamy swoje wyjątkowe zwyczaje i tradycje. Ale czy nie jest ciekawym dowiedzieć się, jak wyglądają Święta poza granicami naszego kraju? W końcu Kościół jest powszechny. Portal wPolityce.pl poprosił więc trzech misjonarzy o podzielenie się swoim doświadczeniem przeżywania Bożego Narodzenia… w Urugwaju, wśród Ormian w Soczi, a nawet na Papui Nowej Gwinei!
Zacznijmy jednak od samych bohaterów. Dlaczego polscy księża wybrali pracę na misjach?
Ufam i po latach widzę, że była w tym nade wszystko tak zwana ręka Boża. Ale bez nazbyt pobożnych metafor i praktycznie od dłuższego czasu myślałem o podjęciu życia misyjnego
— rozpoczyna swoją opowieść ks. Jarosław Tomaszewski. Pochodzi z diecezji płockiej, a od 2014 roku pełni posługę misjonarza w Urugwaju.
Jednym z najważniejszych spotkań na mojej osobistej drodze powołania była wieloletnia przyjaźń z doświadczonymi misjonarzami, pracującymi wspaniale w bardzo trudnym rejonie peruwiańskiej selwy - w Iquitos nad Amazonką. Dwaj księża misjonarze z rodzimej, płockiej diecezji - ksiądz Marek Bruliński i ksiądz Zbigniew Rembała - swoim stylem życia i myślenia, nie ukrywam, wywarli na mnie ogromny wpływ. Ksiądz Zbyszek był obecny podczas mojej Mszy Świętej prymicyjnej. Do dziś pamiętam, gdy włożyłem na niego ręce, by pobłogosławić, podniósł oczy i powiedział z uśmiechem: „do zobaczenia nad Amazonką!”. Uważam, że doświadczenie misyjnego życia to jeden z najgłębszych charyzmatów, który zdolny jest uczynić księdza szczęśliwym, odnowionym i młodym wewnętrznie. Kiedy więc miałem okazję, po kilku latach regularnej służby kapłańskiej w Polsce, skorzystałem z tej szansy. Marzyłem szczerze mówiąc o Afryce. Kultura Czarnego Kontynentu jest mi intuicyjnie bliska. Ale wiedziałem również dobrze, że Afryka to w istocie obszar pełnych kościołów, klasztorów i seminariów, a bycie misjonarzem to przecież nie egzotyczna przygoda w ciepłym klimacie, tylko odważne zaproponowanie logiki ewangelicznego życia tym, którzy jej nie znają lub nie chcą jej uznać. W głębi ducha kilka lat modliłem się o poznanie Kościoła ubogiego, bez tryumfu, uciśnionego, zmarginalizowanego - nie wiem doprawdy, skąd wzięło się we mnie to szalone pragnienie! Myślę, że Pan Bóg posiał ziarno i On sam dbał o jego wzrost. Poznałem wkrótce urugwajskiego biskupa, który poszukiwał misjonarzy do pracy w swojej diecezji. Naprawdę nic istotnego nie wiedziałem o Urugwaju. Kojarzyłem sobie ten kraj z piłkarskim nazwiskiem Diego Forlana i dzikimi końmi na pampie. Hiszpańskiego uczyłem się od zera. Jestem zaskoczony, jak szybko minęło mi sześć lat nad La Platą. Służyłem długi czas w kilku naraz parafiach w diecezji Minas, w departamencie Lavalleja. Byłem kapelanem diecezjalnego kolegium i wykładowcą na katolickim uniwersytecie. Od kilku miesięcy, zupełnie niespodziewanie dla siebie, jestem wychowawcą w jedynym seminarium duchownym tego kraju, w Montevideo. Kościół katolicki w Urugwaju to bardzo uboga wspólnota. Pan Bóg wysłuchał pragnienia. Jest ciekawie. Jest naprawdę dobrze
— mówi.
Swoim doświadczeniem podzielił się z nami także pochodzący z diecezji płockiej ks. Rafał Krawczyk, proboszcz niedawno utworzonej parafii pw. Świętego Krzyża w Soczi (Rosja), duszpasterz katolickich Ormian i prałat Ormiańskiego Kościoła Katolickiego. Ponad 10 lat temu, na własną prośbę, został skierowany do pracy duszpasterskiej wśród katolików w Rosji. Tam zetknął się z grupą katolickich Ormian, co zapoczątkowało jego „przygodę” z wiernymi tego obrządku, a która swoje epizody miała miejsce również w Armenii, Gruzji, aż po Soczi w Rosji, gdzie obecnie posługuje.
Bardzo wielu mieszkańców Soczi to Ormianie. Można powiedzieć, że to bardziej miasto ormiańskie niż rosyjskie. Pamiętam jak przyjechałem tu pierwszy raz i okazało się, że niemal wszyscy taksówkarze to właśnie Ormianie. Nie trzeba było w ogóle porozumiewać się po rosyjsku. Między innymi dlatego tutaj trafiłem
— opowiada z uśmiechem ksiądz Rafał.
Choć jestem duszpasterzem Ormian, to pracuję jednocześnie dla katolików rytu rzymskiego. Jest ich co prawda bardzo mało, ale ich nie opuszczam, pomimo ich mniejszej liczby
— dodaje.
Ks. Marek Woldan - nasz kolejny rozmówca - święcenia kapłańskie przyjął w archidiecezji częstochowskiej. Pracował najpierw jako kapłan diecezjalny, a w 2008 roku wyjechał na misję… do Papui Nowej Gwinei, kraju leżącym aż w Oceanii!
Na Papui Nowej Gwinei jestem od stycznia 2008 roku, jednakże pragnienie pracy misyjnej na tych terenach zrodziło się już z początkiem szkoły średniej. Trudno to zainteresowanie wyjaśnić inaczej, jak tylko powołaniem. Nigdy nie przyciągały mnie tu piękne krajobrazy, czy tropikalny klimat – generalnie pojawiła się myśl - będziesz tam pracował. Zatem po seminarium i 6 latach na parafii w Zawierciu udałem się do Centrum Formacji Misyjnej na rok przygotowania i oto jestem
— mówi misjonarz portalowi wPolityce.pl.
Jak wspomniałem – koncentrowałem się na posłudze misyjnej - nigdy nie byłem fanem Papui do tego stopnia, aby czytać o niej książki, spędzać dnie na wyszukiwaniu informacji o tym kraju. Jasne, wiedziałem trochę, szukałem okazji, aby spotkać misjonarzy tu pracujących. Poznałem jedno – to kraj niespodzianka, czy raczej kraj tego, co niespodziewane
— stwierdza intrygująco.
I to się sprawdziło pod wieloma względami. Zacznę od ogromnej różnorodności tutaj. Ponad 800 języków i jeszcze więcej grup kulturowych, z których każda ma swoje plemienne stroje na świąteczne okazje. Pięć ras ludzi mających swoje korzenie w Afryce i Azji Południowej. Wreszcie ogromne różnice pomiędzy ludźmi z wybrzeża i mieszkańcami gór. Zatem cokolwiek dalej powiem, nie musi dotyczyć całej Papui, a w większości odnosi się do górskich terenów diecezji Mendi, w granicach której już można zaobserwować pewne różnice
— dodaje.
Nasi rozmówcy, to misjonarze pracujący na trzech różnych kontynentach! Łączy nas ta sama wiara i przeżywanie tego samego Święta - Narodzenia Pańskiego. Jakie są zwyczaje i tradycje z nimi związane w każdym z tych miejsc? Jest coś podobnego i wyraźnie szczególnego? Jak więc wygląda Boże Narodzenie w Urugwaju?
Mówimy co prawda o tej samej prawdzie chrześcijańskiej wiary - przyjście Syna Bożego na świat - przeżywanej jednak w dwóch różnych kulturach. Niestety, kultura Urugwaju, ośmielę się to powiedzieć, jest u swych podstaw antychrześcijańska. Mam świadomość, że każdemu Europejczykowi kontynent latynoamerykański kojarzy się z rozkwitem wiary. Faktycznie jest to jednak problem bardziej złożony. Do tego Urugwaj jest państwem specyficznym. Jeśli wszystkie inne kraje Ameryki Południowej powstały z założenia hiszpańskiego bądź portugalskiego - zawsze więc u podstaw leżał katolicyzm - to Urugwaj, jako państwo, oddzielony został w początkach osiemnastego wieku w wyniku politycznej intrygi Anglików. Od początku też ten jeden z najmniejszych krajów południowoamerykańskich zbudowany został mentalnie na ideologii masońskiej. Urugwajem do dziś rządzą masoni. Ma to ogromny wpływ na to, co widzi się i co się czyta w przestrzeni publicznej. Również w kontekście Bożego Narodzenia. W mediach nigdy nie wymienia się tej nazwy. Urugwajska telewizja i radio skandują o tym, że nadchodzą Tradycyjne Święta Rodzinne - tak określa się Boże Narodzenie w mediach, wszystko po to, aby unikać chrześcijańskiego języka. Natomiast Święto Trzech Króli, czyli Objawienie Pańskie, to w oficjalnej nomenklaturze Dzień Plaży. Ostatnie czterdzieści lat, trzeba uderzyć się w piersi, zawodziła też bardzo katecheza w miejscowym Kościele, zdominowanym bardzo przez destrukcyjną teologię wyzwolenia. Ten nurt myślenia usiłował zaadoptować wiarę do mentalności. Byli więc duszpasterze z teologii wyzwolenia, którzy zamiast odprawiać Pasterkę, chodzili błogosławić plaże. Dziś od tego zdecydowanie odchodzimy!
— podkreśla ks. Jarosław.
Głównie dzięki zasłudze nowego arcybiskupa z Montevideo, kardynała Daniela Sturli, czas Adwentu i Świąt Bożego Narodzenia to okres intensywnych misji w dzielnicach miast. Nieraz pierwszy raz wchodzimy z Ewangelią do jakiegoś domu, jest wiele Chrztów, to przede wszystkim okres powszechnego głoszenia Bożego Słowa ludziom, którzy nic nie wiedzą o Chrystusie. Oczywiście, odprawia się też Pasterkę - dla odmiany w całkowitym upale. Grudzień, styczeń i luty to najgorętsze miesiące w Urugwaju. Uroczysta kolacja w rodzinach chrześcijańskich również wygląda inaczej. Spożywa się ją nie przed Pasterką - jak w przypadku polskiej Wigilii - ale po wspomnianej celebracji. Jest więc nieco inaczej ale wierzymy w tym samym duchu
— mówi.
Boże Narodzenie w Oceanii? Ks. Marek Woldan odpowiada, że według niego Święta w tak egzotycznym kraju nie są zupełnie egzotyczne.
Chrześcijaństwo dotarło tu 60 lat temu, to wystarczająco, aby zdecydowana większość tutejszych mieszkańców przyjęła Chrystusa, ale to niewiele, aby wykształcić swoją własną obrzędowość świąteczną. Do tego w diecezji posługują misjonarze z kilku krajów, którzy nie znają naszych polskich zwyczajów. Tak, to trzeba powiedzieć – dopiero tu na Papui zacząłem dostrzegać bogactwo obyczajowości polskich świąt. Jesteśmy chyba jednym z nielicznych narodów, które wykształciły tak wiele bożonarodzeniowych zwyczajów. Tutaj w tym względzie jest posucha. Święta wydają się być dość surowe – nie upiększone
— opowiada.
Nie staramy się tu na siłę wprowadzać naszych polskich bożonarodzeniowych tradycji. Jak wspomniałem – nie sami Polacy tu posługują. Co, jeśli po mnie przyjdzie ksiądz z Korei czy Indii? Może on będzie chciał wprowadzać tamtejsze zwyczaje. Naszym celem nie jest przetworzenie tutejszego Kościoła, na wzór Kościoła w Polsce, a raczej asystowanie ludziom w ich kontekście kulturowym i religijnym. Ale oczywiście opowiadamy im o naszej kulturze i obyczajowości. Lubią o tym słuchać – dla nich to egzotyka
— dodaje ks. Marek, gdy pytamy o podobieństwa i różnice do polskich obrzędów świątecznych.
Są jednak zwyczaje bożonarodzeniowe, które się tu z czasem przyjmują. Zwyczaj ubierania choinki wchodzi bardzo powoli. Dodam, że tu nie spotyka się świerków. Zdarzają się sosny i sztuczne choinki sprowadzone przez misjonarzy. Na chwilę obecną tylko część kościołów jest przystrojona tym drzewkiem. Ale prawie nie spotyka się tego zwyczaju w domach. Spotyka się natomiast lampki choinkowe i bożonarodzeniowe ozdoby. Lampki generalnie tylko tam, gdzie ludzie mają dostęp do prądu – czyli około 10 proc. Papui
—zaznacza.
Prezenty – podążają za trendem choinkowym. Coraz więcej ludzi zaczyna praktykować obdarowywanie prezentami. Choć znów – generalnie ci, którzy mają stałe dochody z zatrudnienia – czyli kilka procent populacji
— dodaje.
Pasterka o północy – prawie nie spotykana. Odprawiamy tu Msze w nocy – ale z uwagi na okoliczności nie czekamy na godzinę 24. Zazwyczaj na takie Msze przychodzą ludzie z odległych wiosek. Przychodzą jeszcze za dnia. Śpiewają, przygotowują liturgię i po Mszy muszą jeszcze wrócić do siebie, co może oznaczać godzinę, a czasem więcej, marszu z małą latarką, albo przy świetle księżyca. Często ci sami ludzie wrócą na poranną Mszę w Boże Narodzenie. Inna sprawa, gdy ksiądz chce dotrzeć wigilijnej nocy do dwóch kaplic. Do pierwszej musi udać się znacznie wcześniej
— mówi dalej.
Kolacja wigilijna, łamanie się opłatkiem – tylko na spotkaniu polskich misjonarzy zaraz po świętach. Ale mają tu główny świąteczny posiłek. Najczęściej to świeżo ubita świnia, którą pieką w ziemi, czyli potrawa zwana tutaj „mumu.” Ten posiłek dla nich to coś więcej niż dla wielu Polaków wieczerza wigilijna. Na coś takiego zbiera się cała wioska. Wtedy też zjeżdżają się członkowie klanów, którzy pracują w stolicy, czy poza granicami Papui. Wczesnym rankiem zaczyna się celebracja przygotowania takiego posiłku. O nakrycie stołu się nie martwią, bo go najczęściej nie ma. Zresztą o talerze też. Mają w końcu liście bananowców. Za sztućce służą do wszystkiego przydatne palce. Najważniejsze wtedy to to, że zebrała się rodzina. Tak – dla Papuasów rodzina i to w szerszym znaczeniu jest tu bardzo ważna. Siłą rzeczy i tu Święta Bożego Narodzenia w oczach Papuasów są najważniejszymi świętami w rok
— opowiada misjonarz z Papui.
[Archiwum prywatne ks. Marka Woldana. Zdjęcia wykorzystane za zgodą autora - wszelkie prawa zastrzeżone]
CZYTAJ DALEJ NA NASTĘPNEJ STRONIE ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/478985-tylko-u-nas-swieta-w-urugwaju-papui-i-wsrod-ormian-w-soczi?strona=1