Szok. Mocne słowo i zbyt często dziś nadużywane. A jednak nawet ja, osoba z dystansem i szyderstwem przyjmująca otaczającą rzeczywistość, potrafi go jeszcze doświadczyć. Co tym razem spowodowało, że szczęka trzasnęła o glebę, a oczy wyszły mi z oczodołów? Oczywiście „postępu postępów” jak niegdyś zwano popularną rubrykę w tygodniku Korwina.
17 lat temu kończyłem amerykańskie liceum w malutkim amerykańskim miasteczku West Winfield w stanie Nowy Jork. Niewielka społeczność na północy stanu. Ciężko pracujący ludzie. Sól ziemi, która nadała smak amerykańskiej specyfice. Od dwóch lat regularnie odwiedzam moich przyjaciół. Pisałem o nich już w kilku tekstach na tym portalu. Burmistrz miasteczka. Lokalni przedsiębiorcy. Zarówno milionerzy jak i „niebieskie kołnierzyki”. Zdeklarowani chrześcijanie, wyborcy Donalda Trumpa i jednocześnie lokalna elita, która po dwóch fatalnych kadencjach Baracka Obamy podniosła głowę i zagłosowała na antyestablishmentowego kandydata.
Mam z nimi swoje spory. Ja jestem katolikiem. Oni protestantami bez kongregacji. Odrzucają ewolucje i z nieufnością patrzą na Watykan. Jestem w kilku kwestiach dla nich liberałem. Oni dla mnie radykałami. Ja interpretuje Pismo Święte nie tylko dosłownie. Oni biorą je literalnie. Jednak w kluczowych światopoglądowych sprawach stoimy po tej samej stronie barykady. Dlatego właśnie ich opowieści wprawiły mnie w szok.
Szkoła, którą kończyłem kilkanaście lat temu to typowa placówka wyjęta z amerykańskich „high school movies”. Dotykały ja takie same problemy przełomu lat 90-tych i 2000 tych jak każdą inną szkołę w USA. Dziś też jest typowa. I to właśnie jest najbardziej przerażające. Okazuje się, że w prowincjonalnej, leżącej z dala od Nowego Jorku, Bostonu czy Filadelfii Ameryce obowiązują te same postępowe dogmaty jak w metropoliach. Moja dawna szkoła w ciągu zaledwie kilkunastu lat stała się miejscem nocnych marzeń prezydenta Biedronia.
Nie chodzi tylko o politykę skrajnego toleroncjanizmu polegającego na bezgranicznym zachęcaniu młodych, niestabilnych przecież emocjonalnie nastolatków, do poszukiwania własnej tożsamości płciowej. Polityka ta zabrania zadawania nawet pytań o płciową tożsamość dzieci. W tej szkole dyrekcja poszła dalej. Zmieniono rozróżnienie na kolor mundurków noszonych podczas celebracji odebrania dyplomów. Nie ma już niebieskich i białych strojów dla chłopców i dziewczyn. Wszystkie są białe by nie dyskryminować…transseksualistów. Podkreślam jeszcze raz, że piszę o szkole na głębokiej prowincji stanu Nowy Jork. Stanu dalekiego od zamożności Kalifornii czy Connecticut.
Rzecz niespotykana w czasie, gdy ja odbierałem dyplom szkoły Mount Markham. Dziś nikt głośno nie kwestionuje polityki zmiany kolorów mundurków. Polityki symbolicznej, ale jakże uderzającej w fundamenty chrześcijańskiej cywilizacji. Fundamenty wyznaczające granice między płciami. Fundamenty pielęgnujące wolność wyrażania sprzeciwu wobec ideologizowania płci. Wystarczyło 17 lat by totalnie przemeblować myślenie większości mieszkańców kilku małych miasteczek na prowincji stanu Nowy Jork.
Czytaj dalej na drugiej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Szok. Mocne słowo i zbyt często dziś nadużywane. A jednak nawet ja, osoba z dystansem i szyderstwem przyjmująca otaczającą rzeczywistość, potrafi go jeszcze doświadczyć. Co tym razem spowodowało, że szczęka trzasnęła o glebę, a oczy wyszły mi z oczodołów? Oczywiście „postępu postępów” jak niegdyś zwano popularną rubrykę w tygodniku Korwina.
17 lat temu kończyłem amerykańskie liceum w malutkim amerykańskim miasteczku West Winfield w stanie Nowy Jork. Niewielka społeczność na północy stanu. Ciężko pracujący ludzie. Sól ziemi, która nadała smak amerykańskiej specyfice. Od dwóch lat regularnie odwiedzam moich przyjaciół. Pisałem o nich już w kilku tekstach na tym portalu. Burmistrz miasteczka. Lokalni przedsiębiorcy. Zarówno milionerzy jak i „niebieskie kołnierzyki”. Zdeklarowani chrześcijanie, wyborcy Donalda Trumpa i jednocześnie lokalna elita, która po dwóch fatalnych kadencjach Baracka Obamy podniosła głowę i zagłosowała na antyestablishmentowego kandydata.
Mam z nimi swoje spory. Ja jestem katolikiem. Oni protestantami bez kongregacji. Odrzucają ewolucje i z nieufnością patrzą na Watykan. Jestem w kilku kwestiach dla nich liberałem. Oni dla mnie radykałami. Ja interpretuje Pismo Święte nie tylko dosłownie. Oni biorą je literalnie. Jednak w kluczowych światopoglądowych sprawach stoimy po tej samej stronie barykady. Dlatego właśnie ich opowieści wprawiły mnie w szok.
Szkoła, którą kończyłem kilkanaście lat temu to typowa placówka wyjęta z amerykańskich „high school movies”. Dotykały ja takie same problemy przełomu lat 90-tych i 2000 tych jak każdą inną szkołę w USA. Dziś też jest typowa. I to właśnie jest najbardziej przerażające. Okazuje się, że w prowincjonalnej, leżącej z dala od Nowego Jorku, Bostonu czy Filadelfii Ameryce obowiązują te same postępowe dogmaty jak w metropoliach. Moja dawna szkoła w ciągu zaledwie kilkunastu lat stała się miejscem nocnych marzeń prezydenta Biedronia.
Nie chodzi tylko o politykę skrajnego toleroncjanizmu polegającego na bezgranicznym zachęcaniu młodych, niestabilnych przecież emocjonalnie nastolatków, do poszukiwania własnej tożsamości płciowej. Polityka ta zabrania zadawania nawet pytań o płciową tożsamość dzieci. W tej szkole dyrekcja poszła dalej. Zmieniono rozróżnienie na kolor mundurków noszonych podczas celebracji odebrania dyplomów. Nie ma już niebieskich i białych strojów dla chłopców i dziewczyn. Wszystkie są białe by nie dyskryminować…transseksualistów. Podkreślam jeszcze raz, że piszę o szkole na głębokiej prowincji stanu Nowy Jork. Stanu dalekiego od zamożności Kalifornii czy Connecticut.
Rzecz niespotykana w czasie, gdy ja odbierałem dyplom szkoły Mount Markham. Dziś nikt głośno nie kwestionuje polityki zmiany kolorów mundurków. Polityki symbolicznej, ale jakże uderzającej w fundamenty chrześcijańskiej cywilizacji. Fundamenty wyznaczające granice między płciami. Fundamenty pielęgnujące wolność wyrażania sprzeciwu wobec ideologizowania płci. Wystarczyło 17 lat by totalnie przemeblować myślenie większości mieszkańców kilku małych miasteczek na prowincji stanu Nowy Jork.
Czytaj dalej na drugiej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/351779-oni-moga-robic-juz-tylko-kosmetyczne-poprawki-my-mozemy-sie-przed-inzynieria-spoleczna-uchronic