Woleliście milczeć w myśl zasady, że celebryta zawsze się wyżywi. Najwyżej pójdzie tańczyć z gwiazdami albo sprzątać odchody słonia w zoo. Dziś w imię opozycji totalnej część gwiazd estrady postanowiła narobić trochę tzw. smrodu wokół największej i najwspanialszej imprezy muzycznej w Polsce. Spokojna pani rozczochrana, pani Katarzyno, smród pozostanie. Krystyna Janda, choćby kładła na oblicze pół tony swoich kremów „Janda” (według producenta pozwalają „zachować spokój i nie wpadać w histerię”…), i tak będzie już bredzić, pardon, brodzić w politycznym bagienku po uszy. Jerzy Stuhr i jego syn Maciej nie są dziś w stanie powiedzieć niczego sensownego. Stary drwi z dawnej „Solidarności” i dzisiejszej władzy, młody leczy kompleks ojca, robiąc sobie „jaja” ze wszystkiego, co dla rodaków ważne. Nie tędy droga do „cojones”, panie Maćku. Nie szkoda Panu talentu - daru od Tego, z którego kręci pan bekę jak pijany spadochroniarz?
Obaj powtarzają, że elektorat PiS, który wygrał ostatnie wybory, szczerze ich nie cierpi. Mylny błąd. To nie niechęć, a politowanie i współczucie. Bo o ile można zrozumieć początkującego „artystę”, który rozgląda się najpierw, z której strony pachnie kapuchą, a potem zabiera się za analizy polityczne, o tyle uznani artyści skaczący na główkę do basenu z pustymi frazesami to już obrazek żenujący. Podobnie jak Jerzy Owsiak zapraszający tych, którzy zbojkotują tegoroczne Opole, do siebie, na Woodstock. Bo przecież Woodstock jest jego, a nie tysięcy Polaków, którzy go z własnych oszczędności sponsorują. I godzą się na upolitycznienie tej imprezy w postaci „spotkań z młodzieżą” takich autorytetów, jak Kuba Wojewódzki z flagą w kupie, czy Marek Kondrat, aktor reklamowy, dla którego „Polska nie jest najważniejsza”. Współczuję tej młodzieży, jeden wiersz Zbigniewa Herberta dałby jej więcej uczuć, emocji i mądrości niż tysiąc zdań wypowiadanych przez gwiazdy estrady.
Reasumując: upolityczniacie dziś, panie i panowie bojkotujący, wielką imprezę. I miejcie chociaż tyle odwagi, by stwierdzić – tak, nienawidzimy PiS, nie cierpimy pisowskiego elektoratu, Kaczyńskiego, Dudy, Szydło, Kurskiego. Tym mocniej, że kasiorka w polskim show-biznesie nie jest rozdawana na lewo i prawo, a wyłącznie na lewo. Powiedzcie to jasno, odzyskacie u ludzi część szacunku.
Na koniec zaś czas na konkrety ze świata realnego, nie rzeczywistości budowanej w mózgach piosenkarzy przez ich menedżerów, którzy bez dilów ze stacjami radiowymi nie wyprodukowaliby pół przeboju. Otóż rzeczywistość jest taka, że Kayah, jak sama powtarza, ZREZYGNOWAŁA z występu w Opolu na „znak solidarności z ocenzurowanymi”. Czyli mało zabawnym zespołem aktora Arkadiusza Jakubika, który nagrał antykościelny teledysk w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. W teledysku obrażani są księża, więc ktoś uznał, że jest „nieemisyjny” (zapytajcie w TVN, co to znaczy, bo tam „nieemisyjny” jest co drugi polski dziennikarz). I tyle. Ale dziś „na znak solidarności” z wykonującą „znak solidarności” Katarzyną Szczot sprawę dmucha powiązana z nią biznesami Agora i zaprasza Kayah, by dała występ na cześć największego przeciwnika Polski w UE, Fransa Timmermansa. Zaprasza, a jakże – „w geście solidarności”. Tyle że to nie Kayah została z Opola usunięta, ale Jakubik. Biedni artyści, dotychczas wiedzący o polityce tyle, co im śniadaniowa TVN w przerwach powiedziała, nagle zaczynają bojkotować swoje własne święto. Chłopcy z Audiofeels, o których pies z kulawą nogą nie słyszał, też „wyrażają poparcie” (wszak Kayah wydaje płyty). „Piasek” wycofuje się na wszelki wypadek, Kombii schodzi do podziemia. A widz puka się w czoło.
Może więc czas, by „Gazeta Wyborcza” zrobiła swój własny Kayahowy Festiwal Piosenki Polskiej (ew. Czerskiej) im. Fransa Timmermansa? Marysia Peszek zaśpiewa o swoich kroplach krwi, Maciek Stuhr poprowadzi konferansjerkę z dowcipami o śmierci 96 osób, a Kayah wykona wielki przebój o tym, że „język lata jak łopata” i że „to nie ludzie słowa, ale słowa ludzi niosą”. Gdy go pisała, nie mogła wiedzieć, że śpiewa o przyszłej sobie i swoich zastraszonych kolegach, których słowa ludzi mających ich za plastelinowych frajerów niosą na skraj totalnego obciachu. Rżnijcie dalej tę gałąź i płyńcie dalej z prądem łatwej kasiory, w którą gałąź ta zaraz spadnie. Tylko nie dziwcie się potem gwizdom i nie chrzańcie, że to PiS upolitycznił kulturę. Bo dzisiaj to wy wycieracie nią sobie już nie tylko usta.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Woleliście milczeć w myśl zasady, że celebryta zawsze się wyżywi. Najwyżej pójdzie tańczyć z gwiazdami albo sprzątać odchody słonia w zoo. Dziś w imię opozycji totalnej część gwiazd estrady postanowiła narobić trochę tzw. smrodu wokół największej i najwspanialszej imprezy muzycznej w Polsce. Spokojna pani rozczochrana, pani Katarzyno, smród pozostanie. Krystyna Janda, choćby kładła na oblicze pół tony swoich kremów „Janda” (według producenta pozwalają „zachować spokój i nie wpadać w histerię”…), i tak będzie już bredzić, pardon, brodzić w politycznym bagienku po uszy. Jerzy Stuhr i jego syn Maciej nie są dziś w stanie powiedzieć niczego sensownego. Stary drwi z dawnej „Solidarności” i dzisiejszej władzy, młody leczy kompleks ojca, robiąc sobie „jaja” ze wszystkiego, co dla rodaków ważne. Nie tędy droga do „cojones”, panie Maćku. Nie szkoda Panu talentu - daru od Tego, z którego kręci pan bekę jak pijany spadochroniarz?
Obaj powtarzają, że elektorat PiS, który wygrał ostatnie wybory, szczerze ich nie cierpi. Mylny błąd. To nie niechęć, a politowanie i współczucie. Bo o ile można zrozumieć początkującego „artystę”, który rozgląda się najpierw, z której strony pachnie kapuchą, a potem zabiera się za analizy polityczne, o tyle uznani artyści skaczący na główkę do basenu z pustymi frazesami to już obrazek żenujący. Podobnie jak Jerzy Owsiak zapraszający tych, którzy zbojkotują tegoroczne Opole, do siebie, na Woodstock. Bo przecież Woodstock jest jego, a nie tysięcy Polaków, którzy go z własnych oszczędności sponsorują. I godzą się na upolitycznienie tej imprezy w postaci „spotkań z młodzieżą” takich autorytetów, jak Kuba Wojewódzki z flagą w kupie, czy Marek Kondrat, aktor reklamowy, dla którego „Polska nie jest najważniejsza”. Współczuję tej młodzieży, jeden wiersz Zbigniewa Herberta dałby jej więcej uczuć, emocji i mądrości niż tysiąc zdań wypowiadanych przez gwiazdy estrady.
Reasumując: upolityczniacie dziś, panie i panowie bojkotujący, wielką imprezę. I miejcie chociaż tyle odwagi, by stwierdzić – tak, nienawidzimy PiS, nie cierpimy pisowskiego elektoratu, Kaczyńskiego, Dudy, Szydło, Kurskiego. Tym mocniej, że kasiorka w polskim show-biznesie nie jest rozdawana na lewo i prawo, a wyłącznie na lewo. Powiedzcie to jasno, odzyskacie u ludzi część szacunku.
Na koniec zaś czas na konkrety ze świata realnego, nie rzeczywistości budowanej w mózgach piosenkarzy przez ich menedżerów, którzy bez dilów ze stacjami radiowymi nie wyprodukowaliby pół przeboju. Otóż rzeczywistość jest taka, że Kayah, jak sama powtarza, ZREZYGNOWAŁA z występu w Opolu na „znak solidarności z ocenzurowanymi”. Czyli mało zabawnym zespołem aktora Arkadiusza Jakubika, który nagrał antykościelny teledysk w reżyserii Wojciecha Smarzowskiego. W teledysku obrażani są księża, więc ktoś uznał, że jest „nieemisyjny” (zapytajcie w TVN, co to znaczy, bo tam „nieemisyjny” jest co drugi polski dziennikarz). I tyle. Ale dziś „na znak solidarności” z wykonującą „znak solidarności” Katarzyną Szczot sprawę dmucha powiązana z nią biznesami Agora i zaprasza Kayah, by dała występ na cześć największego przeciwnika Polski w UE, Fransa Timmermansa. Zaprasza, a jakże – „w geście solidarności”. Tyle że to nie Kayah została z Opola usunięta, ale Jakubik. Biedni artyści, dotychczas wiedzący o polityce tyle, co im śniadaniowa TVN w przerwach powiedziała, nagle zaczynają bojkotować swoje własne święto. Chłopcy z Audiofeels, o których pies z kulawą nogą nie słyszał, też „wyrażają poparcie” (wszak Kayah wydaje płyty). „Piasek” wycofuje się na wszelki wypadek, Kombii schodzi do podziemia. A widz puka się w czoło.
Może więc czas, by „Gazeta Wyborcza” zrobiła swój własny Kayahowy Festiwal Piosenki Polskiej (ew. Czerskiej) im. Fransa Timmermansa? Marysia Peszek zaśpiewa o swoich kroplach krwi, Maciek Stuhr poprowadzi konferansjerkę z dowcipami o śmierci 96 osób, a Kayah wykona wielki przebój o tym, że „język lata jak łopata” i że „to nie ludzie słowa, ale słowa ludzi niosą”. Gdy go pisała, nie mogła wiedzieć, że śpiewa o przyszłej sobie i swoich zastraszonych kolegach, których słowa ludzi mających ich za plastelinowych frajerów niosą na skraj totalnego obciachu. Rżnijcie dalej tę gałąź i płyńcie dalej z prądem łatwej kasiory, w którą gałąź ta zaraz spadnie. Tylko nie dziwcie się potem gwizdom i nie chrzańcie, że to PiS upolitycznił kulturę. Bo dzisiaj to wy wycieracie nią sobie już nie tylko usta.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/340731-kayahowy-festiwal-piosenki-polskiej-jezyk-lata-jak-lopata-bo-slowa-ludzi-niosa-gardzicie-swoja-publika?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.