Czasem pada wprost propozycja przeniesienia prawa własności na fundację.
Potem zaś w sprawozdaniach wykazuje się „ruch w interesie”. Nieważne, że odebrany pies trafia z kanapy do prowizorycznego do schroniska, na klepisko, w stado innych nieszczęśliwych zwierząt. Choć mógłby wrócić do domu. Nieważne, że tęskni. Ewentualnie jest poddawany różnym absolutnie zbędnym bolesnym zabiegom. Czasem – trafia do nowego domu. Bez względu na to, że ten pierwszy wciąż na niego czeka. Że płaczą po nim dzieci. Ale jest pretekst, by organizować kolejne akcje „pomocowe”. By ubiegać się o 1 proc. z podatków. A, że z tych zebranych pieniędzy większość idzie zamiast na leczenie i karmę , na promocję danej fundacji i drogich prawników – mało kto już docieka…
Jako żywo przypomina mi to nagłośniony kilka lat temu skandaliczny proceder odbierania dzieci – ubogim rodzicom. I z zachowaniem skali i proporcji – jest podobnie oburzający. To coś wyjątkowo paskudnego, gdy wyrastające jak grzyby po deszczu fundacje, swoją misję traktują w sposób tak wypaczony. Żeby nie mówić „cyniczny”. Być może tam, gdzie dobroczynność przeradza się w system – przedmiot tej dobroczynności przestaje się liczyć. Ważne stają się mechanizmy i procedury. Może to po prostu kolejny sposób wyłudzania pieniędzy? Nie wiem. Nie chcę przesądzać, że każda „psia organizacja” działa wedle tego schematu. Na pewno są i takie, które nie rozmijają się z powołaniem. Są -mam nadzieję – prowadzone przez uczciwych i wrażliwych ludzi. Opiekują się bezdomnymi i naprawdę skrzywdzonymi stworzeniami. Mam nadzieję, że takich jest większość. Ale na pewno nie wszystkie. Więc warto uważać kogo, w porywie serca – wspieramy.
A przy okazji. W najbliższym czasie w sejmie posłowie z parlamentarnego zespołu przyjaciół zwierząt chcą na powrót zająć się ustawą o ochronie zwierząt. O ile mi wiadomo fundacyjne lobby – zabiega przy okazji o zwiększenie swoich uprawnień. Tak, by np. „działacze” mogli odbierać zwierzęta właścicielom uznanym za nieodpowiednich - bez asysty policji. Byłabym ostrożna. Pole do nadużyć jest tu ogromne. I choć pojedyncze przypadki nie mogą podważać samej idei społecznej opieki nad zwierzętami – warto poddać takie organizacje lepszej kontroli. Bo samo powołanie czegoś pod nazwą „pomoc dla zwierząt” nie musi oznaczać, że taka pomoc faktycznie zaistnieje.
Jestem zwolenniczką zaostrzania kar za znęcanie się nad czworonogami i wydawania wyroków bez zawieszenia w przypadku udowodnionego okrucieństwa. O ile wiem taki projekt jest już przygotowany przez ministerstwo sprawiedliwości. Ale walka z bezdusznością musi być realna, a nie jedynie na papierze.
Z podobnym problemem mamy już przecież do czynienia w przypadku samorządów i ich walki z bezdomnością psów. Samorząd podpisuje umowę z rakarzem, schroniskiem – przydziela środki. I nic go nie interesuje. Czy pies trafia w humanitarne warunki, ma szansę na adopcję, czy do „umieralni”. Czy też może jest wypuszczany w innej gminie, by można było go jeszcze raz „odłowić”i zainkasować pieniądze. O takich procederach informował kilka lat temu choćby raport NIK-u.
Smutne, że wszystko to dzieje się za nasze pieniądze. A co gorsza z odwołaniem się do naszego serca i … naiwności. I to chyba uwiera najbardziej.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Czasem pada wprost propozycja przeniesienia prawa własności na fundację.
Potem zaś w sprawozdaniach wykazuje się „ruch w interesie”. Nieważne, że odebrany pies trafia z kanapy do prowizorycznego do schroniska, na klepisko, w stado innych nieszczęśliwych zwierząt. Choć mógłby wrócić do domu. Nieważne, że tęskni. Ewentualnie jest poddawany różnym absolutnie zbędnym bolesnym zabiegom. Czasem – trafia do nowego domu. Bez względu na to, że ten pierwszy wciąż na niego czeka. Że płaczą po nim dzieci. Ale jest pretekst, by organizować kolejne akcje „pomocowe”. By ubiegać się o 1 proc. z podatków. A, że z tych zebranych pieniędzy większość idzie zamiast na leczenie i karmę , na promocję danej fundacji i drogich prawników – mało kto już docieka…
Jako żywo przypomina mi to nagłośniony kilka lat temu skandaliczny proceder odbierania dzieci – ubogim rodzicom. I z zachowaniem skali i proporcji – jest podobnie oburzający. To coś wyjątkowo paskudnego, gdy wyrastające jak grzyby po deszczu fundacje, swoją misję traktują w sposób tak wypaczony. Żeby nie mówić „cyniczny”. Być może tam, gdzie dobroczynność przeradza się w system – przedmiot tej dobroczynności przestaje się liczyć. Ważne stają się mechanizmy i procedury. Może to po prostu kolejny sposób wyłudzania pieniędzy? Nie wiem. Nie chcę przesądzać, że każda „psia organizacja” działa wedle tego schematu. Na pewno są i takie, które nie rozmijają się z powołaniem. Są -mam nadzieję – prowadzone przez uczciwych i wrażliwych ludzi. Opiekują się bezdomnymi i naprawdę skrzywdzonymi stworzeniami. Mam nadzieję, że takich jest większość. Ale na pewno nie wszystkie. Więc warto uważać kogo, w porywie serca – wspieramy.
A przy okazji. W najbliższym czasie w sejmie posłowie z parlamentarnego zespołu przyjaciół zwierząt chcą na powrót zająć się ustawą o ochronie zwierząt. O ile mi wiadomo fundacyjne lobby – zabiega przy okazji o zwiększenie swoich uprawnień. Tak, by np. „działacze” mogli odbierać zwierzęta właścicielom uznanym za nieodpowiednich - bez asysty policji. Byłabym ostrożna. Pole do nadużyć jest tu ogromne. I choć pojedyncze przypadki nie mogą podważać samej idei społecznej opieki nad zwierzętami – warto poddać takie organizacje lepszej kontroli. Bo samo powołanie czegoś pod nazwą „pomoc dla zwierząt” nie musi oznaczać, że taka pomoc faktycznie zaistnieje.
Jestem zwolenniczką zaostrzania kar za znęcanie się nad czworonogami i wydawania wyroków bez zawieszenia w przypadku udowodnionego okrucieństwa. O ile wiem taki projekt jest już przygotowany przez ministerstwo sprawiedliwości. Ale walka z bezdusznością musi być realna, a nie jedynie na papierze.
Z podobnym problemem mamy już przecież do czynienia w przypadku samorządów i ich walki z bezdomnością psów. Samorząd podpisuje umowę z rakarzem, schroniskiem – przydziela środki. I nic go nie interesuje. Czy pies trafia w humanitarne warunki, ma szansę na adopcję, czy do „umieralni”. Czy też może jest wypuszczany w innej gminie, by można było go jeszcze raz „odłowić”i zainkasować pieniądze. O takich procederach informował kilka lat temu choćby raport NIK-u.
Smutne, że wszystko to dzieje się za nasze pieniądze. A co gorsza z odwołaniem się do naszego serca i … naiwności. I to chyba uwiera najbardziej.
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/317583-psy-i-ludzie-czyli-fundacje-w-akcji-na-pseudopomocy-dla-zwierzat-mozna-sie-dorobic-i-wylansowac-ale-czworonogi-niewiele-na-tym-zyskuja?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.