Kto kogo zrobił w konia? Dwie narracje ws. janowskiej aukcji, czyli kto miał interes, by zakłócić przebieg licytacji

fot.ansa
fot.ansa

Kiedy grubo po godzinie 19-tej podano, że Emira i Al Jazeera będą licytowane po raz drugi - miałam świadomość, że  jest to coś co odbiega od normy. 225 tys.ero - cena, za którą ostatecznie sprzedano klacz też budziła podejrzenie jakiegoś przekrętu.

Tyle z autopsji.

Dziś widzę, że w próbach interpretacji janowskich wydarzeń ścierają się z sobą dwie narracje. Z obydwiema spotkałam się jeszcze w niedzielny wieczór- krótko po aukcji.

Pierwsza głosi, że aukcjoner na zlecenie organizatorów (lub też z własnej inicjatywy) licytował „ze ścianą”, czyli z fikcyjnym klientem. Chciał w ten sposób podnieść wartość klaczy, wywindować cenę tak, by i kolejne konie sprzedawały się drożej. I byłby sukces. Coś jednak poszło nie tak. Nikt nie chwycił przynęty… Tę wersję uprawdopodabnia też relacja Anette Mattson, Szwedki, która kupowała konie dla hodowcy z Kataru i, która ostatecznie nabyła Emirę, zacytowana na blogu Hipologika przez Marka Szewczyka. Wedle tej relacji sprzedażą Emiry za wszelką cenę był osobiście zainteresowany Mateusz Jaworski- Leniewicz - członek zarządu Janowa Podlaskiego. (Ten sam, który jeszcze za panowania Marka Skomorowskiego został dokooptowany jako wybitny specjalista od hodowli z doświadczeniem w renomowanych zagranicznych stadninach, które jak się później okazało ograniczało się do wywozu obornika).

Otóż Jaworski już po pierwszej licytacji Emiry miał ją zaoferować Szwedce poza aukcją, a nawet uzgodnić z klientką konkretną cenę „pod stołem”. I dopiero po jakimś czasie oznajmić, że koń jednak musi wrócić powtórnie na ring. Obiecał jednak, że zostanie sprzedana w granicach umówionej ceny, czyli 200 tys. Jeśli ta wersja by się potwierdziła - czas pracy pana Jaworskiego w Janowie Podlaskim powinien natychmiast dobiec końca. Proszę mi wierzyć- nikt za nim płakać nie będzie. Zbiera bowiem równie krytyczne recenzje zarówno u zwolenników starego jak i nowego kierownictwa.

Narracja numer dwa (sugerowana już w kilkadziesiąt minut po aukcji przez przedstawicieli ANR ) zakłada inną tezę. Wedle niej spiritus movens całego zamieszania miał być b. prezes Marek Trela, który z jednej strony chciał się zemścić za zwolnienie go ze stanowiska, a przy okazji odnieść bliżej nieokreślone korzyści finansowe z partycypowania w zakupie Emiry. To na jego zlecenie ringmeni - znani mu już wcześniej - mieli wprowadzić w błąd aukcjonera, co do wysokości licytowanej kwoty.

Prawdą w tej wersji wydarzeń jest niewątpliwie jedno. Marek Trela był na aukcji i doradzał przy zakupie koni. Sensacja to żadna, bo nie krył się z tym już w sobotę. A znacznie dawniej mówił, że zakłada firmę consultingową w tej branży. Też nie przestępstwo. Trudno oczekiwać od kogoś, kto całe życie zajmował się hodowlą koni i posiada unikalną wiedzę w tym zakresie, by nagle zajął się handlem maszynami do szycia! W każdym razie w  rozmowie telefonicznej z TVP Info Trela przyznał, że szwedzkiej pośredniczce Anette Mattson pomógł przy powtórnej aukcji. Ale tylko technicznie. Umożliwił jej skontaktowanie się ze zleceniodawcą, gdy ten nie mógł się do niej dodzwonić. Po prostu dał jej swoją komórkę. Tyle.

Zakładając jednak, czysto teoretycznie, że miał interes, by „namieszać” nie do końca rozumiem logikę takiego akurat scenariusza, który został zrealizowany. Zresztą prawidłowo pracujący aukcjoner w momencie, gdy nie może potwierdzić najwyższej wylicytowanej oferty ma obowiązek zejść „oczko niżej”. Czyli jeśli nie ma  klienta za 550 , musi wrócić do ceny za 500, jeśli nie ma i takiego, za 450, itd. Przy takim postępowaniu, żadna zmiana zdania kupca nie miałaby większego znaczenia dla legalności transakcji. Klacz zostałaby sprzedana taniej. Bodajże ostatnia potwierdzona oferta to było 300 tys. euro. Poza tym, jeśli Trela byłby zainteresowany osobiście zakupem klaczy, to chyba nie podbijałby sztucznie ceny? Chyba, że przewidziałby, że dojdzie do powtórnej licytacji. Ale musiałby być już nie hodowcą a jasnowidzem, bo takie przypadki praktycznie się nie zdarzają. Za to ryzyko, że prawdziwy klient przebije fikcyjną ofertę było całkiem spore. Stąd też, czysto logicznie rzecz biorąc - prawdopodobieństwo uknucia takiego spisku nie wydaje mi się wysokie.

Nie znam bliżej Marka Treli. Śledzę jedynie jego wypowiedzi publiczne. Mam uznanie dla jego dokonań hodowlanych, jak i dla spokoju z jakim odpowiada na wszelkie stawiane mu, nieraz w nieładnych emocjach, zarzuty. A usłyszał ich przez ostatnie pół roku niemało. I nie było chyba ani jednego, z którego by się logicznie i spokojnie nie wytłumaczył. Choćby ta otwartość robi lepsze wrażenie niż pełne niedomówień i insynuacji wystąpienia ministra Krzysztofa Jurgiela i jego współpracowników.

Mam nadzieję, że sprawa aukcji zostanie uczciwie wyjaśniona.

Moim zdaniem jednak klucz do prawdziwej wersji wydarzeń tkwi w głowie amerykańskiego aukcjonera. Pytanie, czy jest sposób, by skłonić go do powiedzenia prawdy: czy działał w porozumieniu z organizatorami aukcji, czy został przez kogoś świadomie wprowadzony, w błąd czy też zwyczajnie sam się pomylił

Okiem aukcyjnego laika mogę powiedzieć o nim tyle, że choć jego dykcja i specyficzny zaśpiew licytatora wydawały się profesjonalne, o tyle wiedzą o koniach nie imponował. Poza określeniem „co za piękna klacz!”, właściwie niewiele był w stanie od siebie dodać.

cd na następnej stronie

« poprzednia strona
123
następna strona »

Autor

Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl Wspólnie brońmy Polski i prawdy! www.wesprzyj.wpolityce.pl

Dotychczasowy system zamieszczania komentarzy na portalu został wyłączony.

Przeczytaj więcej

Dziękujemy za wszystkie dotychczasowe komentarze i dyskusje.

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych.