15 sierpnia wszyscy nagle chcieli wyjechać z Półwyspu. Na peronach Helu – Juraty – Jastarni – Kuźnicy – Chałup i Władysławowa zrobił się okropny tłok. Ludzie szturmowali wagony, które dojeżdżając do stacji były już pełne. Nikt z miejscowych włodarzy kolejowych nie pomyślał – połowa miesiąca, koniec długiego weekendu i jeszcze załamanie pogody. Dodatkowych pociągów nie zaplanowano, nawet właściwej informacji nie było.
Przyjeżdżajcie
— krzyczą reklamy, z pieniążkami – oczywiście, ale gdy już wyjeżdżacie – to pies was trącał.
Oj niedobrze panie bobrze. Bo znowu pojadą pod bomby terrorystów, wykąpać się w oślizgłych od ludzkich wydzielin zatłoczonych basenikach nad egzotycznymi morzami i łapać raka skóry w palącym słońcu.
Popularna, ale dość głupia celebrytka nakrzyczała na ludzi, że się bezkarnie rozpełźli po kraju za darmowo otrzymane pieniądze.
Na okładce „Polityki” zgodził się pokazać wyraziście gębę jakiś pan dobrowolnie przedstawiając się jako cham. Besztająca publicznie masochistów knajpiarzy gastronomiczna ekspertka zapowiada, że zabierze się za szycie: a tu na oceanie po katastrofie statku spotykają się uratowani - fortepian i igła.
Jak ci się igło płynie?
— pyta fortepian.
Dobrze, tylko mi trochę wody do ucha wpadło
— odpowiada igiełka.
Opowiedzieli mi we Władysławowie, że miejscowy vice burmistrz, młodzian zresztą, nie przejął się powracającymi po raz kolejny, jak spróchniały bumerang, koncepcjami zamknięcia dla żeglarzy i windsurfingowców Zatoki Puckiej:
My tu żyjemy nie z żaglówek, a z wynajmowania łóżek.
A chodzi o to, że zaktywizował się Pomorski Urząd Marszałkowski. Rozesłano wici, że nie wolno będzie po super-super rekreacyjnym akwenie pływać na elektrycznych silnikach… powyżej 5 KM!
Po pierwsze moc tychże silników elektrycznych określa się nie w KM a w kilowatach lub funtach uciągu, a po wtóre tak słabym silnikiem to można robić tylko kółeczka po plaży. Łaskawcy, projektodawcy zgadzają się na dopuszczenie na wody Zatoki Puckiej… statków badawczych. To szczyt dobroci – choć wiadomo, że owe mogą pływać nawet w ścisłych rezerwatach. Tak więc z Gdańska straszą a w Gdyni, gdzie jest odpowiedzialny za wodę GUM – milczą.
Zmieniają się tam ostatnio jak rękawiczki dyrektorzy, ale nie zwalnia to morskiego decydenta od walnięcia pięścią w stół, by nie zaogniać złości rybaków i wszelkich miłośników wody. Kilka lat temu już były „zielone” zakusy na nie wiadomo jaką i po co rewolucję. Setki ludzi zbierało się, protestowało. Sprawa ucichła. Teraz niespodziewanie odżywa. To pewnikiem nieporadne podlizywanie się do UE, gdzie chcieli by z Polski zrobić „zieloną wyspę” - taki wyraj dla ludzi zachodnich, sfrustrowanych, ponieważ sami zapędzili się w kozi róg.
Na Pomorzu władze lądowe i morskie nie potrafią się dogadać. Za swoim niedawnym jeszcze „duce” zerkają na brukselskie posady. Dorsze zdekatyzowane, flądry zadeptane. To teraz kreśli się mrzonkowe wizje. Np. wobec Jastarni, żeby zrobić tu miast powszechnie dostępnego portu wyraj tylko dla bogaczy.
Za morzem, na północ, strzeże się jak oka w głowie regionalnej, tradycyjnej zabudowy. Żaden Szwed, Norweg nie chce Dubaju na swoim brzegu.
U nas obywatel Niemczycki atakuje burmistrza Tyberiusza z Jastarni: zbudujmy na lewej flance basenu jachtowo-rybackiego eldorado hotelowo-jachtowe. Owszem, to może okazać się niezłym pomysłem ale dla inwestora. Biedaki żeglarze będą musieli usypać sobie sztuczną wyspę. Nawet jest taka mielizna kilkukilometrowa między Rewą a Kuźnicą. Kiedyś była to strzelnica dla wojsk lotniczych, ponieważ przy wyspie osadzono kilkadziesiąt wraków. Zimą dryfujące lody to wszystko zmiażdżyły. Teraz na długiej piaszczystej łasze nocują tysiące kormoranów. To zresztą główni wyżeracze ryb na Zatoce.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
15 sierpnia wszyscy nagle chcieli wyjechać z Półwyspu. Na peronach Helu – Juraty – Jastarni – Kuźnicy – Chałup i Władysławowa zrobił się okropny tłok. Ludzie szturmowali wagony, które dojeżdżając do stacji były już pełne. Nikt z miejscowych włodarzy kolejowych nie pomyślał – połowa miesiąca, koniec długiego weekendu i jeszcze załamanie pogody. Dodatkowych pociągów nie zaplanowano, nawet właściwej informacji nie było.
Przyjeżdżajcie
— krzyczą reklamy, z pieniążkami – oczywiście, ale gdy już wyjeżdżacie – to pies was trącał.
Oj niedobrze panie bobrze. Bo znowu pojadą pod bomby terrorystów, wykąpać się w oślizgłych od ludzkich wydzielin zatłoczonych basenikach nad egzotycznymi morzami i łapać raka skóry w palącym słońcu.
Popularna, ale dość głupia celebrytka nakrzyczała na ludzi, że się bezkarnie rozpełźli po kraju za darmowo otrzymane pieniądze.
Na okładce „Polityki” zgodził się pokazać wyraziście gębę jakiś pan dobrowolnie przedstawiając się jako cham. Besztająca publicznie masochistów knajpiarzy gastronomiczna ekspertka zapowiada, że zabierze się za szycie: a tu na oceanie po katastrofie statku spotykają się uratowani - fortepian i igła.
Jak ci się igło płynie?
— pyta fortepian.
Dobrze, tylko mi trochę wody do ucha wpadło
— odpowiada igiełka.
Opowiedzieli mi we Władysławowie, że miejscowy vice burmistrz, młodzian zresztą, nie przejął się powracającymi po raz kolejny, jak spróchniały bumerang, koncepcjami zamknięcia dla żeglarzy i windsurfingowców Zatoki Puckiej:
My tu żyjemy nie z żaglówek, a z wynajmowania łóżek.
A chodzi o to, że zaktywizował się Pomorski Urząd Marszałkowski. Rozesłano wici, że nie wolno będzie po super-super rekreacyjnym akwenie pływać na elektrycznych silnikach… powyżej 5 KM!
Po pierwsze moc tychże silników elektrycznych określa się nie w KM a w kilowatach lub funtach uciągu, a po wtóre tak słabym silnikiem to można robić tylko kółeczka po plaży. Łaskawcy, projektodawcy zgadzają się na dopuszczenie na wody Zatoki Puckiej… statków badawczych. To szczyt dobroci – choć wiadomo, że owe mogą pływać nawet w ścisłych rezerwatach. Tak więc z Gdańska straszą a w Gdyni, gdzie jest odpowiedzialny za wodę GUM – milczą.
Zmieniają się tam ostatnio jak rękawiczki dyrektorzy, ale nie zwalnia to morskiego decydenta od walnięcia pięścią w stół, by nie zaogniać złości rybaków i wszelkich miłośników wody. Kilka lat temu już były „zielone” zakusy na nie wiadomo jaką i po co rewolucję. Setki ludzi zbierało się, protestowało. Sprawa ucichła. Teraz niespodziewanie odżywa. To pewnikiem nieporadne podlizywanie się do UE, gdzie chcieli by z Polski zrobić „zieloną wyspę” - taki wyraj dla ludzi zachodnich, sfrustrowanych, ponieważ sami zapędzili się w kozi róg.
Na Pomorzu władze lądowe i morskie nie potrafią się dogadać. Za swoim niedawnym jeszcze „duce” zerkają na brukselskie posady. Dorsze zdekatyzowane, flądry zadeptane. To teraz kreśli się mrzonkowe wizje. Np. wobec Jastarni, żeby zrobić tu miast powszechnie dostępnego portu wyraj tylko dla bogaczy.
Za morzem, na północ, strzeże się jak oka w głowie regionalnej, tradycyjnej zabudowy. Żaden Szwed, Norweg nie chce Dubaju na swoim brzegu.
U nas obywatel Niemczycki atakuje burmistrza Tyberiusza z Jastarni: zbudujmy na lewej flance basenu jachtowo-rybackiego eldorado hotelowo-jachtowe. Owszem, to może okazać się niezłym pomysłem ale dla inwestora. Biedaki żeglarze będą musieli usypać sobie sztuczną wyspę. Nawet jest taka mielizna kilkukilometrowa między Rewą a Kuźnicą. Kiedyś była to strzelnica dla wojsk lotniczych, ponieważ przy wyspie osadzono kilkadziesiąt wraków. Zimą dryfujące lody to wszystko zmiażdżyły. Teraz na długiej piaszczystej łasze nocują tysiące kormoranów. To zresztą główni wyżeracze ryb na Zatoce.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/305333-fortepian-i-igla?strona=1