Degrengolada miasta Krakowa postępuje. Postanowiono wesprzeć – dla celów wizerunkowych – 76 księgarń, których… nie ma.
Kraków. Miasto ogłoszone w roku 2000 stolicą kulturalną Europy, co wówczas znaczyło dużo więcej niż teraz (był to początek akcji obliczonej na więcej lat), przeszło w ciągu ostatnich lat koszmarną metamorfozę. Pojęcie kultury zeszło tu tak bardzo na psy (przepraszam wszystkie psy!), że można już mówić tylko o kulturze fizycznej i to najczęściej ćwiczonej w domach publicznych. To nie żart, ani złośliwość, to są fakty; w dzień, czy w nocy trudno doprawdy przejść spokojnie Traktem Królewskim z Wawelu do Bramy Floriańskiej i nie być kilkakrotnie zaczepionym przez naganiaczy lub naganiaczki do burdelu. Nie goni ich ani policja, ani straż miejska, tak dzielnie interweniująca w przypadku pomyłkowo zaparkowanego auta lub spóźnionej przejściem na czerwonym świetle jakiejś staruszki. Domy publiczne wabią w pobliżu najpiękniejszych, pradawnych zabytków.
Problem narastał latami, lecz nie opisywały go media, które zachwycały się reżyserem Klatą i jego antynarodowymi, antyreligijnymi i zboczonym seksualnie przedstawieniami – to im starczało za całą kulturę. Dodajmy do tego obrazu jeszcze 2.500 – słownie: dwa tysiące pięćset! – sklepów z wódką czynnych przeważnie całą dobę, a wizerunek podwawelskiego grodu stanie się pełniejszy. Lewacko-platformiany od lat zarząd miasta Krakowa walczy o turystów, owszem, ale nie tak jak dawniej prezentując się jako stolica kultury, bynajmniej – jako stolica burdeli. Kto ma wątpliwości, jak nasz prastary gród jest promowany, niech wyskoczy np. do Londynu i obejrzy tam bilbordy, namawiające do odwiedzenia Krakowa. Zachęcają one bez ogródek, że można się tam tanio zabawić, tanio napić (czytaj: pochlać) piwa i wódki. Co z muzeami, wielowiekowymi kościołami, prastarymi murami? A kogo to obchodzi, kogo to przyciągnie? – oto rozumowanie krakowskich rajców. Faktem natomiast jest, że w ślad za taką „nowoczesną” reklamą z roku na rok przybywa do miasta coraz mniej turystów, co oznacza coraz mniej wpływów finansowych. Tanio napić się piwa i „zabawić się” można bowiem nie tylko w Krakowie. Natomiast to, co można zobaczyć tylko tutaj, co jest w tym mieście najcenniejsze, konsekwentnie skrywane jest przed światem. I nic w tym dziwnego, bowiem krakowska historia ściśle związana jest ze światem chrześcijańskim – a ten, wiadomo, ma zginąć.
cd na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Degrengolada miasta Krakowa postępuje. Postanowiono wesprzeć – dla celów wizerunkowych – 76 księgarń, których… nie ma.
Kraków. Miasto ogłoszone w roku 2000 stolicą kulturalną Europy, co wówczas znaczyło dużo więcej niż teraz (był to początek akcji obliczonej na więcej lat), przeszło w ciągu ostatnich lat koszmarną metamorfozę. Pojęcie kultury zeszło tu tak bardzo na psy (przepraszam wszystkie psy!), że można już mówić tylko o kulturze fizycznej i to najczęściej ćwiczonej w domach publicznych. To nie żart, ani złośliwość, to są fakty; w dzień, czy w nocy trudno doprawdy przejść spokojnie Traktem Królewskim z Wawelu do Bramy Floriańskiej i nie być kilkakrotnie zaczepionym przez naganiaczy lub naganiaczki do burdelu. Nie goni ich ani policja, ani straż miejska, tak dzielnie interweniująca w przypadku pomyłkowo zaparkowanego auta lub spóźnionej przejściem na czerwonym świetle jakiejś staruszki. Domy publiczne wabią w pobliżu najpiękniejszych, pradawnych zabytków.
Problem narastał latami, lecz nie opisywały go media, które zachwycały się reżyserem Klatą i jego antynarodowymi, antyreligijnymi i zboczonym seksualnie przedstawieniami – to im starczało za całą kulturę. Dodajmy do tego obrazu jeszcze 2.500 – słownie: dwa tysiące pięćset! – sklepów z wódką czynnych przeważnie całą dobę, a wizerunek podwawelskiego grodu stanie się pełniejszy. Lewacko-platformiany od lat zarząd miasta Krakowa walczy o turystów, owszem, ale nie tak jak dawniej prezentując się jako stolica kultury, bynajmniej – jako stolica burdeli. Kto ma wątpliwości, jak nasz prastary gród jest promowany, niech wyskoczy np. do Londynu i obejrzy tam bilbordy, namawiające do odwiedzenia Krakowa. Zachęcają one bez ogródek, że można się tam tanio zabawić, tanio napić (czytaj: pochlać) piwa i wódki. Co z muzeami, wielowiekowymi kościołami, prastarymi murami? A kogo to obchodzi, kogo to przyciągnie? – oto rozumowanie krakowskich rajców. Faktem natomiast jest, że w ślad za taką „nowoczesną” reklamą z roku na rok przybywa do miasta coraz mniej turystów, co oznacza coraz mniej wpływów finansowych. Tanio napić się piwa i „zabawić się” można bowiem nie tylko w Krakowie. Natomiast to, co można zobaczyć tylko tutaj, co jest w tym mieście najcenniejsze, konsekwentnie skrywane jest przed światem. I nic w tym dziwnego, bowiem krakowska historia ściśle związana jest ze światem chrześcijańskim – a ten, wiadomo, ma zginąć.
cd na następnej stronie
Strona 1 z 3
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/279424-coz-dzisiaj-turysta-wywozi-z-krakowa-przede-wszystkim-kaca-i-chorobe-weneryczna