To miała być wielka szkolna rewolucja żywieniowa. Rewolucja została na papierze, bo choć słodycze i niezdrowa żywność zniknęły ze sklepików, a ze stołówek zniknęły sól i cukier, to uczniowie radzą sobie jak mogą… Można na przykład zostać szkolnym dilerem coli i czipsów, a towar sprzedawać z plecaka na dużej przerwie.
Nowe przepisy żywieniowe obowiązują od początku września, ale to nie znaczy, że słodycze zniknęły ze szkolnych korytarzy. 10 latek z jednej z bydgoskich szkół codziennie przynosi do szkoły towar.
Kilkanaście dni temu został dilerem… czipsów, coli i batonów. Chłopiec rano robi zakupy w markecie niedaleko swojej szkoły. Potem rozprowadza artykuły pomiędzy rówieśników
—opisuje portal pomorska.pl.
Chłopiec na każdym sprzedanym produkcie zarabia przynajmniej złotówkę. Jemu i innym równie przedsiębiorczym nastolatkom i dzieciom biznes kręci się naprawdę dobrze.
W jednej ze szkół na wrocławskich Krzykach, grupa uczniów gotuje na korytarzu.
Karol ode mnie z klasy przychodzi na przerwie, podpina toster i serwuje tosty. Zarabia na tym ponad 20 złotych dziennie. Nauczyciele nic z tym nie robią
—mówił w rozmowie z Radiem Wrocław jeden z uczniów.
To „zasługa” zmian, jakie dotknęły sklepiki szkolne. Ministerstwo zdrowia i edukacji chciały uczyć zdrowego odżywiania, a uczą kombinowania i obchodzenia przepisów.
Czytaj też:
ann/pomorska.pl/prw.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/spoleczenstwo/266151-to-nie-zart-szkolny-diler-coli-i-czipsow-towar-sprzedaje-z-plecaka-na-duzej-przerwie