Przekazałem rzeczy, które znaleziono w Smoleńsku. Jest to torebka, portmonetka, wizytownik, dowód osobisty, okulary, etui do okularów, medalik z Matką Boską Kozielską. Także trochę zdjęć rodzinnych, w tym jedno, które mama traktowała jak relikwię
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Janusz Walentynowicz, syn Anny Walentynowicz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej.
wPolityce.pl: Przekazał Pan dzisiaj pamiątki po mamie do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie. Nosił się Pan już wcześniej z takim zamiarem?
Janusz Walentynowicz: Zwrócił się do mnie o to dr Sławomir Cenckiewicz oraz dyrektor muzeum pan Jacek Pawłowicz. Spytali, czy jest taka możliwość. Początkowo podchodziłem do tego z dużą rezerwą, jednak przekonałem się ostatecznie, że jest to ze wszech miar potrzebne i słuszne. W związku z tym zdecydowałem się na przekazanie pewnej ilości rzeczy bardzo osobistych.
Jakie to są przedmioty?
Przekazałem rzeczy, które znaleziono w Smoleńsku. Jest to torebka, portmonetka, wizytownik, dowód osobisty, okulary, etui do okularów, medalik z Matką Boską Kozielską. Także trochę zdjęć rodzinnych, w tym jedno, które mama traktowała jak relikwię. Jest na nim na audiencji ze św. Janem Paweł II, gdzie on ją przytula do siebie. Drugie, gdy odbiera z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego Order Orła Białego. Myślę, że warto, żeby ludzie te rzeczy zobaczyli i wspomnieli mamę, bo na to zasłużyła. Pomyślałem, że jest to najwłaściwsze miejsce, tym bardziej, że w 1982 r. w więzieniu na Rakowieckiej mama siedziała. Zresztą i mnie ta wątpliwa przyjemność spotkała, bo cztery lata po niej też tu wylądowałem.
Osadzenie Pana w więzieniu związane było ze wcześniejszym zatrzymaniem mamy?
Nie. Ją zatrzymano pod stałym zarzutem działalności antysocjalistycznej, wichrzycielstwa i Bóg wie za co jeszcze. Mnie natomiast pod wydumanym zarzutem, że byłem pijany i pobiłem 12 milicjantów. W efekcie końcowym w akcie oskarżenia znalazła się wzmianka, że pobiłem 4 milicjantów, w tym jednego ciężko, bo wylądował w szpitalu. Faktycznie wylądował w szpitalu, ale to był czysty przypadek i konsekwencja ich działań. Ja się po prostu zacząłem bronić przed tym, co oni ze mną robili. Na Rakowieckiej byłem trzy miesiące. Miesiąc na psychiatrycznym, gdzie była mama, a później trafiłem do X pawilonu. W połowie grudnia 1986 r. przetransportowano mnie z powrotem do Gdańska na Kurkową.
Bolesne wspomnienia wróciły dzisiaj?
Tak. Kosztowało mnie to sporo emocji, bo znalazłem swoją celą w szpitalu psychiatrycznym i tę, gdzie mnie później przeniesiono po wypisaniu z odziały. To wszystko nałożyło się na przekazanie tych pamiątek.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Przekazałem rzeczy, które znaleziono w Smoleńsku. Jest to torebka, portmonetka, wizytownik, dowód osobisty, okulary, etui do okularów, medalik z Matką Boską Kozielską. Także trochę zdjęć rodzinnych, w tym jedno, które mama traktowała jak relikwię
—mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl Janusz Walentynowicz, syn Anny Walentynowicz, która zginęła w katastrofie smoleńskiej.
wPolityce.pl: Przekazał Pan dzisiaj pamiątki po mamie do Muzeum Żołnierzy Wyklętych i Więźniów Politycznych PRL w Warszawie. Nosił się Pan już wcześniej z takim zamiarem?
Janusz Walentynowicz: Zwrócił się do mnie o to dr Sławomir Cenckiewicz oraz dyrektor muzeum pan Jacek Pawłowicz. Spytali, czy jest taka możliwość. Początkowo podchodziłem do tego z dużą rezerwą, jednak przekonałem się ostatecznie, że jest to ze wszech miar potrzebne i słuszne. W związku z tym zdecydowałem się na przekazanie pewnej ilości rzeczy bardzo osobistych.
Jakie to są przedmioty?
Przekazałem rzeczy, które znaleziono w Smoleńsku. Jest to torebka, portmonetka, wizytownik, dowód osobisty, okulary, etui do okularów, medalik z Matką Boską Kozielską. Także trochę zdjęć rodzinnych, w tym jedno, które mama traktowała jak relikwię. Jest na nim na audiencji ze św. Janem Paweł II, gdzie on ją przytula do siebie. Drugie, gdy odbiera z rąk prezydenta Lecha Kaczyńskiego Order Orła Białego. Myślę, że warto, żeby ludzie te rzeczy zobaczyli i wspomnieli mamę, bo na to zasłużyła. Pomyślałem, że jest to najwłaściwsze miejsce, tym bardziej, że w 1982 r. w więzieniu na Rakowieckiej mama siedziała. Zresztą i mnie ta wątpliwa przyjemność spotkała, bo cztery lata po niej też tu wylądowałem.
Osadzenie Pana w więzieniu związane było ze wcześniejszym zatrzymaniem mamy?
Nie. Ją zatrzymano pod stałym zarzutem działalności antysocjalistycznej, wichrzycielstwa i Bóg wie za co jeszcze. Mnie natomiast pod wydumanym zarzutem, że byłem pijany i pobiłem 12 milicjantów. W efekcie końcowym w akcie oskarżenia znalazła się wzmianka, że pobiłem 4 milicjantów, w tym jednego ciężko, bo wylądował w szpitalu. Faktycznie wylądował w szpitalu, ale to był czysty przypadek i konsekwencja ich działań. Ja się po prostu zacząłem bronić przed tym, co oni ze mną robili. Na Rakowieckiej byłem trzy miesiące. Miesiąc na psychiatrycznym, gdzie była mama, a później trafiłem do X pawilonu. W połowie grudnia 1986 r. przetransportowano mnie z powrotem do Gdańska na Kurkową.
Bolesne wspomnienia wróciły dzisiaj?
Tak. Kosztowało mnie to sporo emocji, bo znalazłem swoją celą w szpitalu psychiatrycznym i tę, gdzie mnie później przeniesiono po wypisaniu z odziały. To wszystko nałożyło się na przekazanie tych pamiątek.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/359565-nasz-wywiad-walentynowicz-o-przekazanych-pamiatkach-po-annie-solidarnosc-warto-zeby-ludzie-wspomnieli-mame-bo-na-to-zasluzyla