W ostatnią sobotę w programie „Południk Wildsteina” Paweł Wroński wcielił się w rolę rozemocjonowanego adwokata Anne Applebaum. Broniąc kłamliwego tekstu publicystki „Washington Post” (przedrukowanego, w wersji nieco ocenzurowanej przez „Gazetę Wyborczą”), wymachiwał m.in. stenogramem z rzekomym zapisem nagrania z kabiny TU-154M. Stenogramem wartym mniej więcej tyle, ile warta jest „smoleńska” publicystyka żony Radosława Sikorskiego.
CZYTAJ WIĘCEJ: Applebaum kłamie bardziej niż Moskwa. Artykuł żony Sikorskiego zasługuje na proces
Ponieważ w drugiej części programu zabrakło czasu na szczegółowe odniesienie się do manipulacji Wrońskiego, uczynię to tutaj. Rzecz wymaga przypomnienia kilku znaczących faktów odnośnie opinii „ekspertów” sprzed roku sporządzonej na zlecenie prokuratury wojskowej, bowiem cytaty w niej zawarte wciąż służą za oręż w kolportowaniu kłamstw o okolicznościach katastrofy smoleńskiej nie tylko w Polsce, ale i za granicą.
Przypomnijmy – w kwietniu 2015 r. RMF podało informacje o nowym odczycie nagrania z tupolewa dokonanym przez powołanych w śledztwie biegłych. Dwa dni później te doniesienia potwierdzili prokuratorzy. Temat zdominował dyskusję wokół 5. rocznicy tragedii, bo opinia publiczna nakarmiona została kilkoma sensacyjnymi ustaleniami.
W kokpicie miał panować totalny chaos, załoga miała aż siedmiokrotnie uciszać nieproszonych gości, ktoś miał komuś proponować „piwko”, a gen. Błasik miał naciskać na pilotów, by lądowali „do skutku” i nakazywać: „Zmieścisz się, śmiało”.
To ostatnie zdanie stało się koronnym argumentem w nowej odsłonie kampanii oczerniania śp. Dowódcy Sił Powietrznych. Jest nim do dziś. Na te słowa powoływał się w sobotę Wroński, nieustannie przypomina je na Twitterze Radosław Sikorski, broniąc swej żony, która kreatywnie przełożyła je na angielski w „Washington Post”: „Be bold, you’ll make it” (dosłownie: „Bądź odważny, zrobisz to”).
Czy takie słowa padły w kabinie pilotów? Według moich rozmówców z komisji Berczyńskiego – nie. Jak pisaliśmy z Marcinem Wikłą przed kilkoma tygodniami we „wSieci”, komisja rozpoczęła oczyszczanie i odsłuchiwanie kopii nagrań od fragmentów, w których pewne frazy przypisywano gen. Błasikowi. Efekt? Nigdzie nie natrafiono na głos generała.
Wroński nawoływał w programie Bronisława Wildsteina, by TVP „puściła te taśmy”. Trudno zrozumieć, o jakie taśmy mu chodzi, bo zdaje się, że sam ich nigdy nie słyszał ani nie widział na oczy. Natomiast stenogramy, które – jak sugerował – telewizja publiczna ukrywa, na stronach TVP z łatwością można znaleźć. Bardziej wymagającym, w tym redaktorowi Wrońskiemu – pomogę: są tutaj, nikt ich nie usuwał.
Tyle, że ich wartość dowodowa jest nikła. Aby dotrzeć do praprzyczyny całego zamieszania, trzeba cofnąć się do czerwca 2013 r. Wtedy to prof. Paweł Artymowicz, astrofizyk z Kanady, podzielił się z prokuratorami jedną z analiz dotyczących katastrofy. Przygotował ją wspólnie z bratem Andrzejem. Śledczy byli do tego stopnia zachwyceni, że powołali Andrzeja w skład grupy biegłych.
Dwa słowa o obu panach. Paweł znany był w internecie jako bloger You Know Who aktywny w serwisie Salon24, podważający wszelkie hipotezy stawiane przez niezależnych naukowców skupionych wokół Konferencji Smoleńskiej i zespół parlamentarny. Czasem pojawiał się w telewizjach. Nie wszyscy wiedzą jednak, że to on – na internetowych forach – miał zacząć kolportaż wyssanej z palca informacji, jakoby piloci tupolewa stwierdzili, że teraz wszyscy zobaczą „jak lądują debeściaki”. Wczoraj powrócił w roli eksperta w TVN24 i zarzucał załodze tupolewa nieznajomość języka rosyjskiego…
Jego brat, Andrzej to producent dźwięku. Skończył Wydział Reżyserii Dźwięku warszawskiej Akademii Muzycznej. Na stronach Warszawskiej Szkoły Filmowej czytamy o nim: „Pionier komputerowego zapisu i montażu dźwięku w Polsce”. W swoim zawodowym CV ma m.in. tworzenie teledysków, reklamówek i innych produkcji audio i wideo, a także pracę przy wielu filmach fabularnych cenionych reżyserów. Blogerzy analizujący jego karierę zwracali uwagę na spektakl „Rozmowy przy wycinaniu lasu”, do którego Artymowicz został zatrudniony, by dokonać komputerowej realizacji dźwięku. Być może ta produkcja zdecydowała o powierzeniu mu ważnego zadania w śledztwie, obejmującego analizę odgłosów zderzenia samolotu z brzozą?
Zachwyceni prokuratorzy powierzyli mu odpowiedzialne zadanie. To on miał kierować zespołem dokonującym kolejnego skopiowania nagrania z rejestratora głosowego tupolewa, przy wykorzystaniu najlepszego – zdaniem Artymowicza – sprzętu i oprogramowania. Opinia publiczna dowiedziała się później, że tylko on i jego magnetofon gwarantowały właściwe skopiowanie taśmy i odczytanie 30% więcej słów z tego, co zarejestrowały mikrofony w TU-154M. A wszystko dzięki temu, że Artymowicz zgrał materiał konwertując materiał analogowy na cyfrowy z większą częstotliwością.
Czy faktycznie? Wątpliwości miał nawet prof. Peter French, prezes Międzynarodowego Stowarzyszenia Akustyki i Fonetyki Sądowej. Kilka dni po ujawnieniu stenogramów Artymowicza, wywiad z nim przeprowadziła „Gazeta Wyborcza”. Ku zaskoczeniu prowadzącego rozmowę, French stwierdził m.in.:
Użyta przy wykonywaniu pierwszej kopii jakość 16 bit/11 kHz była więc w zupełności wystarczająca dla odwzorowania pełnego zakresu rozmów z czarnej skrzynki. Zostawiała nawet pewien margines bezpieczeństwa. (…) Istotą rzeczy nie jest jednak to, co potrafi odtworzyć magnetofon, ale to, co jest zapisane na taśmie. Jeśli urządzenie rejestrujące nie mogło wychwycić dźwięków powyżej pewnej częstotliwości, to na nagraniu ich nie będzie.
Obrazowo profesor ujął to tak:
W tym wypadku, zważywszy na źródło, zakres przenoszonych częstotliwości jest jednak absurdalnie szeroki. To trochę jak przewożenie myszy w kontenerze przeznaczonym dla słonia. Kontener jest olbrzymi, ale mysz nie zrobi się od tego większa. Wokół niej pozostanie masa wolnej przestrzeni. (…) Nie nazwałbym tego błędem - dźwięk nie stanie się od tego gorszy. Natomiast twierdzenia, że dzięki temu wypowiadane słowa stały się wyraźniejsze, są moim zdaniem wyssane z palca. To przeczy podstawowym zasadom akustyki.
Komu zatem wierzyć – szefowi międzynarodowej poważnej organizacji eksperckiej mającej na koncie dekady prac przy skomplikowanych kwestiach akustycznych w trudnych śledztwach (więcej informacji o IAFPA znajdziemy tu) czy niezłemu inżynierowi dźwięku, ale w omawianych sprawach jednak domorosłemu specjaliście? Jeśli komuś to pytanie nie wydaje się retoryczne, musi zakwestionować dorobek IAFTA i metodologię wykorzystywaną na świecie w podobnych przypadkach. Analogicznie – musi też położyć krzyżyk na krakowskim Instytucie Ekspertyz Sądowych, Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, Centralnym Laboratorium Kryminalistycznym Policji. Wszystkie te instytucje zajmowały się wcześniej odczytem głosowego rejestratora. Wszystkie je skompromitował Andrzej Artymowicz i jego magnetofon?
A to przecież nie koniec znaków zapytania, jakie należy postawić przy opinii Artymowicza sporządzonej dla prokuratury za niezłe pieniądze. Jak pisałem przed półtora rokiem we „wSieci”:
Artymowicz na swojej pracy biegłego nieźle zarobił. Za sam maj prokuratura przelała na jego konto 13 052,10 zł (15 248,10 zł brutto). To wynagrodzenie za 26 godzin analizowania akt, 52 godziny komputerowej analizy zapisów dźwiękowych, 33 tworzenia dokumentacji i opinii oraz 207 godzin badań odsłuchowych. Jeżeli pracował tylko w dni powszednie, dziennie musiał poświęcać ekspertyzie średnio 15 godzin i 7 minut. Jeżeli codziennie ślęczał nad odnalezieniem w kokpicie gen. Błasika, robił to średnio po 10 godzin i 15 minut każdego pięknego majowego dnia. Jak widać, poświęcił się tej pracy bez reszty. Nie inaczej było w czerwcu. Zarobił 12 929,25 zł (15 104,25 zł brutto) za w sumie 315 godzin pracy. Podobnie w lipcu. Za 311 godzin pracy przelano na jego konto 12 765,45 zł (14 912,45 zł brutto).
Jakkolwiek by patrzeć, trzy miesiące Artymowicz miał wyjęte z życiorysu. Ale opłacało się. I nie tylko ze względu na godziwe wynagrodzenie (a nie liczymy przecież tego wszystkiego, co zarobił za wcześniejsze analizy dla prokuratury — jeszcze w 2013 r., za operację wyjazdu do Moskwy i inne podróże, udostępnienie sprzętu itd.). Przede wszystkim został osiągnięty efekt propagandowy. Trzy dni przed piątą rocznicą katastrofy opinię publiczną zalały sensacyjne informacje o skandalicznych wydarzeniach w kokpicie rządowego Tu-154M w kluczowych momentach przed tragedią.
Nikt jakoś nie wziął sobie do serca drugiej opinii dołączonej do stenogramów pana Andrzeja, sporządzonej przez prof. Grażynę Demenko z Uniwersytetu Adama Mickiewicza. Sama prokuratura przyznawała wówczas, że „istnieje dysonans” pomiędzy tymi opiniami. Mówiąc w dużym skrócie i najdelikatniej – językoznawczyni z Poznania zakwestionowała kategoryczność odczytów wielu fraz poczynionych przez Artymowicza. Przy czym podała całą metodologię swojej analizy – w odróżnieniu od zespołu AA.
I jeszcze jeden element rzucający cień na Artymowicza. Znów odwołam się do „wSieci” z kwietnia 2015 r.:
Wiele wskazuje na to, że Artymowicz funkcjonuje w blogosferze jako Soundamator. Na blogu pod takim nickiem już ponad rok temu, zanim pan Andrzej wyruszył ze swoim sprzętem do Moskwy, ukazywały się notki o wynikach komputerowych analiz nagrania z czarnej skrzynki dziwnie zbieżne z tym, co poznaliśmy przed tygodniem. W styczniu 2014 r. mogliśmy tam przeczytać, że komenda „odchodzimy” to tak naprawdę „dochodź wolniej”. Swoim licznym krytykom Soundamator lubi odpisywać — a niezwykle chętnie wdaje się w dyskusje — że nagrań trzeba… „słuchać oczami”, bo ucho bywa zawodne, a tylko odpowiednia interpretacja wykresów po nałożeniu specjalnych filtrów pozwala odnaleźć rzeczywiście zarejestrowaną treść.
Niuansów każących ostrożnie podchodzić do sensacyjnych ustaleń Andrzeja Artymowicza jest więcej. „Gazeta Wyborcza” czy kryjąca swego męża i jego polityczny interes Anne Applebaum naturalnie nie będą się nimi przejmować. Opinia publiczna nie musi tego wszystkiego wiedzieć, zagłębiać się w szczegóły i rozstrzygać, kto ma rację. Dlatego tak ważne jest, by pracująca dziś pod przewodnictwem dr. Wacława Berczyńskiego komisja jak najszybciej przedstawiła swoje ustalenia dotyczące zapisów głosowego rejestratora i – jeśli ma do tego podstawy – odmitologizowała sensacyjny stenogram służący kolportowaniu po świecie kłamstw o katastrofie.
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/310730-zmiescisz-sie-smialo-a-tak-laduja-debesciaki-dwa-klamstwa-artymowiczow-i-show-wronskiego-odczarujmy-ten-stenogram?wersja=mobilna