PÓŁ PORCJI MAZURKA: Kochani hejterzy, mam dla was fatalną wiadomość: „Smoleńsk” Antoniego Krauzego nie jest tępą agitką

Czytaj więcej Subskrybuj 50% taniej
Sprawdź
fot. materiały prasowe
fot. materiały prasowe

Nie mogę napisać normalnej recenzji, bo film nie jest jeszcze w pełni skończony: brak w nim efektów specjalnych, trzeba poprawić dźwięk, być może będą jeszcze drobne zmiany w montażu (coś może wylecieć, coś może zostać dodane), ale nie zmieni to istoty filmu.

Co o nim można powiedzieć na pewno? Zacząć trzeba od tego, że to nie jest paradokumentalna agitka w stylu Michaela Moore’a udowadniająca tezę o zamachu w Smoleńsku, tezę, w którą skądinąd sam reżyser wierzy, ale – jak mówi – nie o tym zrobił film.

I to prawda. To nie film o samej katastrofie, to rzecz o rodzącej się manipulacji i postawach ludzi wobec niej. Oto mainstremowa dziennikarka, leming po prostu (Beacie Fido niestety bardzo daleko od Jandy z „Człowieka z marmuru”), bierze temat Smoleńska od swego demonicznego szefa (bardzo dobry Redbad Klijnstra). Jej materiały zmieniają się – od bezkrytycznego powtarzania medialnych wrzutek o winie pilotów po kwestionowanie tychże wrzutek. Zmienia się świat dookoła (choćby normalna dotychczas matka – w tej roli Halina Łabonarska - ląduje pod krzyżem), zmienia się ona sama.

Z pewnością nierówne jest w tym filmie aktorstwo, żal, że tak wiele osób przestraszyło się domniemanej wymowy „Smoleńska” i Krauzemu odmówiło. Kilka ról słabszych, kilka przeciętnych, ale też kilka bardzo dobrych: prócz Klijnstry także oszczędny w gestach, tajemniczy ubek Jerzy Zelnik, naturalny, dynamiczny Marek Bukowski i absolutna perła – pojawiający się na krótko, ale dominujący na ekranie całkowicie Andrzej Mastalerz.

Dalszy ciąg na następnej stronie ===>

12
następna strona »

Zapraszamy do komentowania artykułów w mediach społecznościowych