Duże wrażenie robi tekst Marka Dąbrowskiego, opublikowany na portalu wPolityce.pl. Kolejne doniesienia dotyczące tragedii smoleńskiej skłaniają ku pytaniu: czy w tej sprawie jest w ogóle miejsce na przypadek?
Nikt zdaje się nie ma wątpliwości, że katastrofa smoleńska w swej finalnej fazie rozpoczęła się od zniszczeń w lewym skrzydle rządowego tupolewa, który leciał do Smoleńska. Dlaczego w lewym, a nie prawym?
To wydawałoby się bezsensowne pytanie okazuje się ważnym elementem smoleńskiej układanki. Z tekstu Marka Dąbrowskiego wynika jasno, że w tym akurat samolocie skrzydło lewe jest znacznie gorzej „unerwione” niż prawe. Incydenty i zdarzenia związane z lewym skrzydłem są odnotowywane przez czarne skrzynki ze znacznie mniejszą dozą szczegółowości niż te związane z prawą stroną samolotu. Czy to zatem przypadek, że kluczową sprawą dla pierwszej fazy tragedii smoleńskiej są zniszczenia lewego skrzydła?
Gdy weźmie się pod uwagę cały obraz tragedii smoleńskiej wydaje się, że o żadnych przypadkach nie ma mowy…
Ciąg zdarzeń, który należy rozważać w przypadku tragedii smoleńskiej, rozpocząć trzeba od remontu rządowego tupolewa. Przypomnijmy, że kontrahenta polskiemu rządowi wybrała strona rosyjska, wskazując innego niż dotychczas wykonawcę. Mimo tak niezwykłych okoliczności „wyboru” zakładów remontowych polskie państwo nie uznało za zasadne monitorowania prac remontowych ani zabezpieczenia ich wykonania. W czasie remontu w Samarze obecny był jeden (!) funkcjonariusz polskich służb. Samolot zaś był remontowany w dwóch miejscach jednocześnie.
Całkowite oddanie kontroli nad rządowym samolotem m.in. rosyjskim służbom spowodował, że właściwie mogli oni zrobić z tą maszyną wszystko. Od szczegółowego przebadania i „zeskanowania” konkretnego egzemplarza samolotu, którego przez najbliższe miesiące mieli używać najważniejsi ludzie w Polsce, nawet po ewentualny montaż materiałów wybuchowych w takich miejscach i taki sposób, by ich wykrycie było mało możliwe. Ta niefrasobliwość polskiej strony (tylko niefrasobliwość?) otwiera ciąg, który wygląda jak precyzyjnie tkana sieć, w którą miał wpaść Prezydent Lech Kaczyński.
Kolejną odsłonę tkania tej sieci widzieliśmy we wrześniu 2009 roku, gdy Władimir Putin wykorzystał atmosferę, jaką polski rząd tworzył wokół prezydenta. Putin zastawił kolejną pułapkę, w którą rząd z własnej woli wpadł, zgadzając się, a potem prowadząc aktywnie w Polsce, grę przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. Ruch władz Rosji był zapewne przygotowany od dawna. Putin zachowywał się, jakby dokładnie przejrzał motywacje i mechanizmy, jakimi posługiwał się rząd Donalda Tuska. Zapewne wiedział, że uda mu się pozyskać rząd do prowokacji wymierzonej w Lecha Kaczyńskiego.
Ta prowokacja była prowadzona konsekwentnie do 10 kwietnia 2010 roku. Marginalizacja wizyty Prezydenta Polski w Katyniu, rozdzielenie wizyt, osłabianie poziomu bezpieczeństwa, fatalny stan lotniska w Smoleńsku, a zapewne i podejście rosyjskich kontrolerów — to wszystko było pochodną decyzji polskiego rządu, ekipy Donalda Tuska, by wejść w porozumienie z Władimirem Putinem przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu.
Dalszy ciąg smoleńskiej sieci wygląda na równie dobrze zaplanowany. Doprowadzenie przez rosyjską obsługę do niebezpiecznej sytuacji (przez brak decyzji o zamknięciu lotniska), a potem sama katastrofa… Uszkodzenie skrzydła już nad Smoleńskiem, które — jak wynika z opracowania Marka Dąbrowskiego — miało prawo nie odnotować się na czarnej skrzynce, ogromne zniszczenia rządowego tupolewa i śmierć całej polskiej elity.
A wraz z tym wydarzeniem kolejny cios w osłupiały i zdezorientowany kraj… smoleńska propaganda i dezinformacja ruszyła pełną parą. Fałszywe doniesienia o czterech podejściach, sprzeczne komunikaty, fałszywe tropy podsyłane przez funkcjonariuszy rosyjskiego państwa. I rozgrywanie Polski od początku.
Bezradność polskiej elity rządzącej zderzyła się z konsekwentnymi działaniami Rosji. To Rosja wybrała ludzi zajmujących się z polskiej strony tragedią, to Rosja zdecydowała o rozwiązaniach prawnych, stosowanych przy badaniu tragedii smoleńskiej. To Rosja de facto odrzuciła na spotkaniu 13 kwietnia 2010 roku w Moskwie pomoc krajów członkowskich UE i Komisji Europejskiej w badaniu tragedii smoleńskiej. I to Kreml, korzystając z bezwładu polskich władz, zastawił pułapkę na polskich śledczych. W pierwszych godzinach po Smoleńsku dochodzi do sytuacji, która kładzie się cieniem na polskim śledztwie. Polscy prokuratorzy przyjeżdżają na miejsce tragedii zbyt późno, bez stosownych uprawień i możliwości. I wtedy popełniają błędy, które muszą tuszować do dziś. To jeszcze w kwietniu 2010 roku dochodzi do sytuacji, które do dziś kładą się cieniem na polskim dochodzeniu, właściwie przekreślając jego wiarygodność.
Skutki tych działań widać również w materiałach ujawnionych niedawno przez tygodnik „wSieci”, który opisał zamówioną przez część rodzin ofiar tragedii opinię dotyczącą opinii CLKP ws. obecności materiałów wybuchowych w Smoleńsku. Wynika z niej jasno, że biegli prokuratury prowadzili badania tak, by niczego nie wyjaśnić i niczego rzetelnie nie zbadać, by uznać a priori, że sprawa materiałów wybuchowych jest rozstrzygnięta. To również pokłosie wielu błędów i zaniechań śledztwa, które trzeba tuszować za wszelką cenę. Nawet jeśli tą ceną są kolejne skandale, a być może i przestępstwa.
Dla smoleńskiej operacji bardzo ważna była również propaganda rosyjska, która wykorzystywała te same mechanizmy, po które Putin sięgnął we wrześniu 2009 roku. Tusk uznał, że polityką współczucia Kremla można nakarmić polskie społeczeństwo, można zorganizować kolejną kampanię promocji swojej ekipy i rządu. W ramach tej działalności rząd zbudował w Polsce na długie miesiące parasol ochronny dla zaniedbań i błędów, czy raczej celowego matactwa, jakie mają na sumieniu Rosjanie.
Gdy rząd Tuska przekonywał o ciepłych odczuciach, jakimi Putin i Miedwiediew ponoć darzyli Polaków, w Rosji dokonywano niszczenia kolejnych dowodów i podejmowania kolejnych decyzji fatalnych dla Polski. To w takich warunkach doszło do haniebnego ataku na gen. pilota Andrzeja Błasika, którego bezpodstawnie obarczono odpowiedzialność za tragedię, to wtedy doszło do podjęcia decyzji o pozostawieniu na potrzeby Rosji najważniejszych dowodów w sprawie. To wtedy doszło do zawierzenia przez polskie państwo i polskich śledczych, że możemy i powinniśmy czekać, aż strona rosyjska przyśle nam swoje dokumenty m.in. dotyczące sekcji zwłok.
Dziś wiadomo, że to wszystko należy rozważać w kategorii zdrady stanu, jednak przez szerzoną wówczas propagandę rządową i prorządową, działania rosyjskie zyskiwały poklask w Polsce. A oprócz poklasku Rosja zyskiwała możliwość stawiania Polski przed faktami dokonanymi.
Rosyjskie manipulacje i gra wymierzona w Polskę trwa do dziś. I sprawia wrażenie bardzo dobrze zaplanowanej operacji prowadzonej przeciwko Polakom i naszej ojczyźnie. Jest wielce niepokojące, iż na niemal każdym etapie tej operacji, stronę rosyjską aktywnie wspiera rząd Donalda Tuska. Do dziś nie jest jasne, czy robi to z głupoty i naiwności, czy mamy do czynienia z celowym współdziałaniem w zbrodniczym planie…
To pytanie pozostanie zapewne otwartym do czasu rzetelnego zbadania tragedii smoleńskiej. Jednak każda ewentualność w prawdziwie demokratycznym kraju oznaczałaby koniec politycznych karier wszystkich członków rządu Donalda Tuska. Stan polskiej demokracji jest jednak podobny do stanu śledztwa smoleńskiego…
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/smolensk/203024-aptekarska-robota-czy-w-sprawie-tragedii-smolenskiej-jest-miejsce-na-jakikolwiek-przypadek
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.