„Do losotwórczych dla Polski wyborów 2023 r. PiS postanowił ruszyć niczym piechota kmieca pod Grunwaldem: „równo, ławą, na Niemca, na psubraty!”(…) I połączyć to z populistyczno-rewindykacyjnym pokrzykiwaniem w stronę Republiki Federalnej: dawać, należy się! Co, nie najechał Niemiec, nie okupował? Krwi polskiej nie wytoczył? To niech teraz słono płaci!” - drwi na łamach „Gazety Wyborczej” Jarosław Bratkiewicz, politolog, dyplomata, były ambasador RP na Łotwie i absolwent Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych (MGIMO), który ukończyła m.in. jedna z najobrzydliwszych postaci reżimu Putina, „szef dyplomacji” Rosji Siergiej Ławrow.
„Pijackie łzy pisowców”
Jeśli dziś widzimy i słyszymy, co wygadują tacy funkcjonariusze reżimu Putina, jak np. Siergiej Ławrow, (podobno szef dyplomacji, ale jego „dyplomacja” przypomina raczej tę z piosenki Stanisława Staszewskiego, ojca „Kazika”, „Dyplomata”), nasuwa się być może pytanie, gdzie uczyli się stosunków międzynarodowych. Otóż Ławrow kształcił się na Moskiewskim Państwowym Instytucie Stosunków Międzynarodowych (MGIMO).
Piszemy o tym nieprzypadkowo, bo tę samą uczelnię ukończył w 1980 r. Jarosław Bratkiewicz - polski dyplomata, politolog, były ambasador RP na Łotwie, a dziś - autor niezwykle jadowitego tekstu uderzającego w Polaków i insynuującego, że nasz kraj, gdy we wrześniu 1939 r. bestialsko napadły na niego hitlerowskie Niemcy, nie był bez winy. Wszystko to w pogardliwym, kpiąco-drwiącym tonie, jakiego zapewne nie powstydziłyby się takie postacie, jak przywołany wcześniej Ławrow czy inny gorliwy putinowski propagandysta - Dmitrij Miedwiediew, dawny pionek w grze rosyjskiego satrapy, ustawiony przezeń tymczasowo na pozycji prezydenta Federacji Rosyjskiej, dziś autor zajadłych, wściekłych, agresywnych tyrad w mediach społecznościowych pod adresem Ukrainy, Zachodu, w tym również często Polski.
Do losotwórczych dla Polski wyborów 2023 r. PiS postanowił ruszyć niczym piechota kmieca pod Grunwaldem: „równo, ławą, na Niemca, na psubraty!” (wedle „Krzyżaków” Sienkiewicza). I połączyć to z populistyczno-rewindykacyjnym pokrzykiwaniem w stronę Republiki Federalnej: dawać, należy się! Co, nie najechał Niemiec, nie okupował? Krwi polskiej nie wytoczył? To niech teraz słono płaci!
— pisze więc w „GW” Jarosław Bratkiewicz.
Urodzonym grubo po 1945 r. pisowcom przez pijackie łzy zwidują się „czerwone maki, serce, ojczyzna -/ trzaska koszula, tam szwabska kula; tu, popatrz, blizna” (jak śpiewał Wiesław Gołas w kabarecie Dudek)
— wyzłośliwia się dalej absolwent MGIMO.
Następnie odnosi się do noty dyplomatycznej, w której Polska domaga się od Niemiec zadośćuczynienia za II wojnę światową.
Ogrom tej sumy może wynikać również z faktu, że inicjatorzy roszczenia uwzględnili galopującą dziś, za rządów PiS-u, deprecjację złotówki
— pisze. Cóż, tak światły i doskonale wykształcony dyplomata powinien wiedzieć, że złotówka to moneta o nominale 1 zł, a polska waluta narodowa nazywa się „złoty”. Nie zabrakło również powiązania PiS z antysemitami.
Myślę, że potomkowie niewielkiego odsetka polskich Żydów, którym udało się przeżyć Zagładę (a większość z nich mieszka w Izraelu), dystansują się od pisowskiej rewindykacji wobec Niemiec, pamiętając, że to do PiS-u najchętniej garną się polscy żydożercy
— insynuuje Bratkiewicz, zapominając, że dla „żydożerców”, którzy zresztą za czasów PiS są karani za antysemickie działania, prezes PiS Jarosław Kaczyński rzekomo ma na nazwisko Kalkstein i że ci „żydożercy” z lubością rozsyłają po mediach społecznościowych zdjęcia śp. prezydenta Lecha Kaczyńskiego czy obecnego prezydenta Andrzeja Dudy, zapalających świece chanukowe. I rozsyłają te zdjęcia z wiadomą intencją…
„To Rzesza Niemiecka napadła na Polskę(…) Ale…”
Dalej jest tylko jeszcze ciekawiej.
Bezspornie, to Rzesza Niemiecka napadła na Polskę, okupowała ją i dopuszczała się na jej terytorium licznych zbrodni. Ale agresja niemiecka nie spadła niczym niezawiniony dopust i plagi na kraj i naród, który bogobojnie siał zboże, kultywował niewinność, a ucieszenia szukał w modlitwie.
Dalej mamy wywód na temat II RP, która w latach 30. „wytężała (…) swoją posturę mocarstwową”, ale jedynie „w formule rytualno-biesiadnej”, m.in. poprzez huczne defilady. Bratkiewicz przekonuje, że Hitler postrzegał Polskę „jako atrakcyjnego sojusznika w realizacji dziejowej misji- zniszczenia imperium sowieckiego”.
Warszawa odwzajemniała awanse Berlina, mizdrzyła się do nazistowskich notabli, którzy chętnie odwiedzali Polskę i komplementowali ją; z cichego przyzwolenia Niemiec Polska poszakaliła przy ciele rozczłonkowanej w 1938 r. Czechosłowacji
– i tutaj dyplomata już wprost powiela rosyjską narrację, ponieważ o uczestnictwie Polski w rozbiorze Czechosłowacji co najmniej kilkakrotnie ochoczo pokrzykiwał sam Władimir Władimirowicz Putin.
Wdała się w intrygę miłosną z III Rzeszą, ale gorliwie dbała o cnotę suwerenności „mocarstwowej”, licząc, że Niemcy nadal będą adorowali Polskę i niczego nie wymagali. Czując, że to się nie udaje i Berlin wzmaga naciski, w 1939 r. dygnitarze RP poczęli gorączkowo pielgrzymować do Londynu i Paryża
– przekonuje Bratkiewicz, słusznie zauważając, że ani Francja, ani Wielka Brytania, nie kwapiły się zbytnio do pomocy.
Polskę wsparły obietnicami i gwarancjami. Hitler zaś uznał to, w przypływie furii, za nikczemną zdradę Polski i poprzysiągł zemstę
– podkreślił. Aha, czyli po prostu nie trzeba było „drażnić” Hitlera (kolejna analogia z Putinem i Rosją, bo w ostatnich latach Polskę i PiS wielokrotnie atakowano także w kręgach „Gazety Wyborczej” m.in. za „drażnienie” rosyjskiego satrapy).
Absolwent rosyjskiego MGIMO pisze dalej o napadzie Hitlera na Polskę jako o… „odwecie”.
Odwet hitlerowski rzeczywiście przybrał kształt apokaliptyczny: miażdżącej przegranej i okrutnej okupacji. Kazimierz Wyka we wspomnieniach pokusił się o wskazanie innej przyczyny niemieckiej pogardy i agresji niż tylko indoktrynacja nazistowska. Było nią zaskakujące dla Niemców - narodu zachodnioeuropejskiego - zderzenie w 1939 r. z piszczącą biedą, zgrzybiałością i obskurantyzmem polskiego interioru
– czytamy w dalszej części tekstu.
Bo ludów anachronicznych i zgnuśniałych kraje Zachodu - na mocy „twardego realizmu”, który zresztą obtańcowują nasi pisowcy, uważając się za wcielonych twardzieli w polityce - nie poważają. A szczególnie wzgardzą tymi, którzy swe wstecznictwo i siermiężność oblekają w tromtadrację mocarstwową, hucznie ślubują, jak w II RP, że nie oddadzą nawet guzika. Lecz w 1939 r. oddali i guziki, i kalesony, i nade wszystko – Polskę
– atakuje dyplomata.
Czy Niemcy i Rosja nie rozebrały Polski terytorialnie?
Dalej Bratkiewicz wskazuje, że II wojna światowa powinna zainspirować polskie elity do refleksji nad przyczynami tej i poprzednich klęsk, jednak te do dziś takiej refleksji nie poczyniły, mało tego, aż do dziś jako przyczyny niepowodzeń wskazując „czynniki doraźne, knowania zewnętrzne i złą wolę części elit w kraju, ślepy traf albo zgoła fatum”.
Polska tedy, jako kraj europejski, winna skoncentrować się na doganianiu pracą i pomyślunkiem innowacyjnym państw zachodnich. I tak robiła w ćwierćwieczu przed 2015 r. Atoli po tym roku rząd pisowski bez reszty się oddał obwinianiu czynników zewnętrznych, zwłaszcza Niemiec i Rosji, za dziejowe porażki Polski. Pomstował, że to one ją rozebrały terytorialnie, a potem dokonały szeregu innych brutalnych aktów na lilijnej bezgrzeszności Polski. Stąd w niej niedobór, inflacja i dziurawe kieszenie
– przekonuje dalej. Pytanie, czy tak właśnie nie było – czy Niemcy i ZSRR nie rozebrały nas terytorialnie, nie zniewoliły na lata, czy komunistyczna okupacja nie zahamowała naszego normalnego rozwoju, a niemiecka i sowiecka agresja nie wyniszczyły naszych miast, domów, dóbr kultury, a nade wszystko – ludzi, elit narodowych? Czy naprawdę trudno pojąć, że miało to wpływ na naszą kondycję? Czy pan Bratkowski nie dostrzega, że zapóźnienie względem takich krajów jak Niemcy czy Francja nie jest problemem tylko Polski, ale większości państw Europy Środkowo-Wschodniej, zwłaszcza tych zmiażdżonych najpierw niemieckim, później ruskim butem?
Sparaliżowani przednowoczesnością Polacy, ignorując poważne ułomności Polski w dziejach (bo przypominanie o nich byłoby deprymującą „pedagogiką wstydu”), nie szczędzą płuc, by wywrzaskiwać żale i pretensje do zewnętrznego świata mocarzy i krzywdzicieli. Na celowniku znajdują się Rosja i Niemcy. Rosji pisowcy odgrażają się najczęściej przez dziurkę od klucza (określenie Radosława Sikorskiego), gdyż woleliby zapewne - i słusznie! - nie stanąć sam na sam z podpitym i rozjuszonym niedźwiedziem
– wskazuje Bratkiewicz. Zapewne dlatego Polska znajduje się w czołówce pomocy dla Ukrainy, dlatego to m.in. polski premier jako pierwszy zagraniczny przywódca pojechał do Kijowa i dlatego śp. prezydent Kaczyński w 2008 r. zebrał przywódców krajów naszej części Europy, aby bronić Gruzji, w której orkowie Putina szykowali się wówczas na podobne krwawe bachanalia, jakie dziś odprawiają w Ukrainie.
Uderzenie także w 500 Plus
Dalsza część tekstu to jedno wielkie idealizowanie Niemiec, „do cna demokratycznych i nastawionych pokojowo – jak nigdy od 300 lat”. Rzeczywiście, są tak „demokratyczne” i „nastawione pokojowo”, że w imię demokracji roszczą sobie prawo do decydowania w takich np. sprawach jak ta, czy Polakom wolno budować w ich własnym kraju elektrownie atomowe, a w „imię pokoju”, robią wszystko, aby zbrodniarz wojenny i dyktator, z którym przez lata robili interesy, nie został należycie powstrzymany i ukarany, zanim zechce ruszyć na kolejne kraje.
Kultura pisowska wiruje w kręgu neosarmatyzmu: wetowań, rokoszy, insurekcji utopionych we krwi, męczeństwa niepodległościowego, ażeby następnie wystawić sążniste rachunki tym, którzy przed owymi poczynaniami nie chylili skromnie czoła, ale unicestwiali je ogniem i mieczem. Stoi za tym atawizm socjoekonomiczny domagania się rekompensaty od możniejszych i silniejszych: owszem, chuliganiło się w dziejach, ale dlaczego obca przemoc wpycha nas, dumnych Sarmatów, do izby wytrzeźwień?
– wyzłośliwia się dalej dyplomata.
I tak powraca pytanie fundamentalne. Dlaczego narody zachodniej Europy, od Niemiec poczynając, są zamożniejsze i silniejsze od nas? Dlaczego nasza siła wyraża się jedynie w hulaszczości i zbrojnym figlowaniu? Spontaniczna odpowiedź brzmi: bo ludzie Zachodu nie fircykowali w dziejach, lecz pracowali przedsiębiorczo, mnożyli bogactwo i siłę (podboje kolonialne też stanowiły formę biznesowej aktywności, w kontraście do lisowczyków, którzy harcowali na wschodzie). Ale PiS plwa na to i galopuje drogą lisowczykowskich awantur
– przekonuje. Hmm, a może również dlatego, że jeden z tych narodów zachodniej Europy zbudował swój dobrobyt na nieszczęściu krajów, na które napadał, w tym m.in. Polski, i który do dziś nie oczyścił się, nie dokonał zadośćuczynienia.
Absolwent rosyjskiego MGIMO uderza również w „rozdawnictwo typu ‘500+’, trzynastki itd.”, które zdaniem dyplomaty „napędza prymitywny socjalizm pokroju sowieckiego.
Doić, kogo się da - i krajowych producentów, i historycznych krzywdzicieli z zagranicy - by z uzyskanych danin gestem patriarchy przydzielać „ludowi” kolejny gościniec
– przekonuje Jarosław Bratkowski, zapominając, że za pieniądze z „trzynastek” i „500+”, pochodzące zresztą z naszych podatków, rodziny z dziećmi czy seniorzy, dokonują m.in. zakupów, i w ten sposób mogą również zasilać polski przemysł.
Czyjekolwiek ugięcie się przed kolejnym żądaniem haraczu utrwaliłoby ten pisowski socjalizm
– podkreśla. Wyborne, że tak wybitny umysł nazywa zadośćuczynienie za wyniszczenie kraju „haraczem”.
Powoływanie się na decyzję Bieruta
Dyplomata przekonuje przy tym, że Niemcy nie mają powodu się ugiąć. I tu dowiadujemy się o kolejnych przymiotach tego jakże wspaniałego, przez lata w najlepsze handlującego z dyktatorem i zbrodniarzem wojennym narodu: otóż nasi zachodni sąsiedzi są „rozumni, przedsiębiorczy i nowatorscy”.
Dowodząc, że Polsce reparacje się nie należą, Bratkowski wskazuje, rzecz jasna, na 1953 r. i decyzję sowieckiego agenta Bieruta. Później dyplomata powiela kolejną kłamliwą tezę – że PiS rozkradłby reparację.
Gdyby żądane od Niemiec biliony i miliardy - w jakimś lunatycznym śnie - miały trafić do Polski, od razu by zasiliły partyjną kasę PiS-u i w adekwatnej mierze zostałyby rozkradzione. I tym bardziej obsunęłyby Polskę ku przepastności rentierstwa, cokolwiek przypominającego życie na zachodni kredyt w czasach Gierka. Rozleniwiłyby Polskę, oblepiły gnuśnością, dojutrkowaniem - bo przecież forsa ciurkałaby z kranu, więc po co się z pieca zwlekać
– atakuje. Innymi słowy, „głupie, gnuśne polaczki” na reparacje nie zasługują, bo jeszcze z dobrobytu poprzewracałoby im się w głowach.
Panu ambasadorowi przy okazji zapomniało się, że o reparacje rząd stara się dla Polski i że politycy PiS niejednokrotnie podkreślają, że to zadanie, które może potrwać długie lata, nie wiadomo więc, kto będzie wówczas sprawował władzę w Polsce.
Roszczenia zadośćuczynieniowe od Niemiec powinny każdego rozsądnego, po europejsku myślącego Polaka sprowokować do zadumy, jakim narodem chcemy być przez kolejne dziesięciolecia XXI w. Czy chcemy nastawić się na politykę afrykańskiego dojenia, pod bębnienie Mzimu Kaczynkumby, gotówki od gnębicieli dziejowych - czemu nie wróżę wielkiej przyszłości?
— pyta znawca stosunków międzynarodowych. Nasuwa się pytanie, czy nazywanie prezesa PiS czy w ogóle jakiegokolwiek polskiego polityka „mzimu” i przerabianie jego nazwiska na stereotypowo afrykańskie nie trąci odrobinę rasizmem i czy przystoi tak wybitnemu dyplomacie. W zasadzie jednak trudno się dziwić, mamy bowiem do czynienia z człowiekiem, który w swojej karierze dyplomatycznej doradzał w sprawie „resetu z Rosją” pewnemu znanemu politykowi PO, który swego czasu relacje Polski ze Stanami Zjednoczonymi określił jako „murzyńskość”.
Czy też własnym wysiłkiem, inteligencją, pomyślunkiem, pracą - również wykorzystując wszelkie szanse, jakie nam stwarza członkostwo w Unii - damy z siebie wszystko, żeby dorównać silnym i nowoczesnym narodom Europy, w tym Niemcom? Pamiętajmy w końcu, że cywilizacja łacińska przyszła do nas z Czech, ale przede wszystkim z Niemiec.
– kontynuuje swój hołd dla Niemiec absolwent rosyjskiego MGIMO.
Fala komentarzy
W dzisiejszej Wyborczej można przeczytać, że w zasadzie Polska zasłużyła sobie na niemiecką napaść - skoro „nie spadła niczym niezawiniony dopust”. Autor tej przełomowej tezy, absolwent rosyjskiego MGIMO, był w latach 2010-15 dyrektorem politycznym MSZ.
Ależ złoto od michnikoidów na dziś. Nie wiem kim jest ten Bratkiewicz, ale to gigant w swojej klasie
Dzisiejsza Wyborcza, fragment tekstu byłego ambasadora i byłego dyrektora politycznego MSZ Bratkiewicza.
O, ciekawe. W wersji elektronicznej ten fragment wygląda ciut inaczej.
Gwiazda resetu - główny magik po MGIMO w MSZ za Sikorskiego
Te haniebne słowa napisał Jarosław Bratkiewicz. Ten prominentny ambasador i dyplomata w III RP, najpierw ukończył studia w Moskwie i pracował w Związku Młodzieży Socjalistycznej. W 2008 roku napisał dla Tuska program prorosyjskiego 🇷🇺 zwrotu w polskiej polityce zagranicznej.
Jeśli ktoś jest ciekawy kim jest autor GW opowiadający czytelnikom GW o pokrzykujących na biednych Niemców Poljakach i przypominający im jakie to Poljaki niefajne som to jest absolwentem Moskiewskiego Państwowego Instytutu Stosunków Międzynarodowych 😊
Autor to Jarosław Bratkiewicz, postkomunistyczny dyplomata, absolwent moskiewskiego MGIMO. Dwa dni po 10.04.2010 napisał o „wyraźnie poszerzonej przestrzeni życzliwości i pojednania polsko-rosyjskiego”. Napisał też tekst „nikt nie zapraszał PLK do Smoleńska”. Wyraźna woń Kremla.
Cóż, może „Wyborcza” powinna przetłumaczyć ten znakomity tekst na język rosyjski i wysłać Miedwiediewowi albo nawet samemu Putinowi (który zresztą w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej zwracał się do Polaków na łamach tegoż dziennika). Zapewne bardzo by go docenili.
CZYTAJ TAKŻE:
JJ/Wyborcza.pl
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/642669-skandaliczny-tekst-bratkiewicza-w-wyborczej