„Jeśli więc dla przewodniczącej Komisji dokument przyjęty przez 27 szefów państw i rządów w jej obecności jest niewiążący, to co jest wiążące w Unii Europejskiej? To znaczy, że mamy prawo dżungli, nic nas nie obowiązuje - „róbta, co chceta”, jak mówi jeden z polskich celebrytów” - mówi portalowi wPolityce.pl były szef MSZ a obecnie eurodeputowany Witold Waszczykowski.
CZYTAJ RÓWNIEŻ:
wPolityce.pl: PE uznał, że „żadna deklaracja polityczna Rady Europejskiej nie może być uznana za interpretację prawa”, Komisja jest „całkowicie niezależna”, a konkluzje Rady „nie mogą być wiążące dla Komisji w stosowaniu aktów prawnych. Oznacza to, że europosłowie uznali mechanizm warunkowości taki, jaki przedstawiła prezydencja niemiecka, obowiązujący bez konkluzji. Jakby Pan to skomentował?
Witold Waszczykowski: Nie jestem zaskoczony ani zachowaniem Parlamentu, ani zachowaniem pani von der Leyen, która też przyznała, że zamierza to robić od początku roku. Chociaż powinno to nas dziwić, przynajmniej zachowanie pani von der Leyen, gdyż konkluzje były przyjmowane w jej obecności – ona uczestniczyła w Radzie jako przewodnicząca Komisji. Jeśli więc dla przewodniczącej Komisji dokument przyjęty przez 27 szefów państw i rządów w jej obecności jest niewiążący, to co jest wiążące w Unii Europejskiej? To znaczy, że mamy prawo dżungli, nic nas nie obowiązuje - „róbta, co chceta”, jak mówi jeden z polskich celebrytów.
Czy pani von der Leyen podczas posiedzenia, kiedy ten dokument był przyjmowany, wnosiła jakiekolwiek uwagi do tego dokumentu?
Tego nie wiemy, bo my takich zapisów nie otrzymujemy. Tam są tylko premierzy i prezydenci. Nigdy nie widziałem jakiegokolwiek zapisu notatki. Takie notatki są, jeśli któryś z uczestników po wyjściu podyktuje taką notatkę jakiemuś asystentowi czy komuś towarzyszącemu. Wtedy w obiegu danego państwa taka notatka funkcjonuje, natomiast takich sprawozdań publicznych z dyskusji czy debat tam się nie robi i to nie dociera.
Na ile istnieje zatem prawdopodobieństwo, że KE będzie chciała działać zgodnie z wytycznymi PE w tej sprawie?
To jest pytanie, na które nie ma dzisiaj odpowiedzi, dlatego że formalnie procedura praworządności powinna dotyczyć przyszłego budżetu. Wydawanie pieniędzy z przyszłego budżetu rozpocznie się gdzieś za dwa lata, bo teraz przez pierwszy rok, półtora, zacznie się kontraktacja nowych projektów. Zakładano też, że dopiero po dwóch latach nastąpi orzeczenie Trybunału Sprawiedliwości UE, więc to też miało zobowiązywać Komisję do wstrzemięźliwości do tego czasu. To dotyczy budżetu na lata 2021-27, ale zasada kontroli praworządności ma też dotyczyć budżetu funduszu odbudowy. Tego funduszu nie ma. On powstanie dopiero w drugiej połowie roku, bo przecież teraz parlamenty wszystkich państw muszą udzielić upoważnień Komisji, aby mogła zaciągać pożyczki i nakładać podatki, bo w ten sposób będą zdobywane te pieniądze przez Komisję, więc to wszystko musi być ratyfikowane. To może trwać. Tym bardziej, że jeśli mamy takie sygnały z Komisji, że nie zamierza przestrzegać tego, co przyjęto na Radzie, to już mamy reakcję parlamentu węgierskiego, który zapowiada, że może nie zaakceptować tych prerogatyw Komisji. Podobnie może zachować się parlament polski, który będzie czekał aż sprawdzi, czy Komisja rzeczywiście podporządkowała się tej decyzji Rady czy nie, i też może wstrzymywać się z ratyfikacją. To grozi nam paraliżem w Unii Europejskiej, a wszystko to wynika z podwójnych standardów, nieprzestrzegania zobowiązań nie z naszej strony przecież, bo nam nie można zarzucić, że źle wydatkujemy pieniądze. Akurat Polska jest liderem dobrego i sprawiedliwego wydatkowania pieniędzy unijnych, więc nie ma obawy, że potrzeba natychmiast wprowadzić w życie klauzulę ochrony funduszy europejskich.
Czy w tej sytuacji istnieje zagrożenie, że mechanizm warunkowości w ogóle nie zostanie przesłany do rozpatrzenia przez TSUE?
Tego nie wiem oczywiście, bo mogą to zrobić państwa. My byliśmy w kłopotliwej sytuacji, dlatego że my nie chcieliśmy uznać tej formuły kontroli praworządności, ponieważ uważamy, że została stworzona pozatraktatowo, więc jeśli byśmy ją zgłosili do TSUE, to de facto w ten sposób byśmy ją uznali jako fakt dokonany. Jest to rzeczywiście dość kłopotliwa sytuacja.
Trybunał Sprawiedliwości UE orzekł, że oskarżenia o nieprawidłowości w polskim sądownictwie nie mogą być podstawą do odmowy wykonania Europejskiego Nakazu Aresztowania (ENA). Jak Pan ocenia tę decyzję?
Nie jestem prawnikiem, ale z tego co rozumiem, to dobrze. W ogóle uważam, że TSUE nie powinno się wtrącać do polskiego wymiaru sprawiedliwości, dlatego że traktaty nie pozwalają żadnej instytucji europejskiej dokonywać oceny praworządności w kraju członkowskim. Tam może być stosowana teraz formuła Art. 7, ale ta procedura jest zagwarantowana tylko dla Rady Europejskiej. To Rada Europejska może zdecydować, natomiast TSUE nie powinno się pojawiać w tej kwestii. Też nasi sędziowie nie powinni – to TSUE kiedyś powiedział – występować z tymi pytaniami prejudycjalnymi, bo Trybunał Sprawiedliwości nie powinien ingerować w wewnętrzny wymiar sprawiedliwości państwa członkowskiego.
Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiała Anna Wiejak
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/531313-nasz-wywiad-waszczykowski-komentuje-rezolucje-pe