Rafał Trzaskowski nie przestaje bronić chorej ideologii. Podpisując deklarację LGBT+, otworzył Warszawę na deprawację, która od lat czyha, by wejść do szkół. Uprzywilejował środowiska LGBT w stopniu, w jakim o jakim najbardziej roszczeniowe organizacje mniejszościowe nawet nie marzyły. Dlaczego zaprzecza? Kłamie czy nie ma świadomości? Programy tzw. „edukacji równościowej” znane są od dawna i przypieczętowane przez ZNP. Jak wyglądają? Jakie skutki niosą?
PiS opowiada bzdury o rzekomych planach deprawowania dzieci. W rzeczywistości chodzi o rozmowę o tolerancji
– przekonuje uparcie Rafał Trzaskowski. Czyżby? Czegoś prezydent Warszawy najwyraźniej nie doczytał. Szczegóły zawarte w podpisanej przez prezydenta Warszawy Karcie LGBT+ opisałam już w poprzednim tekście. Przyjrzyjmy się jednak całej sprawie od podszewki.
CZYTAJ WIĘCEJ: Czym jest stołeczna deklaracja LGBT+ i kto za nią stoi? Trzaskowski ogłasza tęczowe eldorado i kaganiec dla normalności
Przypomnijmy, że presja na wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół, a nawet przedszkoli rośnie od lat. Najczęściej występuje pod przykrywką „edukacji równościowej”, mającej rzekomo chronić przed przemocą. Szczególnie widoczna była za rządów PO-PSL. To właśnie wtedy, w kwietniu 2013, zaprezentowano hucznie dokument Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w Polskiej Akademii Nauk. Dokument „Standardy edukacji seksualnej w Europie” zawiera kompleksową rekomendację wprowadzenia nowego modelu edukacji seksualnej, która ma - jak wynika z jego lektury - radośnie i bezrefleksyjnie otwierać najmłodsze już dzieci na seksualność. Ministerstwo Edukacji, reprezentowane na spotkaniu przez wiceminister edukacji Joannę Bredzik, przyjęło dokument z otwartością i obiecało poddać go dalszej dyskusji, „rozpowszechniając raport wśród nauczycieli i rodziców”. Dzięki nagłośnieniu sprawy przez media, rozgorzała społeczny sprzeciw i bunt rodziców. Platforma przegrała wybory, a sprawa indoktrynacji ideologicznej zawisła na kołku. Do czasu Rafała Trzaskowskiego. Wszystko oczywiście pod przykrywką „edukacji równościowej”.
Z raportu WHO wynika, że „rozwój seksualności rozpoczyna się w momencie urodzenia”, dlatego edukację w tym zakresie należy rozpocząć przed czwartym rokiem życia. Edukacja seksualna przetasowana jest z edukacją społeczną, której celem jest uczenie wychowanków żłobków otwartości na różnorodność związków. Dzieci w wieku 0-4 mają nabrać przekonania, że istnieją różne koncepcje rodziny i każdy model jest poprawny. Z kolei przedszkolaki w wieku 4-6 lat mają być uczone otwartości na odmienność seksualną, co ma przygotować grunt do samodzielnego wyboru własnej tożsamości seksualnej. Według wytycznych WHO, dzieci w przedziale wiekowym 9-12 powinny umieć „rozpoznawać różnice między tożsamością płciową i płcią biologiczną”. Jeśli przywołać tutaj pomysł stary pomysł, nieistniejącej dziś partii Palikota o tym, by 12-latki mogły decydować o zmianie płci, wszystko składa się w spójną całość. Właśnie do tego potrzebna jest genderowa edukacja. Swobodne podejście do własnej tożsamości płciowej związane jest nieodłącznie z edukacją seksualną, która ma zostać oparta rozbudzaniu popędów.
EDUKACJA DZIECI 0-4
Autorzy dokumentu WHO podkreślają, że należy w dziecku wzbudzać „pozytywne nastawienie w stosunku do własnego ciała i jego wszystkich funkcji”.
Należy też nauczyć dziecko „rozpoznawania różnic w budowie ciała” oraz ich nazywania. Pojawiły się w tym względzie nawet lalki edukacyjne z narządami płciowymi oraz książeczki, np. „Gdybym był dziewczynką. Gdybym była chłopcem”, mające stanowić pomoc w nauce niestereotypowego przeżywania płci.
Dodatkowo instrukcja WHO każe przekazanie dziecku, że ma „prawo do badania nagości i ciała, do bycia ciekawym”. Należy też pomóc dziecku „rozwijać pozytywne nastawienie w stosunku do własnego ciała i jego wszystkich funkcji”. I w tej kwestii nie brakuje materiałów edukacyjnych. Belgowie stawiają na animację. Czy i w Polsce będziemy budować „pozytywne nastawienie” dzieci do WSZYSTKICH funkcji ich ciał za pomocą tak szokujących kreskówek?
EDUKACJA DZIECI 4-6
Według standardów WHO, na tym etapie edukatorzy powinni przekazać przedszkolakom informacje na temat „radości i przyjemności z dotykania własnego ciała, masturbacji”. Mają zachęcić do odkrywania własnego ciała i własnych narządów płciowych oraz przekonać, że „fizyczna bliskość stanowi normalną część życia” i jest „wyrazem miłości i sympatii”. Teza jak najbardziej słuszna. Jeśli jednak nadaje się jej walor seksualny, a o takim przecież tutaj mowa, mamy do czynienia z demoralizacją.
Dodatkowo zachęca się edukatorów do rozmawiania z dziećmi o przyjemnych i nieprzyjemnych odczuciach dotyczących własnego ciała. Oczywiście dobrze jest wykorzystywać wszelkie materiały edukacyjne. Szwajcarskie przedszkola wprowadziły na przykład sexboxy z pluszowymi genitaliami. Sprawa oburzyła rodziców, którzy storpedowali pomysły edukatorów i resortu edukacji.
Dzieci w wieku 4-6 dzieci być wprowadzane w przestrzeń ”uczuć seksualnych (bliskość, przyjemność, podniecenie) jako część ludzkich odczuć (powinny to być uczucia pozytywne; nie powinny zawierać przymusu czy powodować uczucie krzywdy)”.
Po co w tak małych dzieciach wzbudzać uczucia seksualne? Do czego ma służyć ich pozytywne kodowanie, które ma się kojarzyć z zabawą? Argument, że to ochrona przed atakami pedofilskimi raczej się nie sprawdza. Prędzej otworzy dziecko na ciekawość tego rodzaju kontaktów. Trudno tutaj nie przywołać chorych opowieści obecnego europarlamentarzysty, ulubieńca lewicy zapraszanego na salony przez „Gazetę Wyborczą” - Daniela Cohn-Bendita, który chętnie dzielił się własnymi doświadczeniami pedofilskimi, zdobytymi w czasie, gdy pracował jako przedszkolny wychowawca w eksperymentalnej placówce.
Czy wiecie, jak mała dziewczynka w wieku pięciu i pół roku zaczyna was rozbierać to fantastyczne… To fantastyczne, bo to jest gra, to jest gra…absolutnie erotyczna, maniakalna
— mówił lider „Zielonych” na antenie francuskiej telewizji w latach 70.
EDUKACJA 9-12
Na tym etapie edukatorzy mają pomóc zrozumieć dziecku, że „antykoncepcja to odpowiedzialność obu płci”. Do ich zadań należy nauczenie wychowanków „skutecznego stosowania prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych”. Oczywiście sprawa technik masturbacyjnych, przerobiona na wcześniejszych etapach sex-edukacji, ma zostać rozwinięta w sposób całkowicie dowolny. Nieodzowne na tym etapie są promowane przez środowiska genderowe publikacje, dostępne w dużych księgarniach na półkach z publikacjami dla dzieci: „Wielka księga siusiaków” i „Wielka księga cipek”. Choć zawartość wygląda jak rysunkowe soft porno, książki polecane były szeroko w mainstreamowych mediach.
Z „Wielkiej księgi siusiaków” chłopcy mogą się dowiedzieć, jaki jest, jaki będzie i do czego może służyć ich „przyjaciel”. Jego podobiznami w najrozmaitszych fazach, wersjach i etapach upstrzona jest cała książka. Jeden z rysunków przedstawia na przykład podstarzałego ekshibicjonistę z obnażonym członkiem w stanie wzwodu. Gryzmoły dopełnia opis: „Raz, kiedy wracałem ze szkoły, zobaczyłem starszego gościa, który pokazywał siusiaka. To było obrzydliwe, w życiu czegoś takiego nie widziałem. Ja i mama złożyliśmy na niego doniesienie na policję. Przez kilka nocy śniły mi się koszmary. Jak można robić coś takiego?”.
Chłopcy dowiadują się z książki, jakiej długości są siusiaki dorosłych Szwedów i że przeciętny mężczyzna ma w życiu 7200 wytrysków, co w sumie daje 55 litrów spermy. Do większości z nich dochodzi podczas masturbacji, którą chłopcy powinni zacząć jak najwcześniej. W celu jej oswojenia autor podaje kilkadziesiąt obscenicznych określeń, zachęcając do wymyślenia własnych. Podobnie wygląda sprawa członka. Chłopcy są zachęcani nie tylko do otwartych rozmów o kształcie, wyglądzie i rozmiarze swoich genitaliów, ale do pokazywania ich sobie w grupach. Cała książka jest właściwie jedną wielką zachętą do masturbacji.
„Oskar brandzluje się dlatego, że sprawia mu to przyjemność i go uspokaja. – Kiedy jestem ożywiony wieczorem i muszę się wcześnie położyć, żeby następnego dnia wcześnie wstać, brandzlowanie mi pomaga. Zaraz potem zasypiam. Tobias myśli wtedy o różnych dziewczętach. Zaliczył już wszystkie z klasy i nauczycielkę. […] Wszyscy słyszeli o chłopakach, którzy brandzlują się grupowo, ale żaden z nich tego nie próbował”.
Zachęta do grupowego ekshibicjonizmu i masturbacji pojawia się kilkakrotnie i jest wzmocniona taką oto informacją:
„Większość dorosłych mężczyzn rzadko pamięta, jak się nazywał najbystrzejszy albo najgłupszy kolega z klasy. Ale bez szczególnych problemów potrafią sobie przypomnieć, kto miał największego siusiaka”.
W dziecięcym sekspodręczniku nie brakuje też licznych odniesień do religii.
„Jeszcze w XX wieku w wielu kościołach Francji i Włoch znajdowały się duże rzeźby fallusów. Były czerwone od wina składanego w ofierze przez kobiety, które chciały zajść w ciążę”
– pisze autor, budując wokół fallusa całą historię dziejów, w wielu przypadkach całkowicie rozmijającą się z rzeczywistością.
W innym miejscu pojawia się rysunek Matki Bożej trzymającej na rękach nagą dziewczynkę, opatrzony dojmującym pytaniem: „Co by było, gdyby Jezus był płci żeńskiej?”. Przecież teraz – jak twierdzi autor – „w całej Europie nie ma starego kościoła, którym nie byłoby przynajmniej jednego obrazu przedstawiającego nagiego Jezusa z wyraźnie zaznaczonym siusiakiem”. Dodaje też:
„Jezus jest bardzo często przedstawiany nago. Na wielu obrazach jego siusiak zajmuje miejsce centralne. W XV i XVI wieku włoscy artyści przeważnie malowali Jezusa leżącego w ramionach matki i ciągnącego się za siusiaka. Na wielu płótnach Matka Boska dotyka krocza swojego syna”.
Na tym jednak się nie kończy prymitywny wykład z seksualnej historii sztuki. Trzeba przecież w dzieciach do reszty zabić dotychczasowe skojarzenia z nienaruszoną dotąd sferą religijną. Nie mogło się obyć bez seksualnego ataku na krzyż.
„Jezusa na krzyżu przedstawia się najczęściej tylko z przepaską na biodrach. Niejeden artysta namalował pod przepaską siusiaka w stanie wzwodu. Zdaniem wielu osób Kościół chciał w ten sposób pokazać, że Jezus był mężczyzną. Dlatego władza mężczyzn w społeczeństwie jest czymś oczywistym. Tylko mężczyźni mogą zostać księżmi i papieżami”.
Po tym opisie żadne dziecko nie będzie już mogło w sposób czysty i niewinny spojrzeć ani na Dzieciątko Jezus, ani na krzyż. Ten perfidny zabieg, z pozoru niezauważalny, ma zbrukać wyobraźnię we wszystkich wymiarach, także w sferze sacrum.
„Wielka księga cipek” jest dziecięcym seksporadnikiem dla dziewczynek. Na okładce widnieje ostrzeżenie, że może obrażać uczucia religijne. I w tym przypadku szwedzka para (Dan Höjer i Gunilla Kvarnström) nie omieszkała zbrukać obsceną sfery sacrum. Dzieci mają sobie wyobrazić, co by było, gdyby Jezus był kobietą. Bardziej opornym ma pomóc rysunek przedstawiający nastolatkę przybitą do krzyża. Narysowana tą samą, brzydką, niezdarną kreską, kilka stron dalej ogląda w lusterku swoje narządy płciowe, a w innym miejscu masturbuje się podczas odrabiania lekcji.
„Dość często się masturbuję. Czasami nawet kilka razy dziennie. Ale nigdy nikomu bym o tym nie powiedziała. Trochę to brzydkie, ale za to bardzo przyjemne. Zdaje mi się, że łatwiej jest być chłopcem. Oni mogą mówić o tym, że się masturbują, ale nigdy nie słyszałam, żeby jakaś dziewczyna się do tego głośno przyznała”.
Oto dylematy bohaterki, której największą radością było znalezienie punktu „G”. Dziesięcioletnie czytelniczki zachęca się poznawania zakamarków własnego ciała za pomocą lusterka.
Zagraniczne przedruki kolorowych książeczek to nie wszystko. Środowiska LGBT zadbały już o stosowne materiały dla nauczycieli. W ciągu ostatnich latach otrzymały również błogosławieństwo Związku Nauczycielstwa Polskiego. Na razie nie weszły jeszcze do szkół, ale deklaracja podpisana przez Rafała Trzaskowskiego daje im zielone światło.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Rafał Trzaskowski nie przestaje bronić chorej ideologii. Podpisując deklarację LGBT+, otworzył Warszawę na deprawację, która od lat czyha, by wejść do szkół. Uprzywilejował środowiska LGBT w stopniu, w jakim o jakim najbardziej roszczeniowe organizacje mniejszościowe nawet nie marzyły. Dlaczego zaprzecza? Kłamie czy nie ma świadomości? Programy tzw. „edukacji równościowej” znane są od dawna i przypieczętowane przez ZNP. Jak wyglądają? Jakie skutki niosą?
PiS opowiada bzdury o rzekomych planach deprawowania dzieci. W rzeczywistości chodzi o rozmowę o tolerancji
– przekonuje uparcie Rafał Trzaskowski. Czyżby? Czegoś prezydent Warszawy najwyraźniej nie doczytał. Szczegóły zawarte w podpisanej przez prezydenta Warszawy Karcie LGBT+ opisałam już w poprzednim tekście. Przyjrzyjmy się jednak całej sprawie od podszewki.
CZYTAJ WIĘCEJ: Czym jest stołeczna deklaracja LGBT+ i kto za nią stoi? Trzaskowski ogłasza tęczowe eldorado i kaganiec dla normalności
Przypomnijmy, że presja na wprowadzenie edukacji seksualnej do szkół, a nawet przedszkoli rośnie od lat. Najczęściej występuje pod przykrywką „edukacji równościowej”, mającej rzekomo chronić przed przemocą. Szczególnie widoczna była za rządów PO-PSL. To właśnie wtedy, w kwietniu 2013, zaprezentowano hucznie dokument Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) w Polskiej Akademii Nauk. Dokument „Standardy edukacji seksualnej w Europie” zawiera kompleksową rekomendację wprowadzenia nowego modelu edukacji seksualnej, która ma - jak wynika z jego lektury - radośnie i bezrefleksyjnie otwierać najmłodsze już dzieci na seksualność. Ministerstwo Edukacji, reprezentowane na spotkaniu przez wiceminister edukacji Joannę Bredzik, przyjęło dokument z otwartością i obiecało poddać go dalszej dyskusji, „rozpowszechniając raport wśród nauczycieli i rodziców”. Dzięki nagłośnieniu sprawy przez media, rozgorzała społeczny sprzeciw i bunt rodziców. Platforma przegrała wybory, a sprawa indoktrynacji ideologicznej zawisła na kołku. Do czasu Rafała Trzaskowskiego. Wszystko oczywiście pod przykrywką „edukacji równościowej”.
Z raportu WHO wynika, że „rozwój seksualności rozpoczyna się w momencie urodzenia”, dlatego edukację w tym zakresie należy rozpocząć przed czwartym rokiem życia. Edukacja seksualna przetasowana jest z edukacją społeczną, której celem jest uczenie wychowanków żłobków otwartości na różnorodność związków. Dzieci w wieku 0-4 mają nabrać przekonania, że istnieją różne koncepcje rodziny i każdy model jest poprawny. Z kolei przedszkolaki w wieku 4-6 lat mają być uczone otwartości na odmienność seksualną, co ma przygotować grunt do samodzielnego wyboru własnej tożsamości seksualnej. Według wytycznych WHO, dzieci w przedziale wiekowym 9-12 powinny umieć „rozpoznawać różnice między tożsamością płciową i płcią biologiczną”. Jeśli przywołać tutaj pomysł stary pomysł, nieistniejącej dziś partii Palikota o tym, by 12-latki mogły decydować o zmianie płci, wszystko składa się w spójną całość. Właśnie do tego potrzebna jest genderowa edukacja. Swobodne podejście do własnej tożsamości płciowej związane jest nieodłącznie z edukacją seksualną, która ma zostać oparta rozbudzaniu popędów.
EDUKACJA DZIECI 0-4
Autorzy dokumentu WHO podkreślają, że należy w dziecku wzbudzać „pozytywne nastawienie w stosunku do własnego ciała i jego wszystkich funkcji”.
Należy też nauczyć dziecko „rozpoznawania różnic w budowie ciała” oraz ich nazywania. Pojawiły się w tym względzie nawet lalki edukacyjne z narządami płciowymi oraz książeczki, np. „Gdybym był dziewczynką. Gdybym była chłopcem”, mające stanowić pomoc w nauce niestereotypowego przeżywania płci.
Dodatkowo instrukcja WHO każe przekazanie dziecku, że ma „prawo do badania nagości i ciała, do bycia ciekawym”. Należy też pomóc dziecku „rozwijać pozytywne nastawienie w stosunku do własnego ciała i jego wszystkich funkcji”. I w tej kwestii nie brakuje materiałów edukacyjnych. Belgowie stawiają na animację. Czy i w Polsce będziemy budować „pozytywne nastawienie” dzieci do WSZYSTKICH funkcji ich ciał za pomocą tak szokujących kreskówek?
EDUKACJA DZIECI 4-6
Według standardów WHO, na tym etapie edukatorzy powinni przekazać przedszkolakom informacje na temat „radości i przyjemności z dotykania własnego ciała, masturbacji”. Mają zachęcić do odkrywania własnego ciała i własnych narządów płciowych oraz przekonać, że „fizyczna bliskość stanowi normalną część życia” i jest „wyrazem miłości i sympatii”. Teza jak najbardziej słuszna. Jeśli jednak nadaje się jej walor seksualny, a o takim przecież tutaj mowa, mamy do czynienia z demoralizacją.
Dodatkowo zachęca się edukatorów do rozmawiania z dziećmi o przyjemnych i nieprzyjemnych odczuciach dotyczących własnego ciała. Oczywiście dobrze jest wykorzystywać wszelkie materiały edukacyjne. Szwajcarskie przedszkola wprowadziły na przykład sexboxy z pluszowymi genitaliami. Sprawa oburzyła rodziców, którzy storpedowali pomysły edukatorów i resortu edukacji.
Dzieci w wieku 4-6 dzieci być wprowadzane w przestrzeń ”uczuć seksualnych (bliskość, przyjemność, podniecenie) jako część ludzkich odczuć (powinny to być uczucia pozytywne; nie powinny zawierać przymusu czy powodować uczucie krzywdy)”.
Po co w tak małych dzieciach wzbudzać uczucia seksualne? Do czego ma służyć ich pozytywne kodowanie, które ma się kojarzyć z zabawą? Argument, że to ochrona przed atakami pedofilskimi raczej się nie sprawdza. Prędzej otworzy dziecko na ciekawość tego rodzaju kontaktów. Trudno tutaj nie przywołać chorych opowieści obecnego europarlamentarzysty, ulubieńca lewicy zapraszanego na salony przez „Gazetę Wyborczą” - Daniela Cohn-Bendita, który chętnie dzielił się własnymi doświadczeniami pedofilskimi, zdobytymi w czasie, gdy pracował jako przedszkolny wychowawca w eksperymentalnej placówce.
Czy wiecie, jak mała dziewczynka w wieku pięciu i pół roku zaczyna was rozbierać to fantastyczne… To fantastyczne, bo to jest gra, to jest gra…absolutnie erotyczna, maniakalna
— mówił lider „Zielonych” na antenie francuskiej telewizji w latach 70.
EDUKACJA 9-12
Na tym etapie edukatorzy mają pomóc zrozumieć dziecku, że „antykoncepcja to odpowiedzialność obu płci”. Do ich zadań należy nauczenie wychowanków „skutecznego stosowania prezerwatyw i środków antykoncepcyjnych”. Oczywiście sprawa technik masturbacyjnych, przerobiona na wcześniejszych etapach sex-edukacji, ma zostać rozwinięta w sposób całkowicie dowolny. Nieodzowne na tym etapie są promowane przez środowiska genderowe publikacje, dostępne w dużych księgarniach na półkach z publikacjami dla dzieci: „Wielka księga siusiaków” i „Wielka księga cipek”. Choć zawartość wygląda jak rysunkowe soft porno, książki polecane były szeroko w mainstreamowych mediach.
Z „Wielkiej księgi siusiaków” chłopcy mogą się dowiedzieć, jaki jest, jaki będzie i do czego może służyć ich „przyjaciel”. Jego podobiznami w najrozmaitszych fazach, wersjach i etapach upstrzona jest cała książka. Jeden z rysunków przedstawia na przykład podstarzałego ekshibicjonistę z obnażonym członkiem w stanie wzwodu. Gryzmoły dopełnia opis: „Raz, kiedy wracałem ze szkoły, zobaczyłem starszego gościa, który pokazywał siusiaka. To było obrzydliwe, w życiu czegoś takiego nie widziałem. Ja i mama złożyliśmy na niego doniesienie na policję. Przez kilka nocy śniły mi się koszmary. Jak można robić coś takiego?”.
Chłopcy dowiadują się z książki, jakiej długości są siusiaki dorosłych Szwedów i że przeciętny mężczyzna ma w życiu 7200 wytrysków, co w sumie daje 55 litrów spermy. Do większości z nich dochodzi podczas masturbacji, którą chłopcy powinni zacząć jak najwcześniej. W celu jej oswojenia autor podaje kilkadziesiąt obscenicznych określeń, zachęcając do wymyślenia własnych. Podobnie wygląda sprawa członka. Chłopcy są zachęcani nie tylko do otwartych rozmów o kształcie, wyglądzie i rozmiarze swoich genitaliów, ale do pokazywania ich sobie w grupach. Cała książka jest właściwie jedną wielką zachętą do masturbacji.
„Oskar brandzluje się dlatego, że sprawia mu to przyjemność i go uspokaja. – Kiedy jestem ożywiony wieczorem i muszę się wcześnie położyć, żeby następnego dnia wcześnie wstać, brandzlowanie mi pomaga. Zaraz potem zasypiam. Tobias myśli wtedy o różnych dziewczętach. Zaliczył już wszystkie z klasy i nauczycielkę. […] Wszyscy słyszeli o chłopakach, którzy brandzlują się grupowo, ale żaden z nich tego nie próbował”.
Zachęta do grupowego ekshibicjonizmu i masturbacji pojawia się kilkakrotnie i jest wzmocniona taką oto informacją:
„Większość dorosłych mężczyzn rzadko pamięta, jak się nazywał najbystrzejszy albo najgłupszy kolega z klasy. Ale bez szczególnych problemów potrafią sobie przypomnieć, kto miał największego siusiaka”.
W dziecięcym sekspodręczniku nie brakuje też licznych odniesień do religii.
„Jeszcze w XX wieku w wielu kościołach Francji i Włoch znajdowały się duże rzeźby fallusów. Były czerwone od wina składanego w ofierze przez kobiety, które chciały zajść w ciążę”
– pisze autor, budując wokół fallusa całą historię dziejów, w wielu przypadkach całkowicie rozmijającą się z rzeczywistością.
W innym miejscu pojawia się rysunek Matki Bożej trzymającej na rękach nagą dziewczynkę, opatrzony dojmującym pytaniem: „Co by było, gdyby Jezus był płci żeńskiej?”. Przecież teraz – jak twierdzi autor – „w całej Europie nie ma starego kościoła, którym nie byłoby przynajmniej jednego obrazu przedstawiającego nagiego Jezusa z wyraźnie zaznaczonym siusiakiem”. Dodaje też:
„Jezus jest bardzo często przedstawiany nago. Na wielu obrazach jego siusiak zajmuje miejsce centralne. W XV i XVI wieku włoscy artyści przeważnie malowali Jezusa leżącego w ramionach matki i ciągnącego się za siusiaka. Na wielu płótnach Matka Boska dotyka krocza swojego syna”.
Na tym jednak się nie kończy prymitywny wykład z seksualnej historii sztuki. Trzeba przecież w dzieciach do reszty zabić dotychczasowe skojarzenia z nienaruszoną dotąd sferą religijną. Nie mogło się obyć bez seksualnego ataku na krzyż.
„Jezusa na krzyżu przedstawia się najczęściej tylko z przepaską na biodrach. Niejeden artysta namalował pod przepaską siusiaka w stanie wzwodu. Zdaniem wielu osób Kościół chciał w ten sposób pokazać, że Jezus był mężczyzną. Dlatego władza mężczyzn w społeczeństwie jest czymś oczywistym. Tylko mężczyźni mogą zostać księżmi i papieżami”.
Po tym opisie żadne dziecko nie będzie już mogło w sposób czysty i niewinny spojrzeć ani na Dzieciątko Jezus, ani na krzyż. Ten perfidny zabieg, z pozoru niezauważalny, ma zbrukać wyobraźnię we wszystkich wymiarach, także w sferze sacrum.
„Wielka księga cipek” jest dziecięcym seksporadnikiem dla dziewczynek. Na okładce widnieje ostrzeżenie, że może obrażać uczucia religijne. I w tym przypadku szwedzka para (Dan Höjer i Gunilla Kvarnström) nie omieszkała zbrukać obsceną sfery sacrum. Dzieci mają sobie wyobrazić, co by było, gdyby Jezus był kobietą. Bardziej opornym ma pomóc rysunek przedstawiający nastolatkę przybitą do krzyża. Narysowana tą samą, brzydką, niezdarną kreską, kilka stron dalej ogląda w lusterku swoje narządy płciowe, a w innym miejscu masturbuje się podczas odrabiania lekcji.
„Dość często się masturbuję. Czasami nawet kilka razy dziennie. Ale nigdy nikomu bym o tym nie powiedziała. Trochę to brzydkie, ale za to bardzo przyjemne. Zdaje mi się, że łatwiej jest być chłopcem. Oni mogą mówić o tym, że się masturbują, ale nigdy nie słyszałam, żeby jakaś dziewczyna się do tego głośno przyznała”.
Oto dylematy bohaterki, której największą radością było znalezienie punktu „G”. Dziesięcioletnie czytelniczki zachęca się poznawania zakamarków własnego ciała za pomocą lusterka.
Zagraniczne przedruki kolorowych książeczek to nie wszystko. Środowiska LGBT zadbały już o stosowne materiały dla nauczycieli. W ciągu ostatnich latach otrzymały również błogosławieństwo Związku Nauczycielstwa Polskiego. Na razie nie weszły jeszcze do szkół, ale deklaracja podpisana przez Rafała Trzaskowskiego daje im zielone światło.
CIĄG DALSZY NA NASTĘPNEJ STRONIE
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/437646-czego-nie-doczytal-trzaskowski-wszystko-o-celach-lgbt