Członek zarządu związku sportowego powinien być autorytetem. To także element przejrzystości całego państwa – politycy, ministrowie składają oświadczenia lustracyjne, dlaczego mają tego nie robić działacze?
—podkreśla w rozmowie z portalem wPolityce.pl Wiold Banka, ministrem sportu i turystyki, z którym rozmawia Marcin Wikło.
wPolityce.pl: Czy miał Pan choć przez chwilę poczucie, że rekonstrukcja, jaka dokonała się w polskim rządzie obejmie i Pana stanowisko? Pytam w kontekście pewnej ciągłości pracy, którą resort planuje i wykonuje od dwóch lat.
Witold Bańka, minister sportu i turystyki: Odczytuję moją obecność w rządzie premiera Mateusza Morawieckiego jako docenienie tych działań, które jako resort prowadziliśmy od początku kadencji. Nie dotknęła nas szczególnie atmosfera niepewności dotycząca ewentualnych zmian, robimy swoje, kontynuujemy to, co zaczęliśmy. Dobrą zmianę w sporcie i turystyce.
To prawda, burza medialna toczyła się wokół innych resortów. Ale czy to nie znaczy, że MSiT jest trochę z boku? Czy czuje Pan, że sport i turystyka są ważne dla tego rządu?
Tak. Wystarczy spojrzeć na budżet, którym dysponujemy. W tym roku środki na sport wzrosły o 140 milionów złotych. Znacząco rosną nakłady na sport powszechny w tym dzieci i młodzieży – w stosunku do roku 2015 to wzrost o 93 proc. To nie są tylko statystyki, to kompletnie inne patrzenie na sport niż w czasach koalicji PO-PSL. Myślimy perspektywicznie. Zdajemy sobie sprawę, że by osiągać sukcesy w sporcie wyczynowym trzeba zainwestować w dzieci i młodzież. Zwiększamy także środki przeznaczane na turystykę, która stanowi aż 6 proc. PKB. To jedna z najdynamiczniej rozwijających się dziedzin polskiej gospodarki. A wracając do pytania, zarówno pani premier Beata Szydło, jak i teraz pan premier Mateusz Morawiecki czują wagę sportu oraz dostrzegają konieczność budowania poprzez sport wielu pozytywnych postaw – także tych patriotycznych.
Przyjęta w ubiegłym roku ustawa o sporcie to był ważny moment, bo miała ona poukładać zasady współpracy ze związkami sportowymi, na które często pan narzekał. Po kilku miesiącach miał przyjść czas pierwszych ocen. Jak zatem radzą sobie związki sportowe w Polsce?
Mówiąc wprost, w sensie zarządczym, radzą sobie źle. To jest problem polskiego sportu i jednocześnie wyzwanie, z którym przychodzi nam się mierzyć. Niewłaściwe zarządzanie, brak transparentności i przede wszystkim brak profesjonalizmu. Naturalnie to nie jest tak, że wszędzie dochodzi do nadużyć finansowych, ale zatrważający jest brak elementarnego menedżerskiego podejścia w kontekście rozwoju danej dyscypliny sportu. Sytuacja w polskich związkach sportowych spowodowała konieczność znowelizowania ustawy o sporcie i wprowadzenia ogłoszonego niedawno Kodeksu Dobrego Zarządzania dla PZSów. To jest dokument, który wzbudza już nawet zainteresowanie międzynarodowe i możemy być z niego dumni, ale nie może to pozostać tylko na papierze – polskie związki sportowe dostaną określony czas, by się dostosować do wytycznych w nim zawartych.
To oznacza jakąś rewolucję, czy dociągnięcie do stanu, który moglibyśmy nazwać „normalnym”?
W wielu aspektach mówimy właściwie o sprawach wydawałoby się oczywistych, jak choćby publikowanie danych dotyczących składu osobowego zgrupowań czy też tego kto jest trenerem kadry w danej kategorii wiekowej. Prosta sprawa, a często związki nie chcą tego robić. To tak, jakby trener Nawałka nie podał do wiadomości publicznej składu reprezentacji na mecz. Prawda, że kuriozalne?
Jak to robić?
Najskuteczniejszym mechanizmem wobec źle funkcjonujących związków jest ograniczenie finansowania. Być może przyjdzie taki moment, a wobec niektórych już to stosujemy, że trzeba będzie podejmować tak radykalne kroki – po to by nimi wstrząsnąć.
Czy nie jest zbytnim uogólnieniem mówienie, że w związkach siedzi całe zło polskiego sportu? Może należy mówić konkretnie, gdzie jest źle?
Oczywiście, że są obszary lepsze i gorsze. Nie jest tak, że każdy związek sportowy to wyłącznie siedlisko zła i każdy jest źle zarządzany, ale są takie, które szczególnie nam podpadły. Obcięliśmy dotację w związku z konfliktami w Polskim Związku Łuczniczym, żadnych środków finansowych nie otrzyma od nas Polski Związek Curlingu, który wcześniej dostał pewną szansę wydobycia się z dna, ale ją zmarnował. Tu sprawa jest jasna, czekamy na całkowity reset, także personalny i wtedy możemy wrócić do rozmowy o dofinansowaniu. Podejmujemy również działania formalno-prawne w sprawie PZC. Szczególnie bolesna jest sytuacja w Polskim Związku Kolarskim, który otrzymał spory kredyt zaufania od ministerstwa i sponsorów, ale nie potrafi wyjść z kryzysu po ubiegłorocznej aferze (pod koniec 2017 roku ujawniono, że „ważna osoba w środowisku kolarskim” miała się dopuścić takich czynów jak zastraszanie, seks z podopiecznymi, w tym z nieletnimi, a nawet gwałt - przyp. red.). Zarząd nie poradził sobie z sytuacją kryzysową i zamiast podejść odpowiedzialnie do całej sprawy doprowadził do zrujnowania wizerunku tej dyscypliny.
Co się dzieje w PZKol? Jak to możliwe, że dyscyplina, która ma w Polsce tak wspaniałe tradycje, dzisiaj jest, jak Pan mówi, na dnie?
Związek jest zadłużony, ma zajęcia komornicze, nawet nie ma wkładu własnego, do którego jest zobowiązany, by podpisać umowę z ministerstwem sportu i turystyki. Przed nimi sporo pracy. Wymagamy pokazania nam realnego programu naprawczego, wtedy wrócimy do rozmów, ale na razie jest źle. Nikt co prawda nie zarzuca ani prezesowi, ani zarządowi, że odpowiadają za afery obyczajowe czy finansowe z poprzednich lat, ale nikt w tym trudnym momencie nie podjął działań naprawczych, nikt nie próbował np. porozumieć się z wierzycielami. To było zarządzanie na najniższym możliwym poziomie, bez żadnej wyobraźni. Nic dziwnego, że media rozdrapały tę sytuację. To jest największą tragedią tej dyscypliny, że gdy ktoś dzisiaj słyszy o Polskim Związku Kolarskim, to się uśmiecha i nie ma przed oczami Rafała Majki, Michała Kwiatkowskiego, Kasi Niewiadomej oraz ich sukcesów tylko obrazek z ostatniego zjazdu związku i słowa pana prezesa „a co – wy nie pijecie? ”. Ludzie się z nich śmieją, nie pamiętają medali, tylko alkoholowe teksty i ekscesy z walnego zgromadzenia działaczy.
Kreśli Pan obraz jakiegoś związkowego bagna, a co najmniej równoległego życia, które toczy się w związkach sportowych. Na własnych zasadach, bez chęci otwarcia się, oczyszczenia, za to z dużymi roszczeniami.
Problemem jest pewna specyfika funkcjonowania polskich związków sportowych. Z jednej strony one są nadzorowane przez ministerstwo, ale tylko w pewnym obszarze – głównie w obrębie naszych dotacji. Są jednak niezależne w zakresie np. decyzji personalnych czy stricte sportowych, szkoleniowych oraz regulaminów wewnętrznych. Jako resort w te obszary nie możemy ingerować. Związki funkcjonują na pograniczu przepisów polskich i zasad międzynarodowych federacji, do których należą. Możemy ich więc rozliczać z wydatkowania środków publicznych, ale nie ma możliwości pełnej ingerencji w ich zarządzanie. To nierzadko związuje nam ręce, dlatego podstawowe narzędzie jakie mamy, które może być skuteczne to regulacja dofinansowania, o którym zresztą zawsze mówię, że jest przywilejem, a nie prawem. Stąd też szukamy innych dróg, choćby poprzez realizację Programu team100, czy takie projekty, jak wczoraj ogłoszony model wspierania polskiego kolarstwa poprzez kluby sportowe. To program pilotażowy, ale być może to jest kierunek, który nas będzie czekał w najbliższym czasie w polskim sporcie w dyscyplinach indywidualnych. Polskich związków sportowych nie zlikwidujemy, to jest niemożliwe i nikt tego nie chce, ale – jeśli będzie taka konieczność – to możemy zredukować ich rolę w zakresie szkoleniowym na rzecz np. większego dofinansowania klubów sportowych.
Jakie ma Pan narzędzia, aby wydobywać wiarygodne informacje ze związków?
Znowelizowana ustawa o sporcie rozszerzyła te możliwości, dając szersze kompetencje Departamentowi Kontroli i Nadzoru. Także do umów, które podpisujemy ze związkami wprowadzamy pewne obwarowania. Dajemy pieniądze, ale wymagamy pełnej sprawozdawczości. Problemem jest wspomniana już wcześniej pozorna zależność tych instytucji od ministerstwa. To nie jest zresztą kłopot tylko Polski, bo gdy rozmawiam z ministrami innych krajów, to oni też mają problemy z działaczami i również szukają alternatywnych sposobów finansowania. Co więcej wielu z nich z uznaniem podchodzi do naszych projektów, jak team100 czy Rządowy Program KLUB. Wojna o stołki, wojna o władzę, ego działaczy przerastające chęć służenia danej dyscyplinie i dziwne rozgrywki personalne powodują, że sport nierzadko schodzi na dalszy plan i nie może się rozwijać. Do tego dochodzą wieloletnie zapóźnienia w inwestowaniu w sport dzieci i młodzieży. Mam świadomość tych problemów, ale nie poprzestaję na diagnozie, realna naprawa już się dzieje.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Członek zarządu związku sportowego powinien być autorytetem. To także element przejrzystości całego państwa – politycy, ministrowie składają oświadczenia lustracyjne, dlaczego mają tego nie robić działacze?
—podkreśla w rozmowie z portalem wPolityce.pl Wiold Banka, ministrem sportu i turystyki, z którym rozmawia Marcin Wikło.
wPolityce.pl: Czy miał Pan choć przez chwilę poczucie, że rekonstrukcja, jaka dokonała się w polskim rządzie obejmie i Pana stanowisko? Pytam w kontekście pewnej ciągłości pracy, którą resort planuje i wykonuje od dwóch lat.
Witold Bańka, minister sportu i turystyki: Odczytuję moją obecność w rządzie premiera Mateusza Morawieckiego jako docenienie tych działań, które jako resort prowadziliśmy od początku kadencji. Nie dotknęła nas szczególnie atmosfera niepewności dotycząca ewentualnych zmian, robimy swoje, kontynuujemy to, co zaczęliśmy. Dobrą zmianę w sporcie i turystyce.
To prawda, burza medialna toczyła się wokół innych resortów. Ale czy to nie znaczy, że MSiT jest trochę z boku? Czy czuje Pan, że sport i turystyka są ważne dla tego rządu?
Tak. Wystarczy spojrzeć na budżet, którym dysponujemy. W tym roku środki na sport wzrosły o 140 milionów złotych. Znacząco rosną nakłady na sport powszechny w tym dzieci i młodzieży – w stosunku do roku 2015 to wzrost o 93 proc. To nie są tylko statystyki, to kompletnie inne patrzenie na sport niż w czasach koalicji PO-PSL. Myślimy perspektywicznie. Zdajemy sobie sprawę, że by osiągać sukcesy w sporcie wyczynowym trzeba zainwestować w dzieci i młodzież. Zwiększamy także środki przeznaczane na turystykę, która stanowi aż 6 proc. PKB. To jedna z najdynamiczniej rozwijających się dziedzin polskiej gospodarki. A wracając do pytania, zarówno pani premier Beata Szydło, jak i teraz pan premier Mateusz Morawiecki czują wagę sportu oraz dostrzegają konieczność budowania poprzez sport wielu pozytywnych postaw – także tych patriotycznych.
Przyjęta w ubiegłym roku ustawa o sporcie to był ważny moment, bo miała ona poukładać zasady współpracy ze związkami sportowymi, na które często pan narzekał. Po kilku miesiącach miał przyjść czas pierwszych ocen. Jak zatem radzą sobie związki sportowe w Polsce?
Mówiąc wprost, w sensie zarządczym, radzą sobie źle. To jest problem polskiego sportu i jednocześnie wyzwanie, z którym przychodzi nam się mierzyć. Niewłaściwe zarządzanie, brak transparentności i przede wszystkim brak profesjonalizmu. Naturalnie to nie jest tak, że wszędzie dochodzi do nadużyć finansowych, ale zatrważający jest brak elementarnego menedżerskiego podejścia w kontekście rozwoju danej dyscypliny sportu. Sytuacja w polskich związkach sportowych spowodowała konieczność znowelizowania ustawy o sporcie i wprowadzenia ogłoszonego niedawno Kodeksu Dobrego Zarządzania dla PZSów. To jest dokument, który wzbudza już nawet zainteresowanie międzynarodowe i możemy być z niego dumni, ale nie może to pozostać tylko na papierze – polskie związki sportowe dostaną określony czas, by się dostosować do wytycznych w nim zawartych.
To oznacza jakąś rewolucję, czy dociągnięcie do stanu, który moglibyśmy nazwać „normalnym”?
W wielu aspektach mówimy właściwie o sprawach wydawałoby się oczywistych, jak choćby publikowanie danych dotyczących składu osobowego zgrupowań czy też tego kto jest trenerem kadry w danej kategorii wiekowej. Prosta sprawa, a często związki nie chcą tego robić. To tak, jakby trener Nawałka nie podał do wiadomości publicznej składu reprezentacji na mecz. Prawda, że kuriozalne?
Jak to robić?
Najskuteczniejszym mechanizmem wobec źle funkcjonujących związków jest ograniczenie finansowania. Być może przyjdzie taki moment, a wobec niektórych już to stosujemy, że trzeba będzie podejmować tak radykalne kroki – po to by nimi wstrząsnąć.
Czy nie jest zbytnim uogólnieniem mówienie, że w związkach siedzi całe zło polskiego sportu? Może należy mówić konkretnie, gdzie jest źle?
Oczywiście, że są obszary lepsze i gorsze. Nie jest tak, że każdy związek sportowy to wyłącznie siedlisko zła i każdy jest źle zarządzany, ale są takie, które szczególnie nam podpadły. Obcięliśmy dotację w związku z konfliktami w Polskim Związku Łuczniczym, żadnych środków finansowych nie otrzyma od nas Polski Związek Curlingu, który wcześniej dostał pewną szansę wydobycia się z dna, ale ją zmarnował. Tu sprawa jest jasna, czekamy na całkowity reset, także personalny i wtedy możemy wrócić do rozmowy o dofinansowaniu. Podejmujemy również działania formalno-prawne w sprawie PZC. Szczególnie bolesna jest sytuacja w Polskim Związku Kolarskim, który otrzymał spory kredyt zaufania od ministerstwa i sponsorów, ale nie potrafi wyjść z kryzysu po ubiegłorocznej aferze (pod koniec 2017 roku ujawniono, że „ważna osoba w środowisku kolarskim” miała się dopuścić takich czynów jak zastraszanie, seks z podopiecznymi, w tym z nieletnimi, a nawet gwałt - przyp. red.). Zarząd nie poradził sobie z sytuacją kryzysową i zamiast podejść odpowiedzialnie do całej sprawy doprowadził do zrujnowania wizerunku tej dyscypliny.
Co się dzieje w PZKol? Jak to możliwe, że dyscyplina, która ma w Polsce tak wspaniałe tradycje, dzisiaj jest, jak Pan mówi, na dnie?
Związek jest zadłużony, ma zajęcia komornicze, nawet nie ma wkładu własnego, do którego jest zobowiązany, by podpisać umowę z ministerstwem sportu i turystyki. Przed nimi sporo pracy. Wymagamy pokazania nam realnego programu naprawczego, wtedy wrócimy do rozmów, ale na razie jest źle. Nikt co prawda nie zarzuca ani prezesowi, ani zarządowi, że odpowiadają za afery obyczajowe czy finansowe z poprzednich lat, ale nikt w tym trudnym momencie nie podjął działań naprawczych, nikt nie próbował np. porozumieć się z wierzycielami. To było zarządzanie na najniższym możliwym poziomie, bez żadnej wyobraźni. Nic dziwnego, że media rozdrapały tę sytuację. To jest największą tragedią tej dyscypliny, że gdy ktoś dzisiaj słyszy o Polskim Związku Kolarskim, to się uśmiecha i nie ma przed oczami Rafała Majki, Michała Kwiatkowskiego, Kasi Niewiadomej oraz ich sukcesów tylko obrazek z ostatniego zjazdu związku i słowa pana prezesa „a co – wy nie pijecie? ”. Ludzie się z nich śmieją, nie pamiętają medali, tylko alkoholowe teksty i ekscesy z walnego zgromadzenia działaczy.
Kreśli Pan obraz jakiegoś związkowego bagna, a co najmniej równoległego życia, które toczy się w związkach sportowych. Na własnych zasadach, bez chęci otwarcia się, oczyszczenia, za to z dużymi roszczeniami.
Problemem jest pewna specyfika funkcjonowania polskich związków sportowych. Z jednej strony one są nadzorowane przez ministerstwo, ale tylko w pewnym obszarze – głównie w obrębie naszych dotacji. Są jednak niezależne w zakresie np. decyzji personalnych czy stricte sportowych, szkoleniowych oraz regulaminów wewnętrznych. Jako resort w te obszary nie możemy ingerować. Związki funkcjonują na pograniczu przepisów polskich i zasad międzynarodowych federacji, do których należą. Możemy ich więc rozliczać z wydatkowania środków publicznych, ale nie ma możliwości pełnej ingerencji w ich zarządzanie. To nierzadko związuje nam ręce, dlatego podstawowe narzędzie jakie mamy, które może być skuteczne to regulacja dofinansowania, o którym zresztą zawsze mówię, że jest przywilejem, a nie prawem. Stąd też szukamy innych dróg, choćby poprzez realizację Programu team100, czy takie projekty, jak wczoraj ogłoszony model wspierania polskiego kolarstwa poprzez kluby sportowe. To program pilotażowy, ale być może to jest kierunek, który nas będzie czekał w najbliższym czasie w polskim sporcie w dyscyplinach indywidualnych. Polskich związków sportowych nie zlikwidujemy, to jest niemożliwe i nikt tego nie chce, ale – jeśli będzie taka konieczność – to możemy zredukować ich rolę w zakresie szkoleniowym na rzecz np. większego dofinansowania klubów sportowych.
Jakie ma Pan narzędzia, aby wydobywać wiarygodne informacje ze związków?
Znowelizowana ustawa o sporcie rozszerzyła te możliwości, dając szersze kompetencje Departamentowi Kontroli i Nadzoru. Także do umów, które podpisujemy ze związkami wprowadzamy pewne obwarowania. Dajemy pieniądze, ale wymagamy pełnej sprawozdawczości. Problemem jest wspomniana już wcześniej pozorna zależność tych instytucji od ministerstwa. To nie jest zresztą kłopot tylko Polski, bo gdy rozmawiam z ministrami innych krajów, to oni też mają problemy z działaczami i również szukają alternatywnych sposobów finansowania. Co więcej wielu z nich z uznaniem podchodzi do naszych projektów, jak team100 czy Rządowy Program KLUB. Wojna o stołki, wojna o władzę, ego działaczy przerastające chęć służenia danej dyscyplinie i dziwne rozgrywki personalne powodują, że sport nierzadko schodzi na dalszy plan i nie może się rozwijać. Do tego dochodzą wieloletnie zapóźnienia w inwestowaniu w sport dzieci i młodzieży. Mam świadomość tych problemów, ale nie poprzestaję na diagnozie, realna naprawa już się dzieje.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378574-nasz-wywiad-witold-banka-komunizm-w-sporcie-powoli-sie-konczy
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.