Jesteśmy przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pyongchang, zawsze w takim momencie mówi się o szansach medalowych. Pan, delikatnie mówiąc, tonuje nastroje. Jest aż tak źle?
To jest efekt tego, o czym mówiłem przed chwilą. Spójrzmy na kadrę i potencjalne szanse medalowe. To są wciąż te same nazwiska. Brakuje napływu nowych talentów. To pokazuje, że na przestrzeni ostatnich lat, nie zadbano, by Justyna Kowalczyk miała następczynię. Mamy coraz węższą grupę skoczków narciarskich. Oni teraz odnoszą sukcesy, ale nie ma szerokiej kadry następców, którzy naciskają. Panczeniści - to też nazwiska z poprzednich igrzysk: Katarzyna Bachleda - Curuś, Zbyszek Bródka i inni. Biathlon męski leży całkowicie, nie doczekaliśmy się kontynuatorów dokonań Tomasza Sikory. Są biathlonistki, jak np. Weronika Nowakowska, która ma na koncie sukcesy, a ostatnio prezentuje dobrą formę w zawodach Pucharu Świata oraz jest liderką kadry ale tu też niezbędne jest wychowanie większej liczby takich zawodniczek. Stąd nasza filozofia, która polega na przywróceniu piramidy szkoleniowej. To wymagało pewnego cofnięcia się i inwestowania w młodych. Stąd Program KLUB, SKS, czy team100, który niedługo będzie liczył już pewnie ok. 200 sportowców, w których pokładamy nadzieję. Przywróciliśmy również finansowanie kadr wojewódzkich juniora i juniora młodszego, z czego w poprzednich latach z niewiadomych przyczyn zrezygnowano. Jestem przekonany, że to w końcu przyniesie efekty. To wszystko trzeba odbudować bo w ostatnich latach nie dbano o sport dzieci i młodzieży skupiając się tylko na sporcie wyczynowym. Proszę spojrzeć na proporcje podziału środków budżetowych w poprzednich latach i to jak inwestowano w fundamenty.
No tak, ale to planowanie na przyszłość, być może odległą. Pan mówi o cofnięciu się, czy to może oznaczać ileś lat smuty dla polskich kibiców?
Zależy w jakich obszarach. To, że mamy pewien kryzys w sportach zimowych jest faktem. Ja jestem wierzący i w cuda wierzę, ale powtórzenie sukcesów medalowych z Soczi i Vancouver w Pyongchang wydaje się bardzo trudne. Na pewno dobrze jest w lekkiej atletyce, pojawiają się młode talenty, tutaj zapaści nie ma, wręcz przeciwnie.
A sporty zespołowe? To chyba trudniejsza układanka? Zimą od kilku lat cieszyły nas dobre występy piłkarzy ręcznych na światowych turniejach. Teraz nas w czołówce nie ma i przez jakiś czas nie będzie.
Rzeczywiście. Co najmniej kilka lat po roku 2007 przespano, ale z drugiej strony nie było odpowiedniego wsparcia finansowanego właśnie w obszarze sportu dzieci i młodzieży – to jak miały powstawać szkółki? Dopiero w ostatnim czasie pojawiły się szkółki dla młodych szczypiornistów i one przyniosą efekty, ale dopiero za kilka lat. Ktoś kiedyś zapomniał, być może zachłysnął się sukcesami, że trzeba inwestować w następców zawodników z tego wspaniałego pokolenia, które coraz szybciej odchodzi z kadry. W sporcie jest tak, że trzeba mieć ziarno – chętnych dzieciaków akurat teraz nie brakuje – które trzeba podlać i poczekać aż wyrośnie. Przyroda jest bezwzględna, cykl musi być zachowany, każda przerwa powoduje potem braki.
Mówił pan, że nie mamy szerokiej kadry skoczków narciarskich. To stoi trochę w sprzeczności z tym, co widzimy. W końcu mamy drużynę, a nie tylko jednego zawodnika. To chyba jednak działa?
„Małyszomania” i „stochomania” wsparte cyklem turniejów Lotos Cup dla dzieci przyniosła efekty, ale mam wrażenie, że coś się w pewnym momencie zacięło. Właśnie teraz, gdy mamy sukcesy drużynowe, młodych zawodników przychodzących do dyscypliny jest mniej. Mam nadzieję, że akurat te kwestie uda się poukładać i jeżeli nawet przyjdzie kryzys to w skokach będzie on minimalnie bolesny. Jest jeszcze czas, by pilnować sytuacji i maksymalnie inwestować w dzieci i młodzież. Niech na skoczniach pojawią się ponownie tłumy.
Z tego, co pan mówi, najbardziej brakuje długofalowej strategii rozwoju dyscyplin…
Gdyby pan spojrzał choćby na strony internetowe związków sportowych, to nie ma tam ani słowa na temat przyszłości. Jak ma wyglądać nabór młodzieży czy budowa szkółek? Czy gdzieś jest jakaś kompleksowa, dobrze przygotowana strategia rozwoju jakiejś dyscypliny sportu? Brak. Dlatego właśnie poprzez Kodeks Dobrego Zarządzania dla Polskich Związków Sportowych chcemy działaczom uświadomić, że bez tego nie pójdziemy do przodu. W wielu związkach wciąż jest takie przekonanie, że ministerstwo dawało pieniądze, to ma obowiązek płacić nadal. Żyją od roku do roku, przedstawiają plan na 12 miesięcy. Czy będą z tego medale? Nieważne, minister i tak musi dać. No właśnie nie da. To się skończyło. Może to będzie bolesne, może niektóre dyscypliny poważnie na tym ucierpią, ale w sporcie wyczynowym musimy osiągać sukcesy. Jeśli ich nie ma, jeśli nie ma nawet pomysłu i planu, jak je osiągnąć, to się w takie dziedziny nie inwestuje. Wolę przeznaczyć środki finansowe na sport dzieci i młodzieży, bez rozgraniczenia na dyscypliny i wiem, że to przyniesie efekty.
Zabrzmiało groźnie. To może oznaczać śmierć wielu związków sportowych?
Nie do końca. Paradoksalnie to może być szansa, bo z Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej daliśmy związkom więcej środków – właśnie na szkolenie dzieci i młodzieży. I to nie jest, podkreślam, jakaś prywatna wojna z prezesami, tylko walka o wykorzystanie potencjału jaki mamy. Chcemy się za parę lat cieszyć np. na letnich igrzyskach nie z 11 medali, ale z 15, a może nawet 20. Takie są nasze realne możliwości, tylko w zawodowstwie musimy postawić na konkretne dyscypliny sportu, które dadzą nam medale i zainwestować w napływ nowych talentów.
Z jednej strony mówi Pan jak wymagający menadżer, dla którego liczą się wyniki, wyniki i wyniki. Z drugiej strony, ministerstwo rozwija inicjatywy, nazwałbym je nieco sentymentalne, jak choćby program „Pierwszy trener”. Czemu ma służyć dofinansowanie szkoleniowców, przy których pierwsze kroki stawiali nasi mistrzowie?
Trzeba nagrodzić tych, od których wszystko się zaczęło. Niech ludzie wiedzą, kto wychowywał wielkich sportowców, bo rola pierwszego trenera w tym obszarze jest nie do przecenienia, czasem ważniejsza niż śrubowanie wyników na tym wczesnym etapie.
Czy to jest też ukłon w stronę pańskiego pierwszego trenera?
Tak, jest w tym dużo mojej osobistej symboliki. Wiem, kim był dla mnie mój pierwszy trener Jan Dera – moim drugim ojcem. Jako sportowiec zawdzięczam mu właściwie wszystko. Uświadomiłem sobie to najbardziej, gdy zmarł. Ja od niego dostałem wszystko, a on od sportu nie dostał prawie nic. Groszowe pieniądze z klubu, nagród właściwie żadnych, może czasem symboliczne. Na gali „Pierwszy Trener” rozmawiałem z wieloma zawodnikami, maja dokładnie takie same przemyślenia. To jest symboliczny ekwiwalent w wysokości 10 tys. złotych, ale ważniejsze jest pokazanie tych ludzi, sprawienie by nie byli zapomniani. Niech to też będzie motywacja dla takiego trenera, by wychowywał młodego sportowca według zasad, które potem pozwolą mu zostać mistrzem w swojej dyscyplinie.
Głośno jest ostatnio o „fali nazizmu” zalewającej Polskę. Często środowiska kibicowskie, które otwarcie manifestują swój patriotyzm i przywiązanie do wartości narodowych są wiązane z takimi poglądami. Czy na polskich trybunach rzeczywiście kwitnie faszyzm?
Jako polski obywatel uważam, że to jest krzywdzące, iż mówi się o jakimiś zagrożeniu falą nazizmu czy faszyzmu w Polsce. To ciekawe, że te media, które tak „troszczą się” o Polskę nie mówią o setkach legalnych manifestacji neonazistowskich w Niemczech. Próba wytworzenia wrażenia, że jesteśmy narodem chwalącym hitleryzm jest bardzo obraźliwa dla nas – Polaków, dla naszej historii. To my byliśmy jednym z najbardziej prześladowanych narodów, a nasz kraj straszliwie ucierpiał w wyniku działań wojennych. Są oczywiście pewne grupki, nawet nie wiem jak ich dobrze nazwać: chuliganów, bandytów, którzy podejmują skandaliczne zachowania, ale ich trzeba bezwzględnie piętnować czy to na stadionie czy poza nim. Stanowisko prezydenta, premiera i szefa MSWiA jest jednoznaczne, nie ma miejsca w Polsce na takie zachowania.
Od początku swojej kadencji zapowiadał pan lustrację w polskich związkach sportowych. Jakie są jej efekty?
Kilkudziesięciu działaczy nie złożyło oświadczeń lustracyjnych i będą musieli zrezygnować z pełnienia funkcji. Część się spóźniła – w tym przypadku sankcja jest taka sama. Są pewne przepychanki z tym związane, niektóre osoby próbują kombinować, że nieskutecznie doręczono im zawiadomienie lub stosują inne kruczki prawne. Przepis jest jednoznaczny – zgodnie z prawem utracili funkcję, wraz z upływem terminu złożenia oświadczenia lustracyjnego, do stwierdzenia czego zobligowane jest walne zgromadzenie związku. Są związki, które dostosowały się do tych zasad, jak choćby Polski Związek Piłki Nożnej, czy też Związek Piłki Ręcznej w Polsce i wytyczają dobre standardy w tej kwestii. Ich działacze, którzy się spóźnili ze złożeniem oświadczenia, nie wchodząc nawet w powód tego spóźnienia, nie mają pretensji, szanują zasady i skończyli pełnienie funkcji.
Dlaczego ta lustracja jest dla Pana taka ważna?
Mówiłem o tym wielokrotnie, że sport musi być czysty w każdym wymiarze. W walce z dopingiem – z oczywistych sportowych względów, w wymiarze zarządczym oraz w wymiarze moralnym – a to oznacza odsunięcie od pełnienia funkcji w związkach byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL. Członek zarządu związku sportowego powinien być autorytetem. To także element przejrzystości całego państwa – politycy, ministrowie składają takie oświadczenia, dlaczego mają tego nie robić działacze? Większość to rozumie i nie ma żadnego problemu z podaniem faktów ze swojej przeszłości.
Toczyła się niedawno dyskusja o tym, kiedy w Polsce skończył się komunizm. Jak to wygląda w sporcie?
Czy się kończy komunizm w sporcie? Mam taką nadzieję. Czas najwyższy, by do polskiego sportu wpuścić w końcu menadżerów, który będą działali dla dobra dyscyplin, a nie tylko dla swoich interesów.
Rozmawiał Marcin Wikło
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jesteśmy przed Igrzyskami Olimpijskimi w Pyongchang, zawsze w takim momencie mówi się o szansach medalowych. Pan, delikatnie mówiąc, tonuje nastroje. Jest aż tak źle?
To jest efekt tego, o czym mówiłem przed chwilą. Spójrzmy na kadrę i potencjalne szanse medalowe. To są wciąż te same nazwiska. Brakuje napływu nowych talentów. To pokazuje, że na przestrzeni ostatnich lat, nie zadbano, by Justyna Kowalczyk miała następczynię. Mamy coraz węższą grupę skoczków narciarskich. Oni teraz odnoszą sukcesy, ale nie ma szerokiej kadry następców, którzy naciskają. Panczeniści - to też nazwiska z poprzednich igrzysk: Katarzyna Bachleda - Curuś, Zbyszek Bródka i inni. Biathlon męski leży całkowicie, nie doczekaliśmy się kontynuatorów dokonań Tomasza Sikory. Są biathlonistki, jak np. Weronika Nowakowska, która ma na koncie sukcesy, a ostatnio prezentuje dobrą formę w zawodach Pucharu Świata oraz jest liderką kadry ale tu też niezbędne jest wychowanie większej liczby takich zawodniczek. Stąd nasza filozofia, która polega na przywróceniu piramidy szkoleniowej. To wymagało pewnego cofnięcia się i inwestowania w młodych. Stąd Program KLUB, SKS, czy team100, który niedługo będzie liczył już pewnie ok. 200 sportowców, w których pokładamy nadzieję. Przywróciliśmy również finansowanie kadr wojewódzkich juniora i juniora młodszego, z czego w poprzednich latach z niewiadomych przyczyn zrezygnowano. Jestem przekonany, że to w końcu przyniesie efekty. To wszystko trzeba odbudować bo w ostatnich latach nie dbano o sport dzieci i młodzieży skupiając się tylko na sporcie wyczynowym. Proszę spojrzeć na proporcje podziału środków budżetowych w poprzednich latach i to jak inwestowano w fundamenty.
No tak, ale to planowanie na przyszłość, być może odległą. Pan mówi o cofnięciu się, czy to może oznaczać ileś lat smuty dla polskich kibiców?
Zależy w jakich obszarach. To, że mamy pewien kryzys w sportach zimowych jest faktem. Ja jestem wierzący i w cuda wierzę, ale powtórzenie sukcesów medalowych z Soczi i Vancouver w Pyongchang wydaje się bardzo trudne. Na pewno dobrze jest w lekkiej atletyce, pojawiają się młode talenty, tutaj zapaści nie ma, wręcz przeciwnie.
A sporty zespołowe? To chyba trudniejsza układanka? Zimą od kilku lat cieszyły nas dobre występy piłkarzy ręcznych na światowych turniejach. Teraz nas w czołówce nie ma i przez jakiś czas nie będzie.
Rzeczywiście. Co najmniej kilka lat po roku 2007 przespano, ale z drugiej strony nie było odpowiedniego wsparcia finansowanego właśnie w obszarze sportu dzieci i młodzieży – to jak miały powstawać szkółki? Dopiero w ostatnim czasie pojawiły się szkółki dla młodych szczypiornistów i one przyniosą efekty, ale dopiero za kilka lat. Ktoś kiedyś zapomniał, być może zachłysnął się sukcesami, że trzeba inwestować w następców zawodników z tego wspaniałego pokolenia, które coraz szybciej odchodzi z kadry. W sporcie jest tak, że trzeba mieć ziarno – chętnych dzieciaków akurat teraz nie brakuje – które trzeba podlać i poczekać aż wyrośnie. Przyroda jest bezwzględna, cykl musi być zachowany, każda przerwa powoduje potem braki.
Mówił pan, że nie mamy szerokiej kadry skoczków narciarskich. To stoi trochę w sprzeczności z tym, co widzimy. W końcu mamy drużynę, a nie tylko jednego zawodnika. To chyba jednak działa?
„Małyszomania” i „stochomania” wsparte cyklem turniejów Lotos Cup dla dzieci przyniosła efekty, ale mam wrażenie, że coś się w pewnym momencie zacięło. Właśnie teraz, gdy mamy sukcesy drużynowe, młodych zawodników przychodzących do dyscypliny jest mniej. Mam nadzieję, że akurat te kwestie uda się poukładać i jeżeli nawet przyjdzie kryzys to w skokach będzie on minimalnie bolesny. Jest jeszcze czas, by pilnować sytuacji i maksymalnie inwestować w dzieci i młodzież. Niech na skoczniach pojawią się ponownie tłumy.
Z tego, co pan mówi, najbardziej brakuje długofalowej strategii rozwoju dyscyplin…
Gdyby pan spojrzał choćby na strony internetowe związków sportowych, to nie ma tam ani słowa na temat przyszłości. Jak ma wyglądać nabór młodzieży czy budowa szkółek? Czy gdzieś jest jakaś kompleksowa, dobrze przygotowana strategia rozwoju jakiejś dyscypliny sportu? Brak. Dlatego właśnie poprzez Kodeks Dobrego Zarządzania dla Polskich Związków Sportowych chcemy działaczom uświadomić, że bez tego nie pójdziemy do przodu. W wielu związkach wciąż jest takie przekonanie, że ministerstwo dawało pieniądze, to ma obowiązek płacić nadal. Żyją od roku do roku, przedstawiają plan na 12 miesięcy. Czy będą z tego medale? Nieważne, minister i tak musi dać. No właśnie nie da. To się skończyło. Może to będzie bolesne, może niektóre dyscypliny poważnie na tym ucierpią, ale w sporcie wyczynowym musimy osiągać sukcesy. Jeśli ich nie ma, jeśli nie ma nawet pomysłu i planu, jak je osiągnąć, to się w takie dziedziny nie inwestuje. Wolę przeznaczyć środki finansowe na sport dzieci i młodzieży, bez rozgraniczenia na dyscypliny i wiem, że to przyniesie efekty.
Zabrzmiało groźnie. To może oznaczać śmierć wielu związków sportowych?
Nie do końca. Paradoksalnie to może być szansa, bo z Funduszu Rozwoju Kultury Fizycznej daliśmy związkom więcej środków – właśnie na szkolenie dzieci i młodzieży. I to nie jest, podkreślam, jakaś prywatna wojna z prezesami, tylko walka o wykorzystanie potencjału jaki mamy. Chcemy się za parę lat cieszyć np. na letnich igrzyskach nie z 11 medali, ale z 15, a może nawet 20. Takie są nasze realne możliwości, tylko w zawodowstwie musimy postawić na konkretne dyscypliny sportu, które dadzą nam medale i zainwestować w napływ nowych talentów.
Z jednej strony mówi Pan jak wymagający menadżer, dla którego liczą się wyniki, wyniki i wyniki. Z drugiej strony, ministerstwo rozwija inicjatywy, nazwałbym je nieco sentymentalne, jak choćby program „Pierwszy trener”. Czemu ma służyć dofinansowanie szkoleniowców, przy których pierwsze kroki stawiali nasi mistrzowie?
Trzeba nagrodzić tych, od których wszystko się zaczęło. Niech ludzie wiedzą, kto wychowywał wielkich sportowców, bo rola pierwszego trenera w tym obszarze jest nie do przecenienia, czasem ważniejsza niż śrubowanie wyników na tym wczesnym etapie.
Czy to jest też ukłon w stronę pańskiego pierwszego trenera?
Tak, jest w tym dużo mojej osobistej symboliki. Wiem, kim był dla mnie mój pierwszy trener Jan Dera – moim drugim ojcem. Jako sportowiec zawdzięczam mu właściwie wszystko. Uświadomiłem sobie to najbardziej, gdy zmarł. Ja od niego dostałem wszystko, a on od sportu nie dostał prawie nic. Groszowe pieniądze z klubu, nagród właściwie żadnych, może czasem symboliczne. Na gali „Pierwszy Trener” rozmawiałem z wieloma zawodnikami, maja dokładnie takie same przemyślenia. To jest symboliczny ekwiwalent w wysokości 10 tys. złotych, ale ważniejsze jest pokazanie tych ludzi, sprawienie by nie byli zapomniani. Niech to też będzie motywacja dla takiego trenera, by wychowywał młodego sportowca według zasad, które potem pozwolą mu zostać mistrzem w swojej dyscyplinie.
Głośno jest ostatnio o „fali nazizmu” zalewającej Polskę. Często środowiska kibicowskie, które otwarcie manifestują swój patriotyzm i przywiązanie do wartości narodowych są wiązane z takimi poglądami. Czy na polskich trybunach rzeczywiście kwitnie faszyzm?
Jako polski obywatel uważam, że to jest krzywdzące, iż mówi się o jakimiś zagrożeniu falą nazizmu czy faszyzmu w Polsce. To ciekawe, że te media, które tak „troszczą się” o Polskę nie mówią o setkach legalnych manifestacji neonazistowskich w Niemczech. Próba wytworzenia wrażenia, że jesteśmy narodem chwalącym hitleryzm jest bardzo obraźliwa dla nas – Polaków, dla naszej historii. To my byliśmy jednym z najbardziej prześladowanych narodów, a nasz kraj straszliwie ucierpiał w wyniku działań wojennych. Są oczywiście pewne grupki, nawet nie wiem jak ich dobrze nazwać: chuliganów, bandytów, którzy podejmują skandaliczne zachowania, ale ich trzeba bezwzględnie piętnować czy to na stadionie czy poza nim. Stanowisko prezydenta, premiera i szefa MSWiA jest jednoznaczne, nie ma miejsca w Polsce na takie zachowania.
Od początku swojej kadencji zapowiadał pan lustrację w polskich związkach sportowych. Jakie są jej efekty?
Kilkudziesięciu działaczy nie złożyło oświadczeń lustracyjnych i będą musieli zrezygnować z pełnienia funkcji. Część się spóźniła – w tym przypadku sankcja jest taka sama. Są pewne przepychanki z tym związane, niektóre osoby próbują kombinować, że nieskutecznie doręczono im zawiadomienie lub stosują inne kruczki prawne. Przepis jest jednoznaczny – zgodnie z prawem utracili funkcję, wraz z upływem terminu złożenia oświadczenia lustracyjnego, do stwierdzenia czego zobligowane jest walne zgromadzenie związku. Są związki, które dostosowały się do tych zasad, jak choćby Polski Związek Piłki Nożnej, czy też Związek Piłki Ręcznej w Polsce i wytyczają dobre standardy w tej kwestii. Ich działacze, którzy się spóźnili ze złożeniem oświadczenia, nie wchodząc nawet w powód tego spóźnienia, nie mają pretensji, szanują zasady i skończyli pełnienie funkcji.
Dlaczego ta lustracja jest dla Pana taka ważna?
Mówiłem o tym wielokrotnie, że sport musi być czysty w każdym wymiarze. W walce z dopingiem – z oczywistych sportowych względów, w wymiarze zarządczym oraz w wymiarze moralnym – a to oznacza odsunięcie od pełnienia funkcji w związkach byłych funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa PRL. Członek zarządu związku sportowego powinien być autorytetem. To także element przejrzystości całego państwa – politycy, ministrowie składają takie oświadczenia, dlaczego mają tego nie robić działacze? Większość to rozumie i nie ma żadnego problemu z podaniem faktów ze swojej przeszłości.
Toczyła się niedawno dyskusja o tym, kiedy w Polsce skończył się komunizm. Jak to wygląda w sporcie?
Czy się kończy komunizm w sporcie? Mam taką nadzieję. Czas najwyższy, by do polskiego sportu wpuścić w końcu menadżerów, który będą działali dla dobra dyscyplin, a nie tylko dla swoich interesów.
Rozmawiał Marcin Wikło
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/378574-nasz-wywiad-witold-banka-komunizm-w-sporcie-powoli-sie-konczy?strona=2
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.