PiS wyczuło emocje, których lewica nie potrafiła zdiagnozować. Leszek Miller skupił się na gospodarce i biznesie, co jest ważne, ale nie można na tym poprzestawać. Taka pułapka neoliberalnego myślenia. No i, jako lewica, jesteśmy tu, gdzie jesteśmy…
— powiedział w rozmowie z wPolityce.pl Grzegorz Napieralski, senator, były przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
wPolityce.pl: Panie senatorze, mało kto wie, ale towarzyszył Pan prezydentowi Andrzejowi Dudzie w trakcie jego podróży do Wietnamu. Podróży, która zresztą i tak nie odbiła się przesadnie szerokim echem; z uwagi na prace nad reformą sądownictwa i zamieszanie ws. rekonstrukcji. Jakie są Pana wrażenia po tej wizycie, która traktowana jest jako dość egzotyczna?
Grzegorz Napieralski, senator, przewodniczący parlamentarnej grupy polsko-tajwańskiej: To nie jest egzotyczny kierunek, a wizyta nie wybrzmiała, bo to jednak spora odległość. Poza tym jeszcze nie osiągnęliśmy takiego pułapu, na którym mierzyli byśmy wartość dyplomacji znajdywaniem nowych rynków rozwoju - i to daleko od granic. Robią to Anglicy czy Francuzi - choć w ich przypadku to również historia związana z kolonializmem - ale nie tylko oni. Nie wybrzmiała ta wizyta jak trzeba, bo nie potrafimy w Polsce rozmawiać o dyplomacji bez emocji, uprzedzeń i symbolicznych gestów. I to żaden przytyk do nikogo, po prostu ekspansję gospodarczą postrzegamy jako płytki, mało zajmujący temat. Pierwszy raz byłem w Wietnamie w 2011 roku, jeszcze jako przewodniczący SLD i zobaczyłem tam wielki potencjał. To duży, szybko rozwijający się kraj, potrzebujący dziś - jak Polska na początku przemian ustrojowych - wielu produktów, rozwiązań. Polska może być dla Wietnamu znakomitym partnerem; mamy kapitał, doświadczenie, możemy im dużo zaoferować, ale i sporo od nich kupić po dobrej cenie.
W Polsce wykształciliśmy też wietnamskie elity. Tam są ludzie, którzy kończyli AGH w Krakowie, UW, szkoły w Rzeszowie, w Szczecinie - wrócili do siebie i zajmują tam najważniejsze pozycje w państwie. Prezydent Hanoi mówił po polsku lepiej niż obcokrajowcy, którzy tutaj mieszkają. Polska prowadziła z Wietnamem dużą wymianę. Po stronie wietnamskiej jest przyjaźń do nas i chęć współpracy. Często zresztą ma to podłoże emocjonalne. Stąd od lat namawiałem ważnych polityków w Polsce, by zainteresowali się Wietnamem. 6% wzrostu gospodarczego, duży kraj, ponad 90 mln ludzi - niesamowity rynek zbytu, państwo rozwijające się, potrzebujące mostów, dróg, etc. Cieszę się, że udało się namówić prezydenta Andrzeja Dudę do tej wizyty, bo nie ukrywam, że sugerowałem mu ten kierunek. To dobry ruch pana prezydenta.
Koledzy z opozycji nie będą mieli Panu za złe, że wspiera Pan - na tym odcinku - administrację rządową, że dobrze mówi Pan o prezydencie? Nie po linii to, panie senatorze.
Nie, nie obawiam się tego. To jedna z lepszych wizyt, w jakich brałem udział, a trochę ich mam na swoim koncie. Widać było, że Wietnamczycy przywiązywali do tej wizyty wielką wagę - prezydent Duda spotkał się z wieloma najważniejszymi osobami w państwie. Nasza delegacja była duża, mieliśmy szereg osobnych spotkań: wicepremier Gowin w sprawie współpracy naukowej na linii Wietnam - Polska. Jako przewodniczący grupy parlamentarnej wiem, jak duży jest oddźwięk, jeśli chodzi o prośby z polskich uczelni dotyczące sprowadzenia Wietnamczyków na polskie uczelnie. Zarówno chodzi o prestiż, jak i wymierne korzyści finansowe dla uczelni.
Ale ten wyjazd to nie tylko nauka. Na specjalne zaproszenie tamtejszego ministerstwa obrony narodowej rozmawialiśmy o sprawach wojskowych, mieliśmy szereg spotkań politycznych. Do tego, co ważne, odbyło się forum gospodarcze w dawnym Sajgonie, gdzie wzięło udział kilkudziesięciu polskich przedsiębiorców; w tym przedstawiciele takich dużych firm jak Ursus czy Adamed. Ta ostatnia firma przywiozła z tej wizyty wielki kontrakt na miliony złotych. A więc wizyta przyniosła konkretne, realne, namacalne efekty.
Co do Pana pytania… W tej kwestii nie miałem żadnego dyskomfortu, pan prezydent odegrał bardzo dobrą rolę. Proszę pamiętać, że od 18 lat - od czasu wizyty prezydenta Kwaśniewskiego - nie było tam polskiego prezydenta.
Ale to jednak nie jest zapewne prezydent pana marzeń, nie jest to rząd pana marzeń. Gdzie tam zadeklarowanemu lewicowcowi do konserwatywnego rządu i prezydenta.
Na pewno w sferze światopoglądowej różni nas wiele. Uważam jednak, że są w Polsce kwestie, które powinny być wyłączone z tego bieżącego sporu. Nie miałem problemu, by jako szef SLD spotkać się z prezydentem Kaczyńskim czy Komorowskim. Istotą polityki jest rzecz jasna spór, musimy się różnić, bo inaczej nie ma mowy o demokracji i dyskusji. Ale powinny być kwestie wyłączone z banalnych kłótni, z przepychanek i intryg. Dotyczy to zwłaszcza dyplomacji. Tak jest we Francji czy innych rozwiniętych demokracjach - w Paryżu nieważne, czy parlamentarzysta jest z opozycji, czy z ramienia rządu - walczą zgodnie o sprawy narodowe, o interesy tamtejszych firm. Bardzo mi się to podoba. W Polsce tego brakuje - i żeby była jasność, nie robi też tego PiS.
A co u Pana? Kiedyś czarny koń wyborów prezydenckich, świetny wynik, kierowanie SLD i… bolesny, szybki upadek.
Wie Pan… Wygrane i przegrane bardzo hartują i uczą pokory. Przeżyłem i wzloty, i upadki. W kampanii prezydenckiej zostałem okrzyknięty zwycięzcą wyborów, bo nikt nie spodziewał się, że młody chłopak z poparciem początkowym na poziomie jednego procenta, wykręci taki wynik.
Trochę jak Andrzej Duda, tylko na mniejszą skalę, bo on wygrał wybory.
Nie chcę wyjść na megalomana, ale kampania Andrzeja Dudy w wielu miejscach przypominała mi moją.
Ale z SLD już tak dobrze Panu nie poszło.
Tak. Choć jak patrzę na moją przegraną i wynik 9%, to dziś byłoby to ogłoszone jako wielkie zwycięstwo SLD…
Nie czuje się Pan tym trochę sfrustrowany? Dziś jest Pan na marginesie dużej polityki.
Nie, nie czuję się źle. Po dużym sprincie jestem teraz na wolniejszym odcinku, może to maraton…?
Ale ambicje ma Pan chyba większe niż miejsce w Senacie i picie dobrej kawy w senackiej kawiarence.
Każdy z nas ma większe ambicje. Byłbym wobec Pana nieuczciwy, gdybym powiedział, że mi to wystarcza. Nie wykluczam startu w wyborach samorządowych na prezydenta Szczecina. Polityka jest też nieprzewidywalna - nie wiemy, co będzie za rok, dwa… W polityce trzeba być cierpliwym.
W jakiej kondycji po tych dwóch latach tzw. dobrej zmiany, jest dziś opozycja?
Jesteśmy w trudnej sytuacji, ale patrzę na to ze spokojem. Musimy być cierpliwi. Jeśli popatrzeć na losy Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska, to obaj mieli wzloty i duże upadki, nikt im nie dawał szans, a dziś odgrywali i odgrywają ważne role w Polsce czy w Europie. Cierpliwość w opozycji jest bardzo istotna. Powinniśmy się też nauczyć pokory. Nie chcę mówić po nazwiskach, ale niektórzy mogliby schować buławy do plecaka. Jarosław Kaczyński zbudował szeroki obóz: od Gowina, przez Ziobrę, do Macierewicza. I wygrał. Po drugiej stronie też można zbudować taki blok: od centrum do lewicy, lecz nie fundować jej na marzeniu zostania jej jedynym liderem i przywódcą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
PiS wyczuło emocje, których lewica nie potrafiła zdiagnozować. Leszek Miller skupił się na gospodarce i biznesie, co jest ważne, ale nie można na tym poprzestawać. Taka pułapka neoliberalnego myślenia. No i, jako lewica, jesteśmy tu, gdzie jesteśmy…
— powiedział w rozmowie z wPolityce.pl Grzegorz Napieralski, senator, były przewodniczący Sojuszu Lewicy Demokratycznej.
wPolityce.pl: Panie senatorze, mało kto wie, ale towarzyszył Pan prezydentowi Andrzejowi Dudzie w trakcie jego podróży do Wietnamu. Podróży, która zresztą i tak nie odbiła się przesadnie szerokim echem; z uwagi na prace nad reformą sądownictwa i zamieszanie ws. rekonstrukcji. Jakie są Pana wrażenia po tej wizycie, która traktowana jest jako dość egzotyczna?
Grzegorz Napieralski, senator, przewodniczący parlamentarnej grupy polsko-tajwańskiej: To nie jest egzotyczny kierunek, a wizyta nie wybrzmiała, bo to jednak spora odległość. Poza tym jeszcze nie osiągnęliśmy takiego pułapu, na którym mierzyli byśmy wartość dyplomacji znajdywaniem nowych rynków rozwoju - i to daleko od granic. Robią to Anglicy czy Francuzi - choć w ich przypadku to również historia związana z kolonializmem - ale nie tylko oni. Nie wybrzmiała ta wizyta jak trzeba, bo nie potrafimy w Polsce rozmawiać o dyplomacji bez emocji, uprzedzeń i symbolicznych gestów. I to żaden przytyk do nikogo, po prostu ekspansję gospodarczą postrzegamy jako płytki, mało zajmujący temat. Pierwszy raz byłem w Wietnamie w 2011 roku, jeszcze jako przewodniczący SLD i zobaczyłem tam wielki potencjał. To duży, szybko rozwijający się kraj, potrzebujący dziś - jak Polska na początku przemian ustrojowych - wielu produktów, rozwiązań. Polska może być dla Wietnamu znakomitym partnerem; mamy kapitał, doświadczenie, możemy im dużo zaoferować, ale i sporo od nich kupić po dobrej cenie.
W Polsce wykształciliśmy też wietnamskie elity. Tam są ludzie, którzy kończyli AGH w Krakowie, UW, szkoły w Rzeszowie, w Szczecinie - wrócili do siebie i zajmują tam najważniejsze pozycje w państwie. Prezydent Hanoi mówił po polsku lepiej niż obcokrajowcy, którzy tutaj mieszkają. Polska prowadziła z Wietnamem dużą wymianę. Po stronie wietnamskiej jest przyjaźń do nas i chęć współpracy. Często zresztą ma to podłoże emocjonalne. Stąd od lat namawiałem ważnych polityków w Polsce, by zainteresowali się Wietnamem. 6% wzrostu gospodarczego, duży kraj, ponad 90 mln ludzi - niesamowity rynek zbytu, państwo rozwijające się, potrzebujące mostów, dróg, etc. Cieszę się, że udało się namówić prezydenta Andrzeja Dudę do tej wizyty, bo nie ukrywam, że sugerowałem mu ten kierunek. To dobry ruch pana prezydenta.
Koledzy z opozycji nie będą mieli Panu za złe, że wspiera Pan - na tym odcinku - administrację rządową, że dobrze mówi Pan o prezydencie? Nie po linii to, panie senatorze.
Nie, nie obawiam się tego. To jedna z lepszych wizyt, w jakich brałem udział, a trochę ich mam na swoim koncie. Widać było, że Wietnamczycy przywiązywali do tej wizyty wielką wagę - prezydent Duda spotkał się z wieloma najważniejszymi osobami w państwie. Nasza delegacja była duża, mieliśmy szereg osobnych spotkań: wicepremier Gowin w sprawie współpracy naukowej na linii Wietnam - Polska. Jako przewodniczący grupy parlamentarnej wiem, jak duży jest oddźwięk, jeśli chodzi o prośby z polskich uczelni dotyczące sprowadzenia Wietnamczyków na polskie uczelnie. Zarówno chodzi o prestiż, jak i wymierne korzyści finansowe dla uczelni.
Ale ten wyjazd to nie tylko nauka. Na specjalne zaproszenie tamtejszego ministerstwa obrony narodowej rozmawialiśmy o sprawach wojskowych, mieliśmy szereg spotkań politycznych. Do tego, co ważne, odbyło się forum gospodarcze w dawnym Sajgonie, gdzie wzięło udział kilkudziesięciu polskich przedsiębiorców; w tym przedstawiciele takich dużych firm jak Ursus czy Adamed. Ta ostatnia firma przywiozła z tej wizyty wielki kontrakt na miliony złotych. A więc wizyta przyniosła konkretne, realne, namacalne efekty.
Co do Pana pytania… W tej kwestii nie miałem żadnego dyskomfortu, pan prezydent odegrał bardzo dobrą rolę. Proszę pamiętać, że od 18 lat - od czasu wizyty prezydenta Kwaśniewskiego - nie było tam polskiego prezydenta.
Ale to jednak nie jest zapewne prezydent pana marzeń, nie jest to rząd pana marzeń. Gdzie tam zadeklarowanemu lewicowcowi do konserwatywnego rządu i prezydenta.
Na pewno w sferze światopoglądowej różni nas wiele. Uważam jednak, że są w Polsce kwestie, które powinny być wyłączone z tego bieżącego sporu. Nie miałem problemu, by jako szef SLD spotkać się z prezydentem Kaczyńskim czy Komorowskim. Istotą polityki jest rzecz jasna spór, musimy się różnić, bo inaczej nie ma mowy o demokracji i dyskusji. Ale powinny być kwestie wyłączone z banalnych kłótni, z przepychanek i intryg. Dotyczy to zwłaszcza dyplomacji. Tak jest we Francji czy innych rozwiniętych demokracjach - w Paryżu nieważne, czy parlamentarzysta jest z opozycji, czy z ramienia rządu - walczą zgodnie o sprawy narodowe, o interesy tamtejszych firm. Bardzo mi się to podoba. W Polsce tego brakuje - i żeby była jasność, nie robi też tego PiS.
A co u Pana? Kiedyś czarny koń wyborów prezydenckich, świetny wynik, kierowanie SLD i… bolesny, szybki upadek.
Wie Pan… Wygrane i przegrane bardzo hartują i uczą pokory. Przeżyłem i wzloty, i upadki. W kampanii prezydenckiej zostałem okrzyknięty zwycięzcą wyborów, bo nikt nie spodziewał się, że młody chłopak z poparciem początkowym na poziomie jednego procenta, wykręci taki wynik.
Trochę jak Andrzej Duda, tylko na mniejszą skalę, bo on wygrał wybory.
Nie chcę wyjść na megalomana, ale kampania Andrzeja Dudy w wielu miejscach przypominała mi moją.
Ale z SLD już tak dobrze Panu nie poszło.
Tak. Choć jak patrzę na moją przegraną i wynik 9%, to dziś byłoby to ogłoszone jako wielkie zwycięstwo SLD…
Nie czuje się Pan tym trochę sfrustrowany? Dziś jest Pan na marginesie dużej polityki.
Nie, nie czuję się źle. Po dużym sprincie jestem teraz na wolniejszym odcinku, może to maraton…?
Ale ambicje ma Pan chyba większe niż miejsce w Senacie i picie dobrej kawy w senackiej kawiarence.
Każdy z nas ma większe ambicje. Byłbym wobec Pana nieuczciwy, gdybym powiedział, że mi to wystarcza. Nie wykluczam startu w wyborach samorządowych na prezydenta Szczecina. Polityka jest też nieprzewidywalna - nie wiemy, co będzie za rok, dwa… W polityce trzeba być cierpliwym.
W jakiej kondycji po tych dwóch latach tzw. dobrej zmiany, jest dziś opozycja?
Jesteśmy w trudnej sytuacji, ale patrzę na to ze spokojem. Musimy być cierpliwi. Jeśli popatrzeć na losy Jarosława Kaczyńskiego czy Donalda Tuska, to obaj mieli wzloty i duże upadki, nikt im nie dawał szans, a dziś odgrywali i odgrywają ważne role w Polsce czy w Europie. Cierpliwość w opozycji jest bardzo istotna. Powinniśmy się też nauczyć pokory. Nie chcę mówić po nazwiskach, ale niektórzy mogliby schować buławy do plecaka. Jarosław Kaczyński zbudował szeroki obóz: od Gowina, przez Ziobrę, do Macierewicza. I wygrał. Po drugiej stronie też można zbudować taki blok: od centrum do lewicy, lecz nie fundować jej na marzeniu zostania jej jedynym liderem i przywódcą.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/370763-nasz-wywiad-grzegorz-napieralski-pis-wyczulo-emocje-ktorych-lewica-nie-potrafila-zdiagnozowac-sa-tez-ciekawe-kulisy-wizyty-prezydenta-w-wietnamie
Dziękujemy za przeczytanie artykułu!
Najważniejsze teksty publicystyczne i analityczne w jednym miejscu! Dołącz do Premium+. Pamiętaj, możesz oglądać naszą telewizję na wPolsce24. Buduj z nami niezależne media na wesprzyj.wpolsce24.