I znów królewna Europa spadła z byka, w powietrzu się unosi kaczy puch… Co prawda Ewa Bem śpiewała o księżniczce Annie, która spadła z konia, ale po drobnej przeróbce jej przebój doskonale obrazuje efekt wystawy o dziejach naszego kontynentu, zaaranżowanej w Domu Historii Europejskiej w Brukseli.
Europa to postać mityczna, ponoć niezwykłej urody kobieta, w której zakochał się Zeus i przybrawszy postać byka porwał ją na Kretę. Skojarzenie brukselskiej wystawy z Zeusem też nie byłoby bez sensu, bo oto na jednej z jej ekranowych ilustracji pojawia się… Marks, stojący na skale niczym Mojżesz i trzymający zamiast dekalogu kamienną tablicę z „Kapitałem”. Ażeby było jeszcze bardziej alegorycznie, tenże Marks ciska jak Zeus piorunami właśnie, przy czym każdy z tych piorunów zawiera jakieś przykazanie dla naszej Europy - kontynentu, który przybrał nazwę od mitycznej królewny greckiej Krety i fenickiego Tyru, dziś portu na wybrzeżu Morza Śródziemnego w Libanie…
Niestety, to nie są żarty. Można rzec, grafika z brodatym Marksem/Mojżeszem/Zeusem, twórcą socjalizmu naukowego i współtwórcą Międzynarodówki, stanowi wypadkową ekspozycji w brukselskim Domu Historii Europejskiej. Wystawy, która nie ma bawić lecz uczyć. A że wybuchło wokół niej wiele kontrowersji, postanowiliśmy z Piotrem Semką (tygodnik „Do Rzeczy”) zobaczyć jak rzecz ma się na miejscu i zrelacjonować w naszym radiowym Magazynie Międzynarodowym. I podsumuję od razu: jest gorzej niż się spodziewaliśmy w oparciu o wcześniej zasłyszane i przeczytane przez nas opinie.
Spędziliśmy na tej wystawie osiem godzin. Dla wszystkich tych, którzy nie będą mięli okazji zobaczyć tej ekspozycji, wystąpiliśmy w niecodziennej roli przewodników, oprowadzających po brukselskim Domu Historii Europejskiej - piętro po piętrze, punkt po punkcie, omawiamy poszczególne segmenty z prezentowanymi tam eksponatami. Tu do posłuchania.
Jaka jest zatem historia naszego kontynentu „made in UE”? Co od razu rzuca się w oczy, Europa została odcięta od swych chrześcijańskich korzeni. Po prostu ich nie ma. Próżno szukać na tej ekspozycji naszej monoteistycznej religii, która przez wieki kształtowała europejską cywilizację. Wygląda na to, że Kościół nie miał żadnego znaczenia w dziejach naszego kontynentu, choć i obecnie chrześcijanie stanowią najliczniejszą grupę wyznaniową w Europie i świecie. A skoro nie ma Kościoła, to pytanie o wagę i doniosłość np. pontyfikatu papieża Jana Pawła II, uznanego powszechnie za jedną z najbardziej wpływowych postaci XX wieku w skali globalnej, który walnie przyczynił się do upadku komunizmu i likwidacji ustrojowych podziałów na naszym kontynencie, jest bez sensu. Sensem - w myśl twórców wystawy - jest bowiem Europa bezwyznaniowa, ateistyczna, co więcej, beznarodowa.
Jeśli oprzeć się na prezentowanym w Brukseli obrazie historii Starego Kontynentu, narody są jedynie powodem wszelkich nieszczęść na tym naszym europejskim łez padole. A skoro nie ma narodów, nie ma państw, ergo - sprawców odpowiedzialnych za takie kataklizmy, jak obie wojny światowe. Są natomiast wyeksponowane „wypaczenia”, zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie. Wszak oba ustroje, kapitalistyczny i komunistyczny miały swoje zalety i wady… Na ten ostatni został nałożony raster: prześladowania, represje, miliony zgładzonych, ludzkich istnień i cierpienia walczących o wolność i niepodległość narodów zza żelaznej kurtyny są jakby niezauważone. Bo cóż znaczy „naród” i „niepodległość” we wspólnym domu Europy jutra? Toż to jakiś omszały anachronizm…
Upadek komunizmu w interpretacji twórców wystawy zaczął się od rozbiórki muru berlińskiego, czemu specjalnie poświęcono jeden z segmentów tej okazałej ekspozycji; dopiero po tym wydarzeniu upadały jak domki z kart komunistyczne władze dawnego ostbloku. Co podkreślono, „pokojowo”… W kwestii formalnej, jest kilka eksponatów poświęconych pro forma „Solidarności”, jak np. znaczek, czy kask stoczniowca, ale jeśli ktoś będzie szukał fotografii związkowca/noblisty Lecha Wałęsy, ten się jej nie doszuka. „Solidarnościowy” zryw w naszym kraju, a potem w całej środkowo-wschodniej Europie został całkowicie zmarginalizowany. Nadano mu takie samo znaczenie jak przełomom w byłych republikach komunistycznej Rosji i jej państwach satelickich. Ten fragment wystawy kończy kuriozalna konstatacja, że wszystkie te kraje, dziś członkowie UE chętnie i dobrowolnie zrzekają się własnych praw narodowych na rzecz wspólnoty europejskiej.
Oto na naszych oczach kształtuje się nowe pojęcie już nie Europy narodów i ojczyzn lecz beznarodowej ojczyzny Europy, coś na podobieństwo „Jewrosojuza”, jak nazywają Rosjanie Unię Europejską. Jej przeciętny obywatel, to wykastrowany homo europeicus po elektrowstrząsach, jakieś nieślubne dziecko Frankensteina, lepione zgodnie z zamysłem brukselskich rodziców. Wprawdzie głęboko wierzący Francuz Robert Schuman czy Niemiec Konrad Adenauer przewracają się w grobach, notabene wyeksponowani na wystawie jako „ojcowie Unii Europejskiej”, którzy zapoczątkowali scalanie Europy w oparciu o jej chrześcijańską identyfikację, ale przecież żyli w innych czasach, a Europa to znaczy ustawiczny postęp… Nawiasem mówiąc, Niemcy i Francja zajmują przeważającą część tej ekspozycji, pozostałe kraje mają znaczenie peryferyjne. No, może z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych i sowieckiej Rosji, przedstawionych jako równorzędni sprawcy i okupanci, współodpowiedzialni za rozdarcie naszego kontynentu.
W dzisiejszej, zjednoczonej Europie podziałów już nie ma, przynajmniej w brukselskim domu jej historii. Wszak cierpieli wszyscy. Nie ma więc podziałów na sprawców i ofiary, przyczyn ani skutków… Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Weźmy np. holokaust - nie tylko III Rzesza urządziła Żydom morderczą łaźnię. Niemieckie ludobójstwo jest ledwie muśnięte na jednym z pięter wystawy, jest natomiast wyeksponowany na ścianie dużymi, błyszczącymi literami cytat przeprosin polskiego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego za Jedwabne. A wojenne zniszczenia? Bitte sehr, voilà: są fotografie… amerykańskich samolotów bombardujących niemieckie miasta. Są też prześladowania na ziemi i okrutne wypędzenia najeźdźców w „odwecie”, np. czeskie naszywki z napisem „Nemec” na kształt tych wcześniejszych z gwiazdą Dawida czy archiwalne dokumenty o wysiedleniach sudeckich Niemców, udostępnione przez Związek Wypędzonych.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
I znów królewna Europa spadła z byka, w powietrzu się unosi kaczy puch… Co prawda Ewa Bem śpiewała o księżniczce Annie, która spadła z konia, ale po drobnej przeróbce jej przebój doskonale obrazuje efekt wystawy o dziejach naszego kontynentu, zaaranżowanej w Domu Historii Europejskiej w Brukseli.
Europa to postać mityczna, ponoć niezwykłej urody kobieta, w której zakochał się Zeus i przybrawszy postać byka porwał ją na Kretę. Skojarzenie brukselskiej wystawy z Zeusem też nie byłoby bez sensu, bo oto na jednej z jej ekranowych ilustracji pojawia się… Marks, stojący na skale niczym Mojżesz i trzymający zamiast dekalogu kamienną tablicę z „Kapitałem”. Ażeby było jeszcze bardziej alegorycznie, tenże Marks ciska jak Zeus piorunami właśnie, przy czym każdy z tych piorunów zawiera jakieś przykazanie dla naszej Europy - kontynentu, który przybrał nazwę od mitycznej królewny greckiej Krety i fenickiego Tyru, dziś portu na wybrzeżu Morza Śródziemnego w Libanie…
Niestety, to nie są żarty. Można rzec, grafika z brodatym Marksem/Mojżeszem/Zeusem, twórcą socjalizmu naukowego i współtwórcą Międzynarodówki, stanowi wypadkową ekspozycji w brukselskim Domu Historii Europejskiej. Wystawy, która nie ma bawić lecz uczyć. A że wybuchło wokół niej wiele kontrowersji, postanowiliśmy z Piotrem Semką (tygodnik „Do Rzeczy”) zobaczyć jak rzecz ma się na miejscu i zrelacjonować w naszym radiowym Magazynie Międzynarodowym. I podsumuję od razu: jest gorzej niż się spodziewaliśmy w oparciu o wcześniej zasłyszane i przeczytane przez nas opinie.
Spędziliśmy na tej wystawie osiem godzin. Dla wszystkich tych, którzy nie będą mięli okazji zobaczyć tej ekspozycji, wystąpiliśmy w niecodziennej roli przewodników, oprowadzających po brukselskim Domu Historii Europejskiej - piętro po piętrze, punkt po punkcie, omawiamy poszczególne segmenty z prezentowanymi tam eksponatami. Tu do posłuchania.
Jaka jest zatem historia naszego kontynentu „made in UE”? Co od razu rzuca się w oczy, Europa została odcięta od swych chrześcijańskich korzeni. Po prostu ich nie ma. Próżno szukać na tej ekspozycji naszej monoteistycznej religii, która przez wieki kształtowała europejską cywilizację. Wygląda na to, że Kościół nie miał żadnego znaczenia w dziejach naszego kontynentu, choć i obecnie chrześcijanie stanowią najliczniejszą grupę wyznaniową w Europie i świecie. A skoro nie ma Kościoła, to pytanie o wagę i doniosłość np. pontyfikatu papieża Jana Pawła II, uznanego powszechnie za jedną z najbardziej wpływowych postaci XX wieku w skali globalnej, który walnie przyczynił się do upadku komunizmu i likwidacji ustrojowych podziałów na naszym kontynencie, jest bez sensu. Sensem - w myśl twórców wystawy - jest bowiem Europa bezwyznaniowa, ateistyczna, co więcej, beznarodowa.
Jeśli oprzeć się na prezentowanym w Brukseli obrazie historii Starego Kontynentu, narody są jedynie powodem wszelkich nieszczęść na tym naszym europejskim łez padole. A skoro nie ma narodów, nie ma państw, ergo - sprawców odpowiedzialnych za takie kataklizmy, jak obie wojny światowe. Są natomiast wyeksponowane „wypaczenia”, zarówno na Zachodzie jak i na Wschodzie. Wszak oba ustroje, kapitalistyczny i komunistyczny miały swoje zalety i wady… Na ten ostatni został nałożony raster: prześladowania, represje, miliony zgładzonych, ludzkich istnień i cierpienia walczących o wolność i niepodległość narodów zza żelaznej kurtyny są jakby niezauważone. Bo cóż znaczy „naród” i „niepodległość” we wspólnym domu Europy jutra? Toż to jakiś omszały anachronizm…
Upadek komunizmu w interpretacji twórców wystawy zaczął się od rozbiórki muru berlińskiego, czemu specjalnie poświęcono jeden z segmentów tej okazałej ekspozycji; dopiero po tym wydarzeniu upadały jak domki z kart komunistyczne władze dawnego ostbloku. Co podkreślono, „pokojowo”… W kwestii formalnej, jest kilka eksponatów poświęconych pro forma „Solidarności”, jak np. znaczek, czy kask stoczniowca, ale jeśli ktoś będzie szukał fotografii związkowca/noblisty Lecha Wałęsy, ten się jej nie doszuka. „Solidarnościowy” zryw w naszym kraju, a potem w całej środkowo-wschodniej Europie został całkowicie zmarginalizowany. Nadano mu takie samo znaczenie jak przełomom w byłych republikach komunistycznej Rosji i jej państwach satelickich. Ten fragment wystawy kończy kuriozalna konstatacja, że wszystkie te kraje, dziś członkowie UE chętnie i dobrowolnie zrzekają się własnych praw narodowych na rzecz wspólnoty europejskiej.
Oto na naszych oczach kształtuje się nowe pojęcie już nie Europy narodów i ojczyzn lecz beznarodowej ojczyzny Europy, coś na podobieństwo „Jewrosojuza”, jak nazywają Rosjanie Unię Europejską. Jej przeciętny obywatel, to wykastrowany homo europeicus po elektrowstrząsach, jakieś nieślubne dziecko Frankensteina, lepione zgodnie z zamysłem brukselskich rodziców. Wprawdzie głęboko wierzący Francuz Robert Schuman czy Niemiec Konrad Adenauer przewracają się w grobach, notabene wyeksponowani na wystawie jako „ojcowie Unii Europejskiej”, którzy zapoczątkowali scalanie Europy w oparciu o jej chrześcijańską identyfikację, ale przecież żyli w innych czasach, a Europa to znaczy ustawiczny postęp… Nawiasem mówiąc, Niemcy i Francja zajmują przeważającą część tej ekspozycji, pozostałe kraje mają znaczenie peryferyjne. No, może z wyjątkiem Stanów Zjednoczonych i sowieckiej Rosji, przedstawionych jako równorzędni sprawcy i okupanci, współodpowiedzialni za rozdarcie naszego kontynentu.
W dzisiejszej, zjednoczonej Europie podziałów już nie ma, przynajmniej w brukselskim domu jej historii. Wszak cierpieli wszyscy. Nie ma więc podziałów na sprawców i ofiary, przyczyn ani skutków… Kto jest bez grzechu, niech pierwszy rzuci kamieniem. Weźmy np. holokaust - nie tylko III Rzesza urządziła Żydom morderczą łaźnię. Niemieckie ludobójstwo jest ledwie muśnięte na jednym z pięter wystawy, jest natomiast wyeksponowany na ścianie dużymi, błyszczącymi literami cytat przeprosin polskiego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego za Jedwabne. A wojenne zniszczenia? Bitte sehr, voilà: są fotografie… amerykańskich samolotów bombardujących niemieckie miasta. Są też prześladowania na ziemi i okrutne wypędzenia najeźdźców w „odwecie”, np. czeskie naszywki z napisem „Nemec” na kształt tych wcześniejszych z gwiazdą Dawida czy archiwalne dokumenty o wysiedleniach sudeckich Niemców, udostępnione przez Związek Wypędzonych.
Czytaj dalej na następnej stronie ===>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/366654-wykastrowany-homo-europeicus-po-elektrowstrzasach-czyli-jak-bardzo-kocham-unie-i-dlaczego?strona=1