Był sobie trójpodział władzy w PRL. Komuniści mieli w nim wszystko. Na mocy porozumień Okrągłego Stołu podzielili się tym, po 44 latach (a imię jego 44…), z ludźmi, którzy reprezentowali – w ich oczach, ale nie tylko - naród. Oddali 35 proc. Sejmu i ku swemu zaskoczeniu cały Senat, wciąż jednak trzymając Polskę za twarz. I mając prezydenta. Zupełnie przypadkiem – reżimowego generała z krwią na rękach, ale „człowieka honoru” według tych, którzy dziś odsądzają od czci i wiary demokratycznie wybraną władzę. Potem - mając kolejnego prezydenta (dziś wiemy, na jakiej smyczy) i kolejnego, złote dziecko ojców komuny. Aż nastał Lech Kaczyński. Ustawodawcza została mniej więcej z ich rąk odbita. Wykonawcza także. Ale sadowniczą nigdy się z Polakami nie podzielili. Nie chcą i teraz, stąd wrzask.
Bo choćby nie wiem, ilu wpuścili do wymiaru sprawiedliwości „nieswoich” czy nieresortowych, „swoi” trzęśli wszystkim. Stąd kuriozalne, tragiczne wyroki. Stąd przypuszczenie, przekonanie, ba – pewność nawet w społeczeństwie, iż to środowisko przesiąknięte jest korupcjogennymi ogniskami zapalnymi. Powtórzmy - nigdy nie oczyścili się bardziej niż „oczyszcza się” mafia. Starszych bonzów wysyła się tam na emerytalny wypas, czasem cmentarz, a na ich miejsce przychodzą ich synowie, potem synowie ich synów itd. Poza ulicznymi masakrami jakoś się to mafijne „syństwo” całkiem nieźle kręci. Dla „nieoczyszczonych” sędziów zwyczajny człowiek także szybko staje się towarem. Niektórzy z nich decydują o losie innych, choć sami powinni siedzieć długie lata. Tylko kto ich osądzi? Wujek kolegi? Ciocia?
Czy prezydent Andrzej Duda widzi drzewa, nie widząc lasu? Czy to możliwe, że aż tak bardzo zbliżył się do władzy sądowniczej, iż nie ogarnia wzrokiem całości? Czy przypomina sobie moment, gdy jego mentor (jak twierdzi), śp. Lech Kaczyński nagle zaczął być powodem równie wielkiego rozczarowania swoich wyborców? Panie prezydencie Duda, melduję, że z tego co czytam w Internecie, jest po trzecim dzwonku. Prosimy na scenę.
Teraz o „Wyborczej”. Jeśli za sto lat ktoś znajdzie egzemplarz tej gazety z minionego weekendu, pomyśli, że to nie mogło służyć do czytania. Wystarczy pierwsza strona: hrabianka Dorota Wellman opowiada o ściskaniu jakiegoś molestującego faceta, dosłownie – „za jaja”, i dosłownie „do skutku”. Nie sądzę, by na Czerskiej nie znalazł się ani jeden człowiek, który by nie potrafił wytłumaczyć hrabiance, jak owo „do skutku” będzie odebrane.
Ale przecież do skutku ciągnie również „Wyborcza” temat tragicznej śmierci nieszczęśnika, który podpalił się pod Pałacem Kultury, zostawiając list, pod którym, jak twierdzi naczalstwo redaktorstwo, „mogliby się podpisać czytelnicy „GW’”. Redaktorzy, dziwnym trafem, także. Cóż w tym przypadku oznacza zatem „do skutku”? Ksiądz Boniecki jednym kącikiem zbolałych ust mówi na tych samych łamach, żeby się modlić, by nie było naśladowców, a drugim, znacznie szerzej otwartym kącikiem podszeptuje biedakom uzależnionym od czerwonego prostokącika, że nieszczęśnika, Piotra S. zabiły… zmiany w Trybunale Konstytucyjnym. Jaki więc – powtórzę - skutek ma przynieść cyniczna kampania wykorzystywania samobójczej śmierci osoby cierpiącej co najmniej na ciężkie stany depresyjne? Głowę zwieszam niemy. Nad kolejnymi ofiarami.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Był sobie trójpodział władzy w PRL. Komuniści mieli w nim wszystko. Na mocy porozumień Okrągłego Stołu podzielili się tym, po 44 latach (a imię jego 44…), z ludźmi, którzy reprezentowali – w ich oczach, ale nie tylko - naród. Oddali 35 proc. Sejmu i ku swemu zaskoczeniu cały Senat, wciąż jednak trzymając Polskę za twarz. I mając prezydenta. Zupełnie przypadkiem – reżimowego generała z krwią na rękach, ale „człowieka honoru” według tych, którzy dziś odsądzają od czci i wiary demokratycznie wybraną władzę. Potem - mając kolejnego prezydenta (dziś wiemy, na jakiej smyczy) i kolejnego, złote dziecko ojców komuny. Aż nastał Lech Kaczyński. Ustawodawcza została mniej więcej z ich rąk odbita. Wykonawcza także. Ale sadowniczą nigdy się z Polakami nie podzielili. Nie chcą i teraz, stąd wrzask.
Bo choćby nie wiem, ilu wpuścili do wymiaru sprawiedliwości „nieswoich” czy nieresortowych, „swoi” trzęśli wszystkim. Stąd kuriozalne, tragiczne wyroki. Stąd przypuszczenie, przekonanie, ba – pewność nawet w społeczeństwie, iż to środowisko przesiąknięte jest korupcjogennymi ogniskami zapalnymi. Powtórzmy - nigdy nie oczyścili się bardziej niż „oczyszcza się” mafia. Starszych bonzów wysyła się tam na emerytalny wypas, czasem cmentarz, a na ich miejsce przychodzą ich synowie, potem synowie ich synów itd. Poza ulicznymi masakrami jakoś się to mafijne „syństwo” całkiem nieźle kręci. Dla „nieoczyszczonych” sędziów zwyczajny człowiek także szybko staje się towarem. Niektórzy z nich decydują o losie innych, choć sami powinni siedzieć długie lata. Tylko kto ich osądzi? Wujek kolegi? Ciocia?
Czy prezydent Andrzej Duda widzi drzewa, nie widząc lasu? Czy to możliwe, że aż tak bardzo zbliżył się do władzy sądowniczej, iż nie ogarnia wzrokiem całości? Czy przypomina sobie moment, gdy jego mentor (jak twierdzi), śp. Lech Kaczyński nagle zaczął być powodem równie wielkiego rozczarowania swoich wyborców? Panie prezydencie Duda, melduję, że z tego co czytam w Internecie, jest po trzecim dzwonku. Prosimy na scenę.
Teraz o „Wyborczej”. Jeśli za sto lat ktoś znajdzie egzemplarz tej gazety z minionego weekendu, pomyśli, że to nie mogło służyć do czytania. Wystarczy pierwsza strona: hrabianka Dorota Wellman opowiada o ściskaniu jakiegoś molestującego faceta, dosłownie – „za jaja”, i dosłownie „do skutku”. Nie sądzę, by na Czerskiej nie znalazł się ani jeden człowiek, który by nie potrafił wytłumaczyć hrabiance, jak owo „do skutku” będzie odebrane.
Ale przecież do skutku ciągnie również „Wyborcza” temat tragicznej śmierci nieszczęśnika, który podpalił się pod Pałacem Kultury, zostawiając list, pod którym, jak twierdzi naczalstwo redaktorstwo, „mogliby się podpisać czytelnicy „GW’”. Redaktorzy, dziwnym trafem, także. Cóż w tym przypadku oznacza zatem „do skutku”? Ksiądz Boniecki jednym kącikiem zbolałych ust mówi na tych samych łamach, żeby się modlić, by nie było naśladowców, a drugim, znacznie szerzej otwartym kącikiem podszeptuje biedakom uzależnionym od czerwonego prostokącika, że nieszczęśnika, Piotra S. zabiły… zmiany w Trybunale Konstytucyjnym. Jaki więc – powtórzę - skutek ma przynieść cyniczna kampania wykorzystywania samobójczej śmierci osoby cierpiącej co najmniej na ciężkie stany depresyjne? Głowę zwieszam niemy. Nad kolejnymi ofiarami.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/365622-wolne-zapiski-na-trzy-tematy-prezydent-wyborcza-i-rafal-trzaskowski