Nigdy specjalnie nie ceniłem psychologii jako narzędzia wyjaśniania czegokolwiek, gdyż z naukowego punktu widzenia to właściwie literatura. O podobnej sile i zdolności interpretowania rzeczywistości jak powieści, a wręcz ich specyficzna odmiana, czyli melodramaty. Psychologowie uwielbiają melodramaty, także jako terapeuci. I mamy kolejne tego potwierdzenie – w wywiadzie znanej psycholog i terapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, udzielonym, a jakże, „Gazecie Wyborczej” (z 30 października 2017 r.). Milska-Wrzosińska nie tylko mówi nam, dlaczego pod rządami Prawa i Sprawiedliwości jest strasznie, jakie mechanizmy stoją za łamaniem charakterów, ale także - jak z tego wyjść. I tu konkluzja jest dramatyczna, bowiem w imię wolności, autonomii i poczucia sprawstwa można się na przykład podpalić, jak to zrobił niedawno mieszkaniec Niepołomic. I to jest przynajmniej jakieś wyjście z bierności, otępienia i oportunizmu, w jakie pisowski reżim wpycha Polaków, szczególnie wrażliwych inteligentów. Można odnieść wrażenie, że cała rozmowa z Zofią Milską-Wrzosińską służy temu, żeby nie tylko zracjonalizować, ale też uszlachetnić oraz heroizować dramatyczny czyn mężczyzny, który kilka dni temu zmarł w szpitalu.
Otępienie i trauma Polaków wiążą się z tym, że „poczucie bezradności wobec walca drogowego rozjeżdżającego ważne dla kogoś wartości jest nie do zniesienia. Wtedy można desperacko zapragnąć zrobić cokolwiek, co byłoby skuteczne wobec tego przygniatającego poczucia niemocy. A akt podpalenia się, i to na placu Defilad, ma wielką siłę symboliczną”. Czyli jest już w Polsce tak strasznie, że tylko samospalenie może do kogoś przemówić. Samospalenie jako akt bardzo chłodnej analizy rzeczywistości. Za taką psycholog Milska-Wrzosińska uznaje list samobójcy: „To rzeczowa analiza przygotowana przez kogoś, kogo myślenie nie było zaburzone, mimo że zapewne cierpiał. Bo u niego, jak i u wielu innych, polityka i życie publiczne wywołują cierpienie”. Taka „rzeczowa analiza” codziennie i w ogromnej ilości pojawia się na łamach „Gazety Wyborczej”. List był przecież tylko streszczeniem tego wszystkiego, co można znaleźć w „wolnych” mediach. Można by więc go uznać za efekt prania mózgu, ale pani psycholog woli go czytać jako „rzeczową analizę”. Bo jako efekt prania mózgu stawia pytanie o inspiratorów, a ono jest już całkiem nieprzyjemne.
Miła sercu psychoterapeutki jest najwyraźniej beznadziejność, bo wtedy może rozwinąć skrzydła. „Ludzie myślący inaczej niż obecnie rządzący zostali zdefiniowani jako łajdacy (…) lub durnie, ewentualnie ‘osoby naiwne’. Gdy stronnictwo Kaczyńskiego doszło do władzy, taki pogląd na temat odmiennie myślących uzyskał oficjalną pieczęć, a politycy wyciągali z niego praktyczne konsekwencje, choćby blokując możliwość przedstawienia racji niezgodnych ze stanowiskiem rządowym na sali sejmowej albo w ramach konsultacji”. Biedni ci inaczej myślący, z sejmową opozycją na czele, którzy nie mogą mówić prawdy. Czyli wszystko to, co ukazuje się w „postępowych”, a wciąż dominujących na rynku mediach oraz to, co słyszymy z sejmowej trybuny oraz na konferencjach w parlamencie, to najwyraźniej halucynacje, bo w rzeczywistości reżim nie pozwala mówić. Pisowki reżim pozamykał przecież wszystkie niechętne sobie stacje telewizyjne i radiowe oraz gazety, zaś dziennikarzy wsadził do nowej Berezy Kartuskiej. Tylko ślepiec może tego nie widzieć.
Istotnym źródłem dyskomfortu odczuwanego przez wiele osób jest utrata poczucia bezpieczeństwa i wolności. (…) Obywatele zaczynają czuć, iż są zdani na czyjąś łaskę, ich los nie zależy już od prawa ani od ich kompetencji, zaradności, talentów. (…) Nieważne są ich przekonania, aspiracje, osiągnięcia, nieważne jest, czego chcą, jak żyją i czego dokonali. Władza mierzy ich swoją miarką lojalności i przydatności, a gdy ocena wypadnie niepomyślnie, może użyć wobec nich wszelkich środków, jakie ma do dyspozycji
— straszy Zofia Milska-Wrzosińska.
Zapewne ma w zanadrzu setki przykładów ludzi z uniwersytetów, instytutów badawczych czy firm, gdzie fachowcy nie mogą de facto pracować, a tylko wegetują w oczekiwaniu na wyzwolenie. I znowu halucynacjami bądź omamami są te wszystkie buńczuczne stanowiska i postawy tych wszystkich, którzy narzucają ton publicznej debacie, szczególnie ludzi nauki i kultury, nie sprawiając wrażenia, żeby się kogokolwiek bali albo z nim liczyli. Widocznie to tylko kamuflaż, gdyż w istocie panuje wielki strach: „Jeśli władza uzna, że dany człowiek źle żyje, niewłaściwie myśli, postępuje niezgodnie z oczekiwaniami albo skonfrontuje się ze ‘swoim’, wówczas może przeciw niemu użyć aparatu państwowego. (…) Doświadczyła tego ostatnio m.in. szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Magdalena Sroka, wcześniej dyrektorzy dwóch ważnych teatrów we Wrocławiu i Krakowie czy wielu kompetentnych dyplomatów”. Czyli Magdalena Sroka nie skompromitowała siebie, PiSF oraz Polski i nie zaszkodziła kierowanej przez siebie instytucji pisząc żałosny, kuriozalny i pełen kłamstw na temat polityki kulturalnej państwa list do wpływowego amerykańskiego senatora, jednocześnie bardzo ważnej postaci w świecie największych studiów filmowych? Po prostu pani Sroka cierpi za swoje kompetencje. Czyli państwowy bądź samorządowy płatnik nie może mieć żadnego wpływu na to, za co płaci, a w dodatku musi akceptować długi czy najbardziej szalone pomysły finansowe „wolnych” artystów? Czyli dyplomaci współpracujący z komunistyczną bezpieką to po prostu ludzie kompetentni? W dodatku, „widząc to, szary człowiek (…) nie ma pewności, czy i jego nie spotka taki los i czy mechanizmy prawne mające mu gwarantować bezpieczeństwo zadziałają”. I ten „szary człowiek” musi żyć w ogromnym lęku, czyli takich uciemiężonych i zastraszonych muszą już być miliony. To, że tego nie widać, wynika zapewne z lat ćwiczeń kamuflażu.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Nigdy specjalnie nie ceniłem psychologii jako narzędzia wyjaśniania czegokolwiek, gdyż z naukowego punktu widzenia to właściwie literatura. O podobnej sile i zdolności interpretowania rzeczywistości jak powieści, a wręcz ich specyficzna odmiana, czyli melodramaty. Psychologowie uwielbiają melodramaty, także jako terapeuci. I mamy kolejne tego potwierdzenie – w wywiadzie znanej psycholog i terapeutki Zofii Milskiej-Wrzosińskiej, udzielonym, a jakże, „Gazecie Wyborczej” (z 30 października 2017 r.). Milska-Wrzosińska nie tylko mówi nam, dlaczego pod rządami Prawa i Sprawiedliwości jest strasznie, jakie mechanizmy stoją za łamaniem charakterów, ale także - jak z tego wyjść. I tu konkluzja jest dramatyczna, bowiem w imię wolności, autonomii i poczucia sprawstwa można się na przykład podpalić, jak to zrobił niedawno mieszkaniec Niepołomic. I to jest przynajmniej jakieś wyjście z bierności, otępienia i oportunizmu, w jakie pisowski reżim wpycha Polaków, szczególnie wrażliwych inteligentów. Można odnieść wrażenie, że cała rozmowa z Zofią Milską-Wrzosińską służy temu, żeby nie tylko zracjonalizować, ale też uszlachetnić oraz heroizować dramatyczny czyn mężczyzny, który kilka dni temu zmarł w szpitalu.
Otępienie i trauma Polaków wiążą się z tym, że „poczucie bezradności wobec walca drogowego rozjeżdżającego ważne dla kogoś wartości jest nie do zniesienia. Wtedy można desperacko zapragnąć zrobić cokolwiek, co byłoby skuteczne wobec tego przygniatającego poczucia niemocy. A akt podpalenia się, i to na placu Defilad, ma wielką siłę symboliczną”. Czyli jest już w Polsce tak strasznie, że tylko samospalenie może do kogoś przemówić. Samospalenie jako akt bardzo chłodnej analizy rzeczywistości. Za taką psycholog Milska-Wrzosińska uznaje list samobójcy: „To rzeczowa analiza przygotowana przez kogoś, kogo myślenie nie było zaburzone, mimo że zapewne cierpiał. Bo u niego, jak i u wielu innych, polityka i życie publiczne wywołują cierpienie”. Taka „rzeczowa analiza” codziennie i w ogromnej ilości pojawia się na łamach „Gazety Wyborczej”. List był przecież tylko streszczeniem tego wszystkiego, co można znaleźć w „wolnych” mediach. Można by więc go uznać za efekt prania mózgu, ale pani psycholog woli go czytać jako „rzeczową analizę”. Bo jako efekt prania mózgu stawia pytanie o inspiratorów, a ono jest już całkiem nieprzyjemne.
Miła sercu psychoterapeutki jest najwyraźniej beznadziejność, bo wtedy może rozwinąć skrzydła. „Ludzie myślący inaczej niż obecnie rządzący zostali zdefiniowani jako łajdacy (…) lub durnie, ewentualnie ‘osoby naiwne’. Gdy stronnictwo Kaczyńskiego doszło do władzy, taki pogląd na temat odmiennie myślących uzyskał oficjalną pieczęć, a politycy wyciągali z niego praktyczne konsekwencje, choćby blokując możliwość przedstawienia racji niezgodnych ze stanowiskiem rządowym na sali sejmowej albo w ramach konsultacji”. Biedni ci inaczej myślący, z sejmową opozycją na czele, którzy nie mogą mówić prawdy. Czyli wszystko to, co ukazuje się w „postępowych”, a wciąż dominujących na rynku mediach oraz to, co słyszymy z sejmowej trybuny oraz na konferencjach w parlamencie, to najwyraźniej halucynacje, bo w rzeczywistości reżim nie pozwala mówić. Pisowki reżim pozamykał przecież wszystkie niechętne sobie stacje telewizyjne i radiowe oraz gazety, zaś dziennikarzy wsadził do nowej Berezy Kartuskiej. Tylko ślepiec może tego nie widzieć.
Istotnym źródłem dyskomfortu odczuwanego przez wiele osób jest utrata poczucia bezpieczeństwa i wolności. (…) Obywatele zaczynają czuć, iż są zdani na czyjąś łaskę, ich los nie zależy już od prawa ani od ich kompetencji, zaradności, talentów. (…) Nieważne są ich przekonania, aspiracje, osiągnięcia, nieważne jest, czego chcą, jak żyją i czego dokonali. Władza mierzy ich swoją miarką lojalności i przydatności, a gdy ocena wypadnie niepomyślnie, może użyć wobec nich wszelkich środków, jakie ma do dyspozycji
— straszy Zofia Milska-Wrzosińska.
Zapewne ma w zanadrzu setki przykładów ludzi z uniwersytetów, instytutów badawczych czy firm, gdzie fachowcy nie mogą de facto pracować, a tylko wegetują w oczekiwaniu na wyzwolenie. I znowu halucynacjami bądź omamami są te wszystkie buńczuczne stanowiska i postawy tych wszystkich, którzy narzucają ton publicznej debacie, szczególnie ludzi nauki i kultury, nie sprawiając wrażenia, żeby się kogokolwiek bali albo z nim liczyli. Widocznie to tylko kamuflaż, gdyż w istocie panuje wielki strach: „Jeśli władza uzna, że dany człowiek źle żyje, niewłaściwie myśli, postępuje niezgodnie z oczekiwaniami albo skonfrontuje się ze ‘swoim’, wówczas może przeciw niemu użyć aparatu państwowego. (…) Doświadczyła tego ostatnio m.in. szefowa Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej Magdalena Sroka, wcześniej dyrektorzy dwóch ważnych teatrów we Wrocławiu i Krakowie czy wielu kompetentnych dyplomatów”. Czyli Magdalena Sroka nie skompromitowała siebie, PiSF oraz Polski i nie zaszkodziła kierowanej przez siebie instytucji pisząc żałosny, kuriozalny i pełen kłamstw na temat polityki kulturalnej państwa list do wpływowego amerykańskiego senatora, jednocześnie bardzo ważnej postaci w świecie największych studiów filmowych? Po prostu pani Sroka cierpi za swoje kompetencje. Czyli państwowy bądź samorządowy płatnik nie może mieć żadnego wpływu na to, za co płaci, a w dodatku musi akceptować długi czy najbardziej szalone pomysły finansowe „wolnych” artystów? Czyli dyplomaci współpracujący z komunistyczną bezpieką to po prostu ludzie kompetentni? W dodatku, „widząc to, szary człowiek (…) nie ma pewności, czy i jego nie spotka taki los i czy mechanizmy prawne mające mu gwarantować bezpieczeństwo zadziałają”. I ten „szary człowiek” musi żyć w ogromnym lęku, czyli takich uciemiężonych i zastraszonych muszą już być miliony. To, że tego nie widać, wynika zapewne z lat ćwiczeń kamuflażu.
Ciąg dalszy na następnej stronie.
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/364870-psycholog-zofia-milska-wrzosinska-wyjasnila-w-gazecie-michnika-dlaczego-piotr-s-sie-podpalil-diagnoza-zwala-z-nog