Współczuję człowiekowi, który podpalił się pod Pałacem Kultury z całego serca. Mam nadzieję, że wróci do zdrowia wbrew „przemyśleniom” guru ulicznej lewicy, Jana Hartmana, który zastanawiał się publicznie po tym dramacie, czy bardziej chce, by nieszczęśnik przeżył, czy może, by nie przeżył. Bo przecież – w opinii Hartmana – jego śmierć mogłaby oznaczać nowe polityczne otwarcie. Otwarcie, w którym – jak zapewne liczy Hartman – ludzie pozbawieni ludzkich uczuć, zaślepieni ideologią i własnym popędem do kształtowania nowego, lepszego społeczeństwa, dorwą się z powrotem do koryta. I ostatecznie upodobnią się do gatunku, z którym koryto najbardziej się kojarzy. Nie wszyscy, bo część już to zrobiła, patrz: wyżej.
Ale współczuję także tym, którym obraz płonącego człowieka nie pozwala spokojnie zasnąć. Bo czują, że chociaż nie dotknęli ani kanistra z benzyną, ani zapalniczki, mają z tą tragedią związek bezpośredni.
Szczerze mówiąc, sądziłem, że wzorem red. Wielowieyskiej, która w przypływie empatii i rozsądku wezwała, by dramatu pod Pałacem „nie rozgrywać politycznie”, także najwięksi propagandyści mediów kształtujących obraz dzisiejszej Polski jako dyktatury, totalitarnego reżimu, wręcz nazistowskich Niemiec z lat 30. XX wieku, po prostu zamilkną.
I że chociaż przez chwilę dobry Bóg natchnie ich minimalną choćby refleksją.
Czy warto aż tak mocno nakręcać spiralę nienawiści wobec demokratycznie wybranej, i wciąż popieranej przez większość społeczeństwa, władzy? Czy wszystko to, co dla nich jest jedynie brutalnie cyniczną, polityczną narracją, nie może – jak kiedyś dla Ryszarda Cyby – stać się dla osób słabszych psychicznie powodem do czynów absolutnie dramatycznych? Zagrażających ich życiu, ale także życiu innych? Czy w imię powrotu do wielkiej mamony opartej na reklamach spółek państwowych – warto, po prostu, ryzykować czyimś życiem? Bo że ryzyko to istnieje, widzimy dziś jak na dłoni. I na poparzonych dłoniach człowieka spod Pałacu Kultury.
Żadnej refleksji. Bóg mówi, ale nie słyszą. Ba, nie słyszą już nawet redakcyjnych kolegów i koleżanek, którzy zachowali resztki przyzwoitości i nie chcą „grać” cudzym nieszczęściem. Jacek Żakowski na portalu Wirtualna Polska (idealna nazwa na portal żyjący w całkowitym „matriksie”) przetarł szlaki, nazywając poparzonego „zdesperowanym patriotą”.
Także dla autorytarnej władzy - bez względu na to, czy ma wyborczą legitymację czy nie - stosunek do praw mniejszości wyznacza granicę między rządem sprawiedliwym i niesprawiedliwym, oraz między dobrym i złym państwem. Manifest zostawiony przez nieznanego mężczyznę, który złożył siebie w całopalnej ofierze, precyzyjnie wylicza punkty, w których te granice zostały przez obecną władzę przekroczone
— pisze Żakowski.
Jakby naprawdę nie dostrzegał, że list, który zostawił ten biedny człowiek, to momentami wierna kopia wielu jego artykułów. Ale on, gwiazdor antyrządowej nagonki, kiedyś czołowy opluwacz opozycji, otrzepie marynarkę i pójdzie dalej. A tamtego, o ile przeżyje, czekają wielomiesięczne, może wieloletnie katusze. Żakowski bardzo mu współczuje. Podobnie jak współczułby zapewne innemu biedakowi, który zbyt dosłownie potraktowałby jego słowa o przyszłych szykanach wobec „pisowskich dzieci”. Albo akapit z sierpnia 2016 roku, gdy gwiazdor „Polityki” pisał:
Redaktor ważnego działu „Rzeczpospolitej” przekonywał ostatnio, że każdy powinien mieć broń w domu, a najlepiej przy sobie (…). Nie dałem się przekonać, bo nie wiem, czy ktoś by go nie zastrzelił, gdyby mając broń przy sobie, spotkał go po przeczytaniu takiego steku bzdur. A on też jest człowiekiem. Może ma żonę, dzieci, rodziców, kochankę, kochanka, kota albo węża. Pewnie komuś by go brakowało. Jest też ryzyko, że gdybym np. ja nosił przy sobie pistolet, wiele osób bym już pewnie zastrzelił w przypływie emocji.
Czytaj dalej na następnej stronie
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Współczuję człowiekowi, który podpalił się pod Pałacem Kultury z całego serca. Mam nadzieję, że wróci do zdrowia wbrew „przemyśleniom” guru ulicznej lewicy, Jana Hartmana, który zastanawiał się publicznie po tym dramacie, czy bardziej chce, by nieszczęśnik przeżył, czy może, by nie przeżył. Bo przecież – w opinii Hartmana – jego śmierć mogłaby oznaczać nowe polityczne otwarcie. Otwarcie, w którym – jak zapewne liczy Hartman – ludzie pozbawieni ludzkich uczuć, zaślepieni ideologią i własnym popędem do kształtowania nowego, lepszego społeczeństwa, dorwą się z powrotem do koryta. I ostatecznie upodobnią się do gatunku, z którym koryto najbardziej się kojarzy. Nie wszyscy, bo część już to zrobiła, patrz: wyżej.
Ale współczuję także tym, którym obraz płonącego człowieka nie pozwala spokojnie zasnąć. Bo czują, że chociaż nie dotknęli ani kanistra z benzyną, ani zapalniczki, mają z tą tragedią związek bezpośredni.
Szczerze mówiąc, sądziłem, że wzorem red. Wielowieyskiej, która w przypływie empatii i rozsądku wezwała, by dramatu pod Pałacem „nie rozgrywać politycznie”, także najwięksi propagandyści mediów kształtujących obraz dzisiejszej Polski jako dyktatury, totalitarnego reżimu, wręcz nazistowskich Niemiec z lat 30. XX wieku, po prostu zamilkną.
I że chociaż przez chwilę dobry Bóg natchnie ich minimalną choćby refleksją.
Czy warto aż tak mocno nakręcać spiralę nienawiści wobec demokratycznie wybranej, i wciąż popieranej przez większość społeczeństwa, władzy? Czy wszystko to, co dla nich jest jedynie brutalnie cyniczną, polityczną narracją, nie może – jak kiedyś dla Ryszarda Cyby – stać się dla osób słabszych psychicznie powodem do czynów absolutnie dramatycznych? Zagrażających ich życiu, ale także życiu innych? Czy w imię powrotu do wielkiej mamony opartej na reklamach spółek państwowych – warto, po prostu, ryzykować czyimś życiem? Bo że ryzyko to istnieje, widzimy dziś jak na dłoni. I na poparzonych dłoniach człowieka spod Pałacu Kultury.
Żadnej refleksji. Bóg mówi, ale nie słyszą. Ba, nie słyszą już nawet redakcyjnych kolegów i koleżanek, którzy zachowali resztki przyzwoitości i nie chcą „grać” cudzym nieszczęściem. Jacek Żakowski na portalu Wirtualna Polska (idealna nazwa na portal żyjący w całkowitym „matriksie”) przetarł szlaki, nazywając poparzonego „zdesperowanym patriotą”.
Także dla autorytarnej władzy - bez względu na to, czy ma wyborczą legitymację czy nie - stosunek do praw mniejszości wyznacza granicę między rządem sprawiedliwym i niesprawiedliwym, oraz między dobrym i złym państwem. Manifest zostawiony przez nieznanego mężczyznę, który złożył siebie w całopalnej ofierze, precyzyjnie wylicza punkty, w których te granice zostały przez obecną władzę przekroczone
— pisze Żakowski.
Jakby naprawdę nie dostrzegał, że list, który zostawił ten biedny człowiek, to momentami wierna kopia wielu jego artykułów. Ale on, gwiazdor antyrządowej nagonki, kiedyś czołowy opluwacz opozycji, otrzepie marynarkę i pójdzie dalej. A tamtego, o ile przeżyje, czekają wielomiesięczne, może wieloletnie katusze. Żakowski bardzo mu współczuje. Podobnie jak współczułby zapewne innemu biedakowi, który zbyt dosłownie potraktowałby jego słowa o przyszłych szykanach wobec „pisowskich dzieci”. Albo akapit z sierpnia 2016 roku, gdy gwiazdor „Polityki” pisał:
Redaktor ważnego działu „Rzeczpospolitej” przekonywał ostatnio, że każdy powinien mieć broń w domu, a najlepiej przy sobie (…). Nie dałem się przekonać, bo nie wiem, czy ktoś by go nie zastrzelił, gdyby mając broń przy sobie, spotkał go po przeczytaniu takiego steku bzdur. A on też jest człowiekiem. Może ma żonę, dzieci, rodziców, kochankę, kochanka, kota albo węża. Pewnie komuś by go brakowało. Jest też ryzyko, że gdybym np. ja nosił przy sobie pistolet, wiele osób bym już pewnie zastrzelił w przypływie emocji.
Czytaj dalej na następnej stronie
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/364372-naprawde-chcesz-podsycac-ten-ogien-salonie-ilu-potrzebujesz-tragedii-by-sie-opamietac