Jak pan ocenia działania rządowe w zakresie negocjacji z rezydentami?
Raczej pozytywnie, bo rząd stanął do negocjacji z rezydencjami. Nie wiem, co spowodowało, że rezydenci odrzucili rozmowy. Twierdzą, że chcą konkretów. Dobrze, ale niech siądą do rozmów. Widać, że rząd chce coś w tej sprawie zrobić, a opozycja karmi się tym protestem i będzie dalej podsycała ten żar, bo temat jest nośny społecznie i można się na nim promować.
Zachowanie rezydentów staje się niepoważne, bo najpierw siadają do negocjacji, a potem zrywają rozmowy. Wartość negocjacyjna rezydentów drastycznie spada, a rząd będzie się kierował głównie opinią społeczną, a nie opinią rezydentów czy środowiska lekarskiego. Wyborcy PiS, co widać chociażby na Twitterze, są zdecydowanie zniesmaczeni zachowaniem rezydentów. Protesty uliczne też nie rozwiążą problemu. Nie widzę, żeby starsi lekarze - poza nielicznymi wyjątkami - podejmowali oficjalne działania wspierające protest.
Ten protest ma realne podstawy?
Zaczął się w słusznej sprawie, bo reformę służby zdrowia należy zacząć w końcu wprowadzać. To konieczność. Zbyt długo się z tym ociągano, bo to nie było wygodne dla rządzących. Należy jednak podjąć drastyczne środki, czyli powiedzieć społeczeństwu – przepraszamy, ale musicie płacić więcej, jeżeli chcecie być leczeni lepiej. Fajnie, że młodzi ludzie wzięli na siebie odium i rozpoczęli projekt. Jednak wydaje mi się, że później zostali rzuceni na żer. Zaczął się zajmować protestem Arłukowicz, który nic nie zrobił dla lekarzy. Boje się, że wszystko się wypali i w służbie zdrowia będzie, jak było i nie będzie lekarzy.
Problem z pracownikami służby zdrowia nie dotyka tylko lekarzy.
Oczywiście, że nie, także pielęgniarek czy salowych. Cały system ochrony zdrowia upada, bo nie ma ludzi do pracy. Ograniczane są etaty. W szpitalach zaczęli pracować tzw. menedżerowie, podkreślam tak zwani, bo często nie mają odpowiedniego wykształcenia, którzy mają za zadanie ciąć koszty. To sprawia, że w szpitalach przechodzi się z leczenia dożylnego na tabletkowe, bo jest taniej. Problemem jest wycena procedur dokonywana przez NFZ, która sprawia, że nie opłaca się operować. Nie opłaca się np. usunąć żylaków, lepiej przez tydzień trzymać pacjenta w szpitalu i dawać podskórnie heparynę. To jest chore. Wzrost nakładów na służbę zdrowia z PKB to jedno, ale wycena dokonywana przez NFZ to całkiem inna sprawa. PiS przed wyborami obiecywał likwidację NFZ, ale teraz nic o tym nie słychać. Niestety sprawa się rozmyła.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Jak pan ocenia działania rządowe w zakresie negocjacji z rezydentami?
Raczej pozytywnie, bo rząd stanął do negocjacji z rezydencjami. Nie wiem, co spowodowało, że rezydenci odrzucili rozmowy. Twierdzą, że chcą konkretów. Dobrze, ale niech siądą do rozmów. Widać, że rząd chce coś w tej sprawie zrobić, a opozycja karmi się tym protestem i będzie dalej podsycała ten żar, bo temat jest nośny społecznie i można się na nim promować.
Zachowanie rezydentów staje się niepoważne, bo najpierw siadają do negocjacji, a potem zrywają rozmowy. Wartość negocjacyjna rezydentów drastycznie spada, a rząd będzie się kierował głównie opinią społeczną, a nie opinią rezydentów czy środowiska lekarskiego. Wyborcy PiS, co widać chociażby na Twitterze, są zdecydowanie zniesmaczeni zachowaniem rezydentów. Protesty uliczne też nie rozwiążą problemu. Nie widzę, żeby starsi lekarze - poza nielicznymi wyjątkami - podejmowali oficjalne działania wspierające protest.
Ten protest ma realne podstawy?
Zaczął się w słusznej sprawie, bo reformę służby zdrowia należy zacząć w końcu wprowadzać. To konieczność. Zbyt długo się z tym ociągano, bo to nie było wygodne dla rządzących. Należy jednak podjąć drastyczne środki, czyli powiedzieć społeczeństwu – przepraszamy, ale musicie płacić więcej, jeżeli chcecie być leczeni lepiej. Fajnie, że młodzi ludzie wzięli na siebie odium i rozpoczęli projekt. Jednak wydaje mi się, że później zostali rzuceni na żer. Zaczął się zajmować protestem Arłukowicz, który nic nie zrobił dla lekarzy. Boje się, że wszystko się wypali i w służbie zdrowia będzie, jak było i nie będzie lekarzy.
Problem z pracownikami służby zdrowia nie dotyka tylko lekarzy.
Oczywiście, że nie, także pielęgniarek czy salowych. Cały system ochrony zdrowia upada, bo nie ma ludzi do pracy. Ograniczane są etaty. W szpitalach zaczęli pracować tzw. menedżerowie, podkreślam tak zwani, bo często nie mają odpowiedniego wykształcenia, którzy mają za zadanie ciąć koszty. To sprawia, że w szpitalach przechodzi się z leczenia dożylnego na tabletkowe, bo jest taniej. Problemem jest wycena procedur dokonywana przez NFZ, która sprawia, że nie opłaca się operować. Nie opłaca się np. usunąć żylaków, lepiej przez tydzień trzymać pacjenta w szpitalu i dawać podskórnie heparynę. To jest chore. Wzrost nakładów na służbę zdrowia z PKB to jedno, ale wycena dokonywana przez NFZ to całkiem inna sprawa. PiS przed wyborami obiecywał likwidację NFZ, ale teraz nic o tym nie słychać. Niestety sprawa się rozmyła.
Rozmawiał Tomasz Plaskota
Strona 2 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/362305-nasz-wywiad-dr-ksiazek-zachowanie-rezydentow-staje-sie-niepowazne-najpierw-siadaja-do-negocjacji-a-potem-zrywaja-rozmowy?strona=2