Zachowanie rezydentów staje się niepoważne, bo najpierw siadają do negocjacji, a potem zrywają rozmowy. Wartość negocjacyjna rezydentów drastycznie spada, a rząd będzie się kierował głównie opinią społeczną, a nie opinią rezydentów czy środowiska lekarskiego. Wyborcy PiS, co widać chociażby na Twitterze, są zdecydowanie zniesmaczeni zachowaniem rezydentów. Protesty uliczne też nie rozwiążą problemu. Nie widzę, żeby starsi lekarze poza nielicznymi wyjątkami podejmowali oficjalne działania wspierające protest
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl doktor Dymitr Książek, lekarz, zastępca SOR w Szpitalu Bielańskim w Warszawie.
wPolityce.pl: Pana wpis na Twitterze, że protestujący rezydenci to „szczylki” spotkał się z ogromnym oddźwiękiem, pozytywnym i negatywnym. Warto było poruszać problem?
Doktor Dymitr Książek: Po moim wpisie odezwały się różne środowiska lekarskie. Rezydenci stwierdzili, że ich obraziłem i podadzą mnie do komisji etyki. Nie obrażam poszczególnych osób, tylko stwierdzam zaistniały fakt. Chodzi mi o to, że nikt nie mówi o tym, że nie ma komu pracować w szpitalach, nie ma specjalistów. W tej sferze powinny pojawiać się główne żądania lekarzy wobec ministra zdrowia. Jestem tym złym, ponieważ ruszyłem problem. Mogę przeprosić osobiście wszystkich rezydentów, z którymi pracowałem. Nazwałem rezydentów szczylami, bo śmieszy mnie, że człowiek miesiąc po studiach pracuje dziesięć dni i wypowiada się na tematy, które jeszcze go nie dotyczą, jeszcze nie wszedł w reżim pracy i nie wie, co się dzieje. Tak przynajmniej wynika z wpisów na Twitterze. Trudno go zestawić np. z lekarzem specjalistą, który pracuje 20 lat i dostaje 4500 zł, tak, jak moja żona, zarabiająca brutto 4500 zł. Dodam, że z tej kwoty trzeba odliczyć wszystkie pochodne. Moja żona jest matką piątki dzieci, ma tych dyżurów jeden czy dwa i dostaje niecałe 4000 zł netto, a rezydent dostaje 3700 zł. Mnie to bulwersuje. To powinno być zrobione. Nie zrobił tego minister Arłukowicz, który zamroził pieniądze i spowodował, że specjaliści poodchodzili do pracy w prywatnych usługach, bo w szpitalu dostawali śmieszne pieniądze. A kto kształci rezydentów, jak nie specjaliści, czyli lekarze pod których oni podlegają. Za kształcenie rezydentów specjaliści nie dostają złamanego grosza. Jedna z protestujących lekarek przekonywała w telewizji, że odpowiedzialność rezydenta jest taka sama teraz, jak specjalisty.
To prawda?
Jeżeli dojdzie do sprawy sądowej, odpowiada jej nadzorca, a rezydent tylko składa wyjaśnienia. Za ewentualne błędy popełnione przez rezydenta odpowiada ordynator, czy szef zespołu, w którym rezydent pracuje. Powinien nastąpić wzrost płac dla lekarzy specjalistów. Dzięki temu wrócą do szpitala, zapełnią oddziały.
Lekarze rezydenci mówią, że zarabiają bardzo mało. Pan też był rezydentem, jak to wyglądało?
Lekarze specjalizujący się zarabiają najwięcej, mimo że mówią, że zarabiają w POZ tylko 2200-2500 zł. Ale w szpitalu na oddziałach zabiegowych można zarobić prawie 3700 zł. Moja żona też jest lekarzem, oboje się specjalizowaliśmy, żona w laryngologii, ja w medycynie ratowniczej. Dostawaliśmy na rękę 1900 zł. I nikt nie patrzył, że to jest 1900 zł, tylko, żeby jak najszybciej skończyć specjalizację i zacząć zarabiać, bo dla nas zarabianie zaczyna się po ukończeniu specjalizacji.
Pieniądze na rezydenta są płacone z ministerstwa zdrowia i nie podlegają żadnym władzom szpitala. Rezydent musi w ciągu 5-6 lat specjalizacji odbyć 3-letni staż. Czasem, kiedy nie ma personelu, rezydenta prosiło się o pomoc na oddziale. Pracuję w Szpitalu Bielańskim, w te wakacje w pewnym momencie na oddziale leżało 50 pacjentów i musiało się nimi zajmować 2 lekarzy. Natłok pacjentów jest ogromny. Części trzeba pomóc doraźnie, część trafia na oddział. Lekarz, który zostaje na dyżurze, jest specjalistą, bo jest szefem dyżuru. Ma na głowie 50 pacjentów, a dodatkowo musi przyjmować nowych chorych.
Nie wnikam w kompetencje rezydentów, nie oceniam, czy są dobrymi lekarzami czy nie. Ale jeżeli ktoś jest na początku lekarskiej drogi zawodowej, nie można mówić, że jest bardzo doświadczonym lekarzem. Tak jest w każdym zawodzie.
Padła propozycja ze strony rządowej zwiększenia nakładów na służbę zdrowia do 6 proc. Produktu Krajowego Brutto. To dobre rozwiązanie?
Zwiększenia dotacji na służbę zdrowia jest konieczne. Nie rozumiem jednak, dlaczego propozycja premier o zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB została całkowicie zbojkotowana. Przedstawiciele OZZL tłumaczyli, że przez dwa lata będzie przekazywane z PKB na służbę zdrowia tylko 0,2 z PKB i pytali, gdzie reszta tych środków. Nie wnikam w to. Propozycje padły, rząd chciał rozmawiać, ale został zbojkotowany.
Czytaj dalej na następnej stronie ==>
Drukujesz tylko jedną stronę artykułu. Aby wydrukować wszystkie strony, kliknij w przycisk "Drukuj" znajdujący się na początku artykułu.
Zachowanie rezydentów staje się niepoważne, bo najpierw siadają do negocjacji, a potem zrywają rozmowy. Wartość negocjacyjna rezydentów drastycznie spada, a rząd będzie się kierował głównie opinią społeczną, a nie opinią rezydentów czy środowiska lekarskiego. Wyborcy PiS, co widać chociażby na Twitterze, są zdecydowanie zniesmaczeni zachowaniem rezydentów. Protesty uliczne też nie rozwiążą problemu. Nie widzę, żeby starsi lekarze poza nielicznymi wyjątkami podejmowali oficjalne działania wspierające protest
— mówi w rozmowie z portalem wPolityce.pl doktor Dymitr Książek, lekarz, zastępca SOR w Szpitalu Bielańskim w Warszawie.
wPolityce.pl: Pana wpis na Twitterze, że protestujący rezydenci to „szczylki” spotkał się z ogromnym oddźwiękiem, pozytywnym i negatywnym. Warto było poruszać problem?
Doktor Dymitr Książek: Po moim wpisie odezwały się różne środowiska lekarskie. Rezydenci stwierdzili, że ich obraziłem i podadzą mnie do komisji etyki. Nie obrażam poszczególnych osób, tylko stwierdzam zaistniały fakt. Chodzi mi o to, że nikt nie mówi o tym, że nie ma komu pracować w szpitalach, nie ma specjalistów. W tej sferze powinny pojawiać się główne żądania lekarzy wobec ministra zdrowia. Jestem tym złym, ponieważ ruszyłem problem. Mogę przeprosić osobiście wszystkich rezydentów, z którymi pracowałem. Nazwałem rezydentów szczylami, bo śmieszy mnie, że człowiek miesiąc po studiach pracuje dziesięć dni i wypowiada się na tematy, które jeszcze go nie dotyczą, jeszcze nie wszedł w reżim pracy i nie wie, co się dzieje. Tak przynajmniej wynika z wpisów na Twitterze. Trudno go zestawić np. z lekarzem specjalistą, który pracuje 20 lat i dostaje 4500 zł, tak, jak moja żona, zarabiająca brutto 4500 zł. Dodam, że z tej kwoty trzeba odliczyć wszystkie pochodne. Moja żona jest matką piątki dzieci, ma tych dyżurów jeden czy dwa i dostaje niecałe 4000 zł netto, a rezydent dostaje 3700 zł. Mnie to bulwersuje. To powinno być zrobione. Nie zrobił tego minister Arłukowicz, który zamroził pieniądze i spowodował, że specjaliści poodchodzili do pracy w prywatnych usługach, bo w szpitalu dostawali śmieszne pieniądze. A kto kształci rezydentów, jak nie specjaliści, czyli lekarze pod których oni podlegają. Za kształcenie rezydentów specjaliści nie dostają złamanego grosza. Jedna z protestujących lekarek przekonywała w telewizji, że odpowiedzialność rezydenta jest taka sama teraz, jak specjalisty.
To prawda?
Jeżeli dojdzie do sprawy sądowej, odpowiada jej nadzorca, a rezydent tylko składa wyjaśnienia. Za ewentualne błędy popełnione przez rezydenta odpowiada ordynator, czy szef zespołu, w którym rezydent pracuje. Powinien nastąpić wzrost płac dla lekarzy specjalistów. Dzięki temu wrócą do szpitala, zapełnią oddziały.
Lekarze rezydenci mówią, że zarabiają bardzo mało. Pan też był rezydentem, jak to wyglądało?
Lekarze specjalizujący się zarabiają najwięcej, mimo że mówią, że zarabiają w POZ tylko 2200-2500 zł. Ale w szpitalu na oddziałach zabiegowych można zarobić prawie 3700 zł. Moja żona też jest lekarzem, oboje się specjalizowaliśmy, żona w laryngologii, ja w medycynie ratowniczej. Dostawaliśmy na rękę 1900 zł. I nikt nie patrzył, że to jest 1900 zł, tylko, żeby jak najszybciej skończyć specjalizację i zacząć zarabiać, bo dla nas zarabianie zaczyna się po ukończeniu specjalizacji.
Pieniądze na rezydenta są płacone z ministerstwa zdrowia i nie podlegają żadnym władzom szpitala. Rezydent musi w ciągu 5-6 lat specjalizacji odbyć 3-letni staż. Czasem, kiedy nie ma personelu, rezydenta prosiło się o pomoc na oddziale. Pracuję w Szpitalu Bielańskim, w te wakacje w pewnym momencie na oddziale leżało 50 pacjentów i musiało się nimi zajmować 2 lekarzy. Natłok pacjentów jest ogromny. Części trzeba pomóc doraźnie, część trafia na oddział. Lekarz, który zostaje na dyżurze, jest specjalistą, bo jest szefem dyżuru. Ma na głowie 50 pacjentów, a dodatkowo musi przyjmować nowych chorych.
Nie wnikam w kompetencje rezydentów, nie oceniam, czy są dobrymi lekarzami czy nie. Ale jeżeli ktoś jest na początku lekarskiej drogi zawodowej, nie można mówić, że jest bardzo doświadczonym lekarzem. Tak jest w każdym zawodzie.
Padła propozycja ze strony rządowej zwiększenia nakładów na służbę zdrowia do 6 proc. Produktu Krajowego Brutto. To dobre rozwiązanie?
Zwiększenia dotacji na służbę zdrowia jest konieczne. Nie rozumiem jednak, dlaczego propozycja premier o zwiększenie wydatków na ochronę zdrowia do 6 proc. PKB została całkowicie zbojkotowana. Przedstawiciele OZZL tłumaczyli, że przez dwa lata będzie przekazywane z PKB na służbę zdrowia tylko 0,2 z PKB i pytali, gdzie reszta tych środków. Nie wnikam w to. Propozycje padły, rząd chciał rozmawiać, ale został zbojkotowany.
Czytaj dalej na następnej stronie ==>
Strona 1 z 2
Publikacja dostępna na stronie: https://wpolityce.pl/polityka/362305-nasz-wywiad-dr-ksiazek-zachowanie-rezydentow-staje-sie-niepowazne-najpierw-siadaja-do-negocjacji-a-potem-zrywaja-rozmowy?strona=1